Stałam przy ulicy Brownlow hill street przez jakieś dziesięć minut. Oczywiście byłam przed ustaloną godziną. Patrzyłam się raz na kartkę z adresem otrzymaną od dyrektora, a raz na dom, który był przede mną. Chciałam uniknąć pomyłki budynków, bo to zawsze jest niezręczne. Okazało się, że dobrze trafiłam. W jednej ręce trzymałam teczkę z zadaniami wziętą z mieszkania. Była wypchana po brzegi, co mnie trochę przerażało, ale mama stwierdziła, że bez problemu zdążymy w czasie przerobić wszystko z niej. Ilość egzemplarzy naprawdę wywołała u mnie zdziwienie i wcale nie podzielałam zdania rodzicielki.
Sama dzielnica, w której mieszkał Dominic była oddalona od mojej dość dużo. Mieszkał on na obrzeżach miasteczka. Byłam na niej pierwszy raz i przyznam się, że nie wiedziałam, że istnieje. Żyłam tutaj od urodzenia, a gdy wysiadłam na przystanku w Parkmerced, to myślałam, że pojechałam do innego miasta.
Podwórko rodziny Shelley wyglądało naprawdę zadbanie. Wykoszona trawa, obcięte krzewy, piękne, rosnące kwiatki. Zaś ich dom robił wrażenie przestronnego i dużego, choć potem zorientowałam, że taki nie jest. Miał parter i piętro. A przy lewym boku stał maleńki garaż. Mieszkanie posiadało udekorowaną werandę z ogromną ilością roślin. Do drzwi wejściowych prowadziła ścieżka z kamieni. Sam budynek raczej nie był nowoczesny. Na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że pochodzi on z lat dziewięćdziesiątych. Można było dostrzec okna z tej dekady.
Wzięłam głęboki oddech i lekko naciskając na klamkę, otworzyłam skrzypiącą furtkę. Cała zamyślona wędrowałam do głównych drzwi. Nagle usłyszałam głośne szczekanie psa. Odwróciłam się natychmiastowo i moim oczom ukazał się duży doberman zmierzający w moim kierunku. Od razu domyśliłam się, że raczej nie biegnie mnie przywitać pokojowo.
Ciśnienie podskoczył mi tak, że czułam, że zaraz dosłownie dostanę zawału. Moje serce łomotało ze strachu i przerażenia przed niebezpieczeństwem. Zaczęłam się cała trząść. Moje cało ciało ogarnął paraliż i to taki, że stałam jak słup soli. Dopiero kiedy zorientowałam się, że może stać mi się krzywda, w mgnieniu oka zaczęłam uciekać w stronę wejścia. Z tej całej sytuacji upuściłam w trakcie ucieczki teczkę z zadaniami, co skutkowało tym, że wypadły z niej większość kartek. Odwróciłam się, by zobaczyć co się z nimi dzieje. Pies dopadł moje arkusze i zaczął je rozrywać swoimi wielkimi zębiskami. Zabolało mnie to bardzo ze względu na to, że musiałam je drukować przez nocy. Straciłam i czas, i kartki, które u mnie w domu są na wagę złota.
Przez chwilę udało mi się tym odwrócić jego uwagę, jednak po chwili zobaczył moją osobę i znowu ruszył za mną. Ja, widząc powagę sytuacji, postanowiłam jedną ręką dzwonić dzwonkiem, a drugą walić uporczywie w drzwi. Niestety pomimo moich starań, zwierzę złapało za materiał mojej ulubionej bluzy i zaczęło robić w niej dziurę. Czułam przypływ gorąca, gdy uświadomiłam sobie, że za niedługo cały materiał zamieni się we fragmenty i będzie wyglądać tak, jak te kartki leżące na ziemi.
- Puszczaj! - krzyknęłam, usiłując wyrwać z pyska kawałek materiału.
Starałam się go odgonić, ale rasowiec nie dawał za wygraną. Szarpałam się z nim, by tylko uratować część garderoby. Nic tego. Był znacznie silniejszy, co spowodowało, że miotał mną na wszystkie możliwe strony. Musiało to wyglądać dość komicznie, ale wtedy była to dla mnie walka o śmierć i życie.
Po kilku sekundach upragnione drzwi otworzyły się, a w ich progach stanął Dominic. Widząc całe zajście, natychmiast zareagował.
- Roxy! Zostaw - podniósł głos chłopak, a suczka bez wahania posłuchała się rozkazu i oddaliła się ode mnie, zostawiając mnie z obślinioną, poszarpaną bluzą.
Psa o imieniu Roxy wyobrażałam sobie odrobinę inaczej. Być może jakiś york, maltańczyk, ale nie sądziłam, że doberman. Przecież to w ogóle nie pasuje.
CZYTASZ
Infernum chao
Novela JuvenilI choć nigdy się nie przyznasz, że chcesz, i nie wydusisz słowa, ja i tak wpadnę w ten chaos. W piekielny chaos. Historia niepiękna. © Daailla ¦2020¦