13

219 15 0
                                    

Na korytarzu czekał na mnie Jonathan. Uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę, by poczochrać mi włosy. Zgrabnie uskoczyłam na bok chwytając go za dłoń. Moja bransoletka delikatnie dotknęła jego skóry. Chłopak gwałtownie cofnął się pod ścianę a jego twarz stała się groźna.

-Jonathanie, coś się stało?- spytałam pochodząc powoli do niego.

-Clary odsuń się i biegnij po ojca. Żółty alarm. Żółty alarm Clary.

Nic z tego nie rozumiałam co to znaczy żółty alarm? Czemu mój brat zaczął się tak dziwnie zachowywać po zetknięciu z moją bransoletką? I czemu mam iść po ojca? Na ostatnie pytanie mogłam sobie jedynie odpowiedzieć. Valentine był z pewnością osobą, której mój brat ufał najbardziej i znał najlepiej. Przemyślenia te zajęły może sekundę, ale to było o sekundę za dużo.

Młody Morgenstern skoczył na mnie powalając mnie na podłogę. Zaskoczona nie mogłam się ruszyć. Dopiero, gdy odzyskałam częściowo czucie w kończynach zaczęłam się bronić. Ściągnęłam bransoletę i rzuciłam nią w twarz brata. Zaskoczony blondyn przewrócił się, jednocześnie chwytając za twarz. To była moja szansa. Stanęłam na równych nogach i pobiegłam w kierunku jadalni. Po kilku minutowym sprincie otworzyłam drzwi. Wbiegłam do środka zamykając szczelnie wrota. Wszyscy spojrzeli na mnie: rodzina Izzy z zaciekawieniem, mama ze strachem a ojciec z jawną złością i naganą.

-Clarisso wytłumacz mi, co tu się dzieje- rzekł po chwili.

-Jonathan. Żółty alarm. Przed moim pokojem- Wydyszałam. Twarz Valentina od razu stężała. Zdążył powiedzieć tylko "Jocelyn zaraz wrócę, za nic nie otwierajcie drzwi" po czym wybiegł.

-Clary co się stało?-spytała Izzy.

-Co z Jonathanem?-rzekła matka.

-Nie wiem, naprawdę nic nie wiem- powiedziałam cicho.

-Dajcie jej spokój. Nie widzicie że dziewczyna ledwo żyje?- przerwał Jace. Posłałam w jego stronę uśmiech pełen wdzięczności na co chłopak odpowiedział kiwnięciem głową- Niech ktoś narysuje jej Iratze, bo naprawdę zaraz zejdzie- dodał po chwili.

W odpowiedzi podszedł do mnie Alec i bez słowa narysował mi runę na ramieniu.

-Dzięki- powiedziałam gdy skończył. Ulga była natychmiastowa. Przestało mi się kręcić w głowie a liczne ranki na moim ciele znikły szybciej niż się pojawiły.

W tej samej chwili do jadalni wszedł ojciec. Na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem normalnie, lecz po dłuższych oględzinach stwierdziłam, że jego krojona na miarę marynarka jest lekko pognieciona i miejscami poplamiona krwią. Nie była to ludzka krew, bo tamta miała kolor szkarłatu. Gdy patrzyłam na te plamy przychodziła mi na myśl tylko krew demona, ale przecież żaden nie miał tu wstępu dzięki silnym czarom ochronnym rzuconym na posiadłość.

-Gdzie Jonathan?-spytałam cicho.

-W swojej sypialni, odpoczywa po ataku- rzekł Valentine.

-Muszę do niego iść- powiedziałam wstając. Zrobiłam krok w kierunku drzwi, lecz nogi się pode mną ugięły i gdyby ktoś mnie nie przytrzymał, zaliczyłabym poważną randkę z podłogą. Tym ktosiem okazał się nie kto inny jak Jace.

-Zaprowadź ją do sypialni, niech trochę odpocznie- polecił ojciec chłopakowi. Ten tylko kiwnął głową i złapał mnie pod ramię.

Wyszliśmy z jadalni i wolnym krokiem udaliśmy się w kierunku mojego pokoju.

-W takim tempie zajmie nam to rok- powiedział blondyn, gdy trochę oddaliliśmy się od rodzin. Po tych słowach wziął mnie na ręce. W jego ramionach czułam się wyjątkowo bezpiecznie.

-Jace postaw mnie na ziemię- powiedziałam słabo

-Nie- usłyszałam w odpowiedzi. Popatrzyłam na chłopaka, który wydawał się wyjątkowo zadowolony- Skoro będziemy musieli odwołać naszą randkę to muszę się Tobą trochę nacieszyć-dodał po chwili.

-Clary?-usłyszałam głos dobiegający zza mnie. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Simona.

-Cześć- rzekłam głupio i oblałam się rumieńcem. Ze zdziwieniem zauważyłam, że jesteśmy już przed odpowiednim pokojem. Bez słowa podałam blondynowi klucz a ten nie wypuszczając mnie z ramion otworzył drzwi.

-Co ty tutaj robisz?-spytałam przyjaciela, który stał dalej na korytarzu.

-Przechodziłem obok, gdy zauważyłem, że on-tu wskazał na Jace'a-trzyma Cię na rękach. Przestraszyłem się, że może zabił Cię i teraz idzie go ogrodu Cię zakopać.

Zaśmiałam się cicho z głupoty przyjaciela.

-My tylko- zaczęłam, lecz ktoś mi przerwał.

-Ćwiczyliśmy przenoszenie panny młodej przez próg- Zakończył za mnie blondyn.

-Co?-krzyknęłam razem z Simonem.

-Kochanie spokojnie. Złość piękności szkodzi- powiedział Jace z czułością?!

Spojrzałam na przyjaciela. Stał przy drzwiach cały czerwony ze złości. Widać Jace'owi się to podobało, bo postanowił dolać oliwy do ognia. Nachylił się do mnie, by pocałować mnie w usta, jednak w ostatniej chwili przewróciłam się na bok tak, że jego usta trafiły na mój czerwony ze wstydu policzek. Dla Simona to było już za wiele. Wyszedł zostawiając otwarte drzwi. Jace zszedł ze mnie, zamkną drzwi i zablokował je odpowiednią runą.

-Przecież ojciec mówił, że nie da się używać run na tym drewnie- powiedziałam, gdy chłopak się do mnie zbliżał.

-Zawsze są jakieś wyjątki- powiedział kładąc się za mną.

-Czemu mi to robisz?-spytałam cicho, gdy chłopak objął mnie w pasie.

-Nadrabiam zaległości kochana- rzekł chowając twarz w moje włosy.

-Ale dlaczego?-spytałam zasypiając....

Clary Morgenstern /Dary AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz