2. Kłótliwa i zakochana

598 112 91
                                    

 Niezbyt się ucieszyłam, że mogłam przekroczyć progi szkoły i pójść do domu. Czekała na mnie rozmowa z moją mamą, która podejrzewam, że nie będzie należeć do tych miłych dyskusji. Oby dyrektor zadzwonił do Judy. Wtedy opowiedzenie całej historii by mnie ominęło.  W sumie to liczyłam na to, że nie będzie jej w domu do późna.

Aby dostać się na osiedle, na którym mieszkam, trzeba podróżować komunikacją miejską, gdyż mój dom znajduje się dalej od szkoły niż pozostałych. Nigdy nienawidziłam tego typu transportu, ale nie miałam zbytnio nic do gadania. Prawa jazdy nie mogłabym zrobić ze względu, że zapewne całe miasto obróciłabym do góry nogami. Wolałam nie ryzykować.

Wsiadłam do autobusu nr 818, który bezpośrednio już jeździł na moją dzielnicę. Plus był taki, że nie musiałam pilnować tego, by się przesiadać. Droga zajmowała około dwudziestu pięciu minut. W zależności od spóźnień danego obiektu. Czas podróży zwykle poświęcałam muzyce. Słuchałam, a czasem pisałam własne teksty. To mnie relaksowało i traktowałam to jako odskocznie od rzeczywistości. Dzięki melodiom miałam całkowicie inny pogląd na świat. Niezależnie od humoru, słuchałam mnóstwa utworów. Można nazwać to nawykiem albo uzależnieniem, ale takim pozytywnym.

— Przepraszam — wyrwała mnie z przemyśleń moja starsza, siwa sąsiadka chodząca o lasce — czy mogłabym usiąść koło ciebie, Madeleine? — zapytała spokojnie, pokazując na zakurzony fotel.

Takie sytuacje są częste, jeżeli chodzi o komunikację miejską.

Szeroko uśmiechnęłam się, patrząc się na chorą i kiwnęłam głową.

— Oczywiście, że tak — dodałam radośnie, lekko się przesuwając, a następnie wyjęłam słuchawki z uszu, żeby w razie czego słyszeć inne prośby staruszki.

— Jednak ta młodzież jest kulturalna — stwierdziła, usadawiając się. — Te stare prukwy gadają o jakiś farmazonach.

Słowa babci zdołał usłyszeć cały autobus. Muszę przyznać, że rozbawiło mnie jej zdanie. Widziałam zbulwersowanie innych pań, które posyłały ostrzegawcze spojrzenie Katherine. Pani Peterson zdecydowanie była moją ulubioną osobą, jeżeli chodzi o starsze pokolenia. Potrafiła powiedzieć coś, pomimo konsekwencji. Podziwiłam ją, że wyrażała swoje poglądy w bezpośredni sposób.

Wysiadłszy z autokaru, skierowałam się w stronę ulicy Greenwich, która wręcz była naprzeciwko przystanku. Okolica bardziej należała do spokojnych, niż mogłoby się wydawać. Żyłam tutaj ponad siedemnaście lat. Znałam wszystkich moich sąsiadów i osoby, które szwendały się bez celu.

Rodzice kupili dom od razu po ślubie. Mama z tatą włożyli wszelkie starania, aby naprawić budynek po poprzednich lokatorach. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, gdyż musieli postawić go prawie od podstaw ze względu na jego stan. Czynniki atmosferyczne, jak i zaniedbanie ze strony ludzi, doprowadziło go do zupełnego rozpadu. Na szczęście po dziesięciu latach, udało im się z ekipą budowlaną dociągnąć projekt i postawić go na nowo w całkowicie innej odsłonie.

Odetchnęłam, kiedy wróciłam w końcu do domu. Dzięki Bogu mamy jeszcze nie było, więc w międzyczasie mogłam pomyśleć nad tym, co miałam jej do powiedzenia. Powędrowałam do swojego pokoju, który mieścił się na poddaszu. Jak to pokój nastolatki, panował nieporządek. Porozrzucane ubrania na podłodze, niepościelone łóżko, umazane lustro. Zdałam sobie sprawę, że powinnam zakasać rękawy i wziąć się do roboty, ale miałam coś ważniejszego na głowie w tamtej chwili.

Nagle usłyszałam otwierające się skrzypiące drzwi. To był znak, że wypadałby poszukać sobie dobrego pochówku na cmentarzu, choć w sumie tam zawsze jest miejsce. Przez moje ciało przeszła fala ciepła. Byłam lekko zestresowana, bo wiedziałam, że mama nawet nie będzie chciała słuchać moich tłumaczeń. Tak czy tak, nie ominie mnie to.

Infernum chaoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz