Sen nastolatki był spokojny i głęboki, jak nigdy dotąd. I wbrew dotychczasowym przyzwyczajeniom Harriet obudziła się wyspana i rześka już przy pierwszych promieniach ciepłego słońca, a to nigdy się nie zdarzało. Okazało się, że Dan również już wstał. Najpierw dziewczyna usłyszała dźwięki obijających się o siebie garnków, a kiedy odwróciła głowę w jego stronę bardzo się zdziwiła. Chłopak krzątał się przy przenośnej kuchence, gotując coś z tego, co zabrali ze sobą. Oprócz aromatu przygotowywanego posiłku można było wyczuć orzeźwiający zapach otaczającej ich roślinności. Czyli wczorajszy wieczór nie był snem. To na prawdę się dzieje. Wciąż trudno było jej pojąć te wszystkie nowości, które dostała od przyjaciela, jednakże świeże powietrze i długi sen ułatwiały jej w poukładaniu sobie całej sytuacji w głowie.
- Hej, widzę, że już się wyspałaś. Właśnie robię nam śniadanie. - powiedział z entuzjazmem chłopak.
- Tak, tak. Sama się sobie dziwię, że już nie śpię. Zwykle leżę w łóżku do południa, a i tak jestem niewyspana. - zaśmiała się dziewczyna.
- To normalne tutaj. Poza tym znalazłem niedaleko na wschód małe źródełko, w którym można się wykąpać. Jeśli chcesz możesz iść się odświeżyć, a ja w tym czasie skończę gotować. Tylko weź ze sobą nożyk dla bezpieczeństwa. Rośliny i zwierzęta zaczęły się buntować od czasu zniknięcia... - ugryzł się w język. Przecież nie mógł powiedzieć Harriet o zaginięciu jednego ze Stwórców, a jednocześnie najprawdopodobniej jej matki - Samueli. Podejrzewał to już od jakiegoś czasu, ale teraz był prawie pewny. Bluszcz ratujący ją przed upadkiem oraz jaśniejące rośliny. Dawno nie widział tak żywego otoczenia, zwłaszcza że ostatnio wszystko wokół zdawało się blednąć i marnieć przez brak ich Pani w pobliżu. A teraz? Gdy tylko Harriet tu przybyła każdy, nawet najmniejszy listek, w promieniu kilku metrów od niej zaczął odżywać. Ona musiała być córką Samueli. - Yyy... to znaczy wiesz, dzika przyroda i w ogóle, może być trochę niebezpiecznie.
- Hm... Ok, niech Ci będzie, wezmę ze sobą swój nóż. - oczywiście Harriet wiedziała, że Dan nie chce jej czegoś powiedzieć. Znała go zbyt długo i zbyt dobrze, by nie wiedzieć kiedy coś przed nią ukrywa. Jednak, jak na razie, miała dosyć tych wszystkich rewelacji. Może zapyta się o to, gdy już wróci. Teraz chciała się wykąpać, więc wyciągnęła z plecaka potrzebne rzeczy i ruszyła w kierunku wskazanym przez przyjaciela.
Kiedy szła, wszystkie otaczające ją rośliny były jeszcze piękniejsze niż wieczorem. Pokryte rannymi promieniami słońca raz rosą, zdawały uśmiechać się do niej. Wszystkie, od smukłych i wysokich na kilkanaście metrów drzew, do niskich, na zaledwie kilka milimetrów, kiełków. Każda z tych rzeczy wywierała na dziewczynie ogromne wrażenie. Nie sądziła, że w lesie może być tak cudownie. Czuła się tutaj lepiej niż w domu. Tak jakby to miejsce było jej przeznaczone. Zerknęła na przyrząd trzymany w ręce. Do czego miałaby się przydać broń w tak niesamowitym miejscu? Trzeba by być bez serca, aby chcieć zniszczyć ten zniewalający krajobraz. Mimo to nie czuła się źle dzierżąc nóż. Znalazła go w swoje piętnaste urodziny na łóżku, opakowanego w szary papier i włożonego w skórzaną pochwę. Przy paczce nie było żadnego liściku, także nie miała nawet możliwości odesłania paczki. Postanowiła więc nie informować rodziców o tym małym prezencie, a zamiast tego schowała go w bezpieczne miejsce, w którym nikt nie powinien go odnaleźć. Z drugiej strony coś w głowie podpowiadało Harriet, że on też był częścią tego świata. Jasną, drewnianą rękojeść przyozdobiono różnymi spiralami i zawinięciami, czasem zastanawiała się, czy twórca nie inspirował się pnączami. Te wzory bardzo przypominały otaczające ją rośliny. Natomiast na ostrym jak brzytwa ostrzu wypisano coś w nieznanym dla nastolatki języku. Gdy późnymi wieczorami obracała podarek w dłoniach wydawało jej się, że już wcześniej widziała coś podobnego, ale nie mogła przywołać ze swojej pamięci niczego, co by to potwierdzało. Oczywiście, szukała w sieci, jednak nigdzie nie znalazła znaczenia tych tajemniczych słów, ani nawet małej podpowiedzi co do języka w jakim zostały napisane. Całość była lekko wygięta i wydłużona, przez co bardziej przypominała sztylet niż zwyczajny nóż kuchenny.
Nagle coś zaszeleściło w zaroślach. Stanęła jak wryta. Instynktownie ścisnęła mocniej broń, gotowa do walki. Gdy zza zarośli wyłoniła się ogromna głowa wilka poczuła, jak jej serca staje, tylko po to, aby później bić w szaleńczym tempie. Oczami wyobraźni widziała najczarniejsze scenariusze. Była pewna, że zwierzę zaraz się na nią rzuci i zagryzie, a jej ciało zgnije w gęstwinie lasu i nikt, nawet Dan, go nie znajdzie. Dziewczyna zaczęła się powolutku cofać, w rozpaczliwych próbach ucieczki. O zgrozo, bestia szła w jej kierunku. Cofając się, nastolatka natrafiła na drzewo. Już po niej. Zaraz zostanie zjedzona przez ogromnego wilka. A przecież miała być tu bezpieczna. Drżącą ręką trzymała sztylet przed sobą, ostrzem skierowanym na napastnika. Zwierzę było coraz bliżej. Stróżki potu spływały po skroniach dziewczyny. Gdy już miała się rozpłakać z bezsilności i przerażenia, stało się coś niezwykłego. Jej przeciwnik zaczął się do niej łasić. Niepewnym wzrokiem spojrzała w oczy zwierzęcia. Nie ujrzała w nich rządzy krwi, której się spodziewała. Zamiast niej, w bordowych ślepiach ujrzała taką samą niepewność i strach, jakie ona sama czuła w tym momencie. Domyśliła się, że chodzi o sztylet. Ocierają twarz z potu, ostrożnie odłożyła go na ziemie i zaczęła gładzić zadziwiająco miękką, czerwono-czarną sierść.
- H-hej. Nie zjesz mnie, prawda? - poczuła się jak idiotka. Kto normalny rozmawia z dwu metrowym wilkiem?
- Nie śmiałbym, Panienko. Wszyscy ze zniecierpliwieniem oczekiwaliśmy Twego przybycia. To wielka radość dla nas, że Panienka już tu jest. - Dobra. Stop. Tego było już za wiele. Gadający wilk, serio? Albo oszalała albo jest już martwa.
- T-ty mówisz! Czyli umarłam, pięknie. I tyle było z mojej nowej przygody...
- Skądże, jednak jeśli nie zaczniemy działać, część Twego królestwa faktycznie może stracić życie.
- Poczekaj. Jak to mojego królestwa?
- Jesteś potomkinią Królowej Samueli. Pierwszym dzieckiem naszej wspaniałej władczyni od ponad trzystu lat. Niestety została Ona pojmana i uwięziona. Od tego czasu wyglądaliśmy, kiedy się Panienka pojawi, ponieważ władza nad nami, na ten czas, należy teraz do ciebie, Panienko.
- Nie chcę Cię zawieźć, ale chyba jesteś w błędzie. Należę do Naznaczonych, ale w tej chwili moi rodzice zapewne są kłębkiem nerwów, przez to moje zniknięcie. To nie jest możliwe, bym była waszą...- przerwała szukając określenia - księżniczką.
- Oczywiście, rozumiem Panienki rozdrażnienie. W takim wypadku, nalegałbym o zezwolenie towarzyszenia Panience w podróży.
- Niech będzie, ale w takim razie muszę Cię jakoś nazwać. Od dzisiaj nazywasz się Lupus.
- Z dumą będę nosił to imię. Dokąd mam Panienkę zabrać?
- Na razie zaprowadź mnie do źródełka, a później zapoznam cię z moim przyjacielem. - na te słowa Lupus uchylił głowę w geście zapraszającym do przejażdżki, a że był niezwykle duży Harriet nie miała problemu ze znalezieniem sobie miejsca na jego grzbiecie.
Popędzili, znikając w gęstwinie roślinności.
---
1093 słów
CZYTASZ
Naznaczona
FantasiHarriet to zwyczajna nastolatka. Codziennie chodzi do szkoły, odrabia lekcje, spędza czas z przyjacielem. Kiedy pewnego dnia cały świat, jaki dotąd znała, staje na głowie, nie wie, co ma myśleć. Przecież to niemożliwe, aby to wszystko było prawdą, c...