Rozdział piąty

858 56 13
                                    

Śledzik
W nocy gwałtownie obudziłem się, pchany naglącą potrzebą. Że też tyle wypiłem przy kolacji, wyrzucałem sobie w myślach gramoląc się z posłania. Ta wyspa mnie przerażała, zwłaszcza gdy panował mrok. Nie jestem typem odważnego człowieka. W sumie jestem trochę jak Prosiaczek z Kubusia Puchatka. Rozglądając się cały czas na boki, poszedłem w stronę krzaków. Gdy już załatwiłem, co musiałem poczułem dużą ulgę. Nie taki diabeł straszny jak go malują - przypomniałem sobie stare powiedzonko. Nagle w odległości kilku metrów ode mnie usłyszałem jakiś trzask. No pięknie. Mimo wszystkich obaw, postanowiłem sprawdzić, co to było. Podkradłem się na tyle cicho, na ile pozwalał mój pokaźny brzuch. Znalazłem się przed jakąś polaną. Wyjrzałem na nią ostrożnie. To, co tam zobaczyłem porządnie mną wstrząsnęło. Jakaś czarna postać, nie wiem nawet czy człowiek majstrowała coś przy potężnym dębie. Ze strachu odebrało mi mowę. Nie chciałem nawet drgnąć, by to coś mnie nie usłyszało. W pewnym momencie na polane wbiegł smok! Podszedł do postaci i zaczął z nią rozmawiać, tak przynajmniej to wyglądało. Po chwili wsiadła ona na jego grzbiet i razem odlecieli. Jeszcze przez chwilę stałem jak spetryfikowany. Gdy minął pierwszy szok, pobiegłem czym prędzej do obozowiska, krzycząc rozdzierająco.
Astrid
- Uspokój się Śledzik i powiedz powoli co się stało - powtórzył po raz kolejny nasz wódz. Większość nie rozumiała co się dzieje, bo dopiero wstali, ale ja zerwałam się pierwsza słysząc znajomy krzyk. Śledzik nie potrafił powiedzieć całego zdania bez jąkania się i było to dla nas nader niewygodne. Jedyne co z niego wyciągnęliśmy to to, że w pobliżu grasuje jakaś przerażająca postać. Przypuszczałam, że Śledzik trochę koloryzuje, w końcu wszyscy wiedzą jaki z niego tchórz. Niespodziewanie usłyszałam ciche "brzdęk" i rozpoznając to jako dźwięk zwalnianej cięciwy, krzyknęłam:
- Na ziemię!
Po chwili nad naszymi głowami, w drzewie wylądowała czarna strzała.
- Co na Odyna - mruknął Pyskacz. Ja natomiast podeszłam powoli do strzały, bowiem zauważyłam mała karteczkę do niej przyczepioną. Odwinęłam ją i głośno przeczytałam treść :
- "Macie 10 h by opuścić moją wyspę, inaczej marnie zginiecie" - gdy skończyłam, drugi pocisk wylądował między stopami Stoika. Wszyscy spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem.
- Ale... Nasz statek jest w ruinie. Nie damy rady go naprawić w tak krótkim czasie - odezwał się niepewnie Pyskacz. Tym razem odpowiedział nam głęboki głos, dochodzący jakby że wszystkich stron:
- Postarajcie się - głos roześmiał się diabelsko.

Ogień życia | JWS - inna historiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz