Rozdział czwarty

834 56 5
                                    

Stoik
Od kilkunastu dni jesteśmy w podróży. Zapas jedzenia się kończy, a nie ma żadnej wyspy na horyzoncie. Westchnąłem ciężko, co usłyszała Astrid i powiedziała:
- Nie przejmuj się wodzu, na pewno znajdziemy za niedługo suchy ląd.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz Astrid.
W głowie przeklinałem swoją głupotę. Co mnie napadło, by wyruszyć na morską wyprawę dookoła Archipelagu? Od kiedy smoki przestały atakować 5 lat temu, wszystkim na Berk dokuczała nuda. Byliśmy w stanie zrobić wszystko, by przerwać tą przytłaczającą rutynę. Moje smętne rozmyślania przerwały upragnione od dawna słowa:
- Ląd! Ląd na horyzoncie!
- Tak! Nareszcie! Stawiać żagle i do wioseł, będziemy szybciej.
Nigdy się tak nie cieszyłem na widok ziemi. Bowiem dla wodza nie ma nic gorszego niż bezradność wobec cierpienia jego podwładnych. Na miejscu byliśmy już po kilku minutach. Wepchnęliśmy łódź w głąb lądu i wszyscy padliliśmy wyczerpani na piasek. Leżeliśmy tak kilkanaście minut, dopóki się nie odezwałem:
- Za niedługo zajdzie słońce, trzeba rozbić obóz. Astrid i Śledzik rozłożą namioty. Szpadka, Mieczyk i Sączysmark przyniosą wszystkie potrzebne rzeczy z łodzi. Ja i Pyskacz idziemy po drewno do lasu.
Wszyscy zajęli się swoimi obowiązkami. Gdy z Pyskaczem oddaliliśmy się wystarczająco od reszty, tak by mieć pewność, że nikt nas nie usłyszy, zacząłem:
- Och, mój stary druhu i co my teraz zrobimy? Trzeba naprawić statek, a raczej to co z niego zostało i zebrać odpowiednią ilość pożywienia na powrót do domu. To możemy zająć nawet dwa tygodnie.
- Co, odechciało ci się już wypraw?
- Nawet nie żartuj. To co zrobiłem, było dużym błędem.
Szliśmy dalej w milczeniu. Przez cały czas czułem jakiś dziwny ucisk w środku. Coś mnie w tej wyspie niepokoiło. Po chwili Pyskacz zapytał, jakby czytając w moich myślach:
- Wodzu, nie wydaje ci się, że coś jest nie tak z tą wyspą?
- Co masz na myśli?
- Od przybycia tutaj jeszcze nikogo nie spotkaliśmy. Jasne, to wyspa może być nie zamieszkała, ale panuje to taka nienaturalna cisza, nawet żadnych zwierząt nie słychać. To trochę jakby wszystko zamarło w bezruchu.
- Faktycznie, masz rację. Musimy zostać czujni, może to kolejna pułapka Drago.
Zauważyłem, że kiedy wymówiłem imię naszego wroga, Pyskacz dziwnie się spiął.
- Ja chciałem też coś o nim powiedzieć.
- Tak? - spytałem groźnie.
- Słyszałem, że rusza on w podróż po Archipelagu, by podpisać traktaty pokojowe ze wszystkimi plemionami.
- Ale po co? - zmarszczyłem brwi, myśląc intensywnie.
- Podobno chce zaatakować jakiegoś swojego arcywroga, który według niego zagraża nam wszystkim.
- Będę musiał dokładnie to rozważyć. W końcu tak naprawdę od zawsze jesteśmy z nim w stanie wojny. No, mamy już wystarczającą ilość drewna, wracajmy.
- Dobra, tylko najpierw muszę w krzaki.
Gdy Pyskacz załatwił potrzebę, wróciliśmy do obozu.
Czkawka
Obserwowaliśmy ich z ukrycia od dłuższego czasu. Obecnie jedli oni jakiś posiłek. Rozumiałem większość z tego co mówili. Od kiedy dowiedziałem się o mojej misji, często latałem podsłuchiwać ludzi, by się nauczyć ich mowy. Było to możliwe dzięki Chmurotowi, najstarszemu ze znanych mi smoków, który potrafił posługiwać się ludzką mową i tłumaczył mi słowa.
Postawny rudobrody mężczyzna mówił i zachował się jak wódz. Wydawało mi się że go skądś kojarzę, ale szybko odrzuciłem tą myśl, uznając ją za niemożliwą.
- No dobra Furiacie - powiedziałem i uśmiechnąłem się diabelsko. - Mam pomysł, jak ich stąd wykurzyć.

Ogień życia | JWS - inna historiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz