VII

1.5K 137 204
                                    

Śpicie?

*

— Kawy? — zaproponował radośnie Polska, unosząc parujący dzban z czarnym płynem.

— Nie, dziękuję — odparł Litwa znad swojego kufla piwa, które ostatecznie rozcieńczył wodą, żeby bardziej nadawało się do śniadania. Wzdrygnął się, kiedy Polska wlał w siebie dwa ogromne kubki tej całej kawy, jeden po drugim, hojnie sypiąc do środka cukier. Posiłek upływał w przyjemnej ciszy — najwyraźniej jedzenie nadal było jedną z niewielu rzeczy, które mogło powstrzymać Polskę od gadania, jak zauważył Litwa, systematycznie opróżniając zawartość kuchennych szafek.

— Ale się przeżarłem — westchnął w końcu Polska. — Jakim cudem udawało się nam kiedyś tyle wcisnąć?

— Zwykliśmy śniadać nawet więcej. Potrzebowaliśmy nabrać sił na fechtunek, na konną jazdę, na wieczorne tańce...

— Przez ciebie mam wyrzuty sumienia, że wyleguję się wieczorami przed telewizorem. Chodź, to ubierzemy cię w coś porządnego.

— A może nie idźmy na to spotkanie — zasugerował z nadzieją Litwin. – Miły, czy wciąż lubisz konie? Zabierzmy się na przejażdżkę po południowych stepach, wśród burzanów...

— Kocham konie. Ale możemy się przejechać po spotkaniu. A teraz dalej, Licia, schodami na górę i wskakujesz w garnitur.

Litwa posłusznie ruszył po schodach, chociaż nienawidził męskich ubrań tej epoki, bez broni przytroczonej do pasa czuł się nagi, a z tyłu głowy dręczyła go niepokojąca świadomość, że kiedy zejdą, brudne talerze nadal będą leżały na stole i trzeba będzie umyć je własnoręcznie.

Pozwolił, aby Polska wystroił go jak bezwolną lalkę i przygnębiony zasiadł przed lustrem, żeby przyjaciel mógł rozczesać i zapleść jego włosy.

— Bardzo proszę. — Ciepłe dłonie Polski spoczęły na jego ramionach i pocałunek opadł na jego włosy. — Wyglądasz pięknie.

— Wierutne kłamstwa. Wyglądam śmiesznie. Wyglądam jak błazen. Nikt już nie nosi właściwych ubrań, Korono.

— Rozumiem że wolałbyś, abym pływał w jedwabiach i koronkach?

— Tak.

— Żeby Węgry zamiatała suknią podłogę, a Rosja nosił to dziwne coś z kilometrowymi rękawami?

— Dość jest wysoki, więc mu to przystoi — mruknął Litwa, po czym westchnął ciężko. — Nie słuchaj mojego gadania, jestem głupcem.

Polska zaśmiał się łagodnie.

— Pamiętaj, to są twoje prawdziwe czasy, tylko twoja pamięć zrobiła sobie urlop. Wiesz, że mówię prawdę. — Jego dłoń osunęła się na ślad ich wspólnej blizny. — Złe rzeczy się stały, Liciu, ale nadal tu jesteśmy, i nadal jesteśmy przyjaciółmi. Musisz po prostu sobie przypomnieć, i na pewno przypomnisz.

Zachęcająco poklepał Litwę po ramieniu.

— Chodźmy. Gdyby istniały parkingi dla koni, to byśmy sobie pogalopowali, a tak...

— Nie wnijdę do tego twojego "samochodu".

— Nie trzeba, to o rzut beretem. Ale następnym razem totalnie oprowadzę cię po współczesnej Warszawie. Mówię ci, nie poznasz jej.

Za rękę zaciągnął Litwina z powrotem na dół, gdzie szybko pochował resztki śniadania i ułożył brudne talerze w kolumnę.

— Twoje notatki — podał przyjacielowi plik papierów. — I moje notatki. Komu w drogę, temu czas!

Nić pajęcza [LietPol] [T]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz