𝐜𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐞𝐢𝐠𝐡𝐭 | torn

43 8 5
                                    

𝐓𝐎𝐑𝐍
chapter eight

To była kolejna noc, podczas której nie mogłem zasnąć. Choć bardzo się starałem, to po prostu nie dałem rady. Mogłem przewracać się z boku na bok, a i tak nic by z tego nie wyszło. Sfrustrowany i jednocześnie zmęczony gdzieś w okolicach drugiej, może nie co później, wyszedłem na zewnątrz, aby się przewietrzyć i zapalić. To nie był dobry pomysł, ale wolałem potem nie znosić tego, że w naszym pokoju, który miał służyć na sypialnię, jest siwo od dymu. I tak ostatnio wszyscy wydawali się być rozdrażnieni i lepiej było nie dolewać oliwy do ognia, aby nie pogorszyć sytuacji. 

Noc była chłodna, ale nie zamierzałem wracać się po jakąś kurtkę, czy coś w tym rodzaju. W samym tshircie i spodniach stałem, opierając się o ścianę budynku. Księżyc był w pełni. Dookoła było więc jasno i o dziwo spokojnie. Zapaliłem bez problemu papierosa i zaciągnąłem się dymem. Uleciał w górę, po czym zniknął, a ja strzepałem popiół. Miałem wrażenie, że coś się stało i wewnętrznie mnie to dręczyło, bo nie miałem pojęcia, o co takiego chodzi. Westchnąłem cicho pod nosem i skrzyżowałem dłonie na klatce piersiowej. Na szczęście nie zapowiadało się na to, aby rano trzeba było opuścić bazę i gdzieś pojechać, więc po części mnie to pocieszało. Po części, bo też nie było wiadomo, czy przypadkiem jeszcze w nocy się coś nie stanie. 

— Louis, obiecuje, że jak jeszcze raz będziesz się szlajał nie wiadomo gdzie po nocach, to cię przykuje kajdankami do łóżka i będziesz wolny dopiero następnego dnia rano — usłyszałem za sobą, przez co podskoczyłem ze strachu i odwróciłem się gwałtownie w stronę, z której dobiegł mnie głos. To był Booth. 

— A tobie niby wolno tak łazić po nocy po całej bazie? — uniosłem brew, wsuwając papierosa do ust. 

— Jestem twoim dowódcą i jestem od ciebie starszy stopniem, więc prosto rzecz ujmując: tak. Wolno mi — zaśmiał się. 

Pokręciłem głową, a później poczęstowałem go papierosem, bo wiedziałem, że nie zabrał ze sobą żadnych, a patrzył się na moje palce. Podziękował i odpalił szluga, po czym oparł się o ścianę obok mnie. Przez dłuższą chwilę paliliśmy w milczeniu, a potem spojrzał na mnie ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy.

— Hm? — Uniosłem brew, zastanawiając się, o co tak naprawdę mu chodzi.

— Po prostu jestem ciekawy, co tak bardzo spędza ci sen z powiek, że nie potrafisz normalnie przespać całej nocy. I to wszystko. 

— Gdybym to wiedział, to byłoby dobrze. Ale nie wiem — Wzruszyłem ramionami. — Mam wrażenie, że coś mnie omija i to wszystko. 

— Co takiego?

— Nie mam pojęcia — Pokręciłem głową. — Naprawdę nie mam pojęcia.

— Myślę, że po prostu zaczynasz naprawdę mocno tęsknić za Alex i to się bierze właśnie z tej tęsknoty — przyznał, klepiąc mnie po przyjacielsku w ramię. Wzruszyłem tylko ramionami, bo nie miałem pojęcia, czy to mogło być prawdą, czy też prawdą nie było. W zasadzie to nawet się nad tym nie zastanawiałem. Uznałem, że to chwilowe i po prostu przejdzie, bo przecież nie tylko ja sam zmagałbym się z problemami ze snem. 

— Być może — westchnąłem w końcu, po czym przeczesałem palcami włosy. — Ale to tylko ja, poradzę sobie. 

— Mam taką nadzieje, choć z drugiej strony mam coraz mniejszą przyjemność z tego, że cię tu trzymam.

— Dlaczego?

— Bo trochę się marnujesz, siedząc tu z nami i pilnując porządku, a poza tym masz do kogo wracać do domu i powinieneś wrócić póki jeszcze jesteś cały i zdrowy — zaczął, patrząc się na mnie znacząco. Westchnąłem ciężko.

— Nie mam do kogo wrócić, już nie — zaznaczyłem dobitnie, po czym pokręciłem głową. — Poza tym wolę być tutaj z wami, niż latać po świecie z SEALsami i ryzykować non stop swoją głową. 

— A teraz niby nie ryzykujesz?

— Teraz to co innego — Machnąłem ręką, choć szczerze mówiąc musiałem przyznać mu rację. Ryzyko było takie samo, niezależnie od tego, czy chodziło o jakiś elitarny oddział czy zwykłą jednostkę żołnierzy. Byliśmy w strefie ogarniętej wojną, czy tego chcieliśmy czy nie i trzeba było być tak samo rozważnym. — Idę, może jednak uda mi się zdrzemnąć. 

— Dochodzi trzecia, nie sądzę. Ale próbuj. Próba nie strzelba — mruknął, zaciągając się dokładniej swoim papierosem. Ja swojego wypaliłem i nic nie trzymało mnie już na zewnątrz. 

Wszedłem do środka, od razu czując zmianę w temperaturze. Było duszno, co wcale mi się nie podobało, ale uznałem, że nikt się nie obrazi za uruchomienie klimatyzacji. W prawdzie działało to nieco na nerwy, ale reszta była w tak głębokim śnie, że na pewno nie zwrócą na to uwagi, a mu może uśnie się przez to lepiej. Położyłem się z powrotem na swoim łóżku, mając nadzieje, że ta próba skończy się sukcesem i wbiłem swój wzrok w sufit, aby po chwili przekręcić się na prawy bok. Ramię nadal mnie bolało, ale był to ból do zniesienia, na który powoli przestawałem zwracać uwagę. 

///

dzisiaj skończę to ff, promise!

letters • tomlinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz