Rozdział 12: Nocą budzą się potwory

306 32 14
                                    

Gęsty dym uszedł z moich ust, leniwie sącząc się ku górze. Ciężki opar rozpłynął się, otaczając mnie śmierdzącą, drapiącą w oczy mgłą. Popiłem tytoń wódką. Tak zajebiście nieważko; jakbym pod kopułą nie miał zupełnie nic; jakbym unosił się hen, hen wysoko. Przymknąłem oczy, które potoczyły się gdzieś w głąb czaszki. Wyciągnąłem ręce, a stawy trzasnęły, kiedy przełożyłem je za głowę; oparłem o nie potylice, odpływając w stan półświadomości.

Nie wytrzymałem. Bardzo chciałem, żeby to uczucie mną nie zawładnęło. O ile prościej byłoby człowiekowi, gdyby nasi przodkowie sprzed ery nowoodrodzenia usunęli jeden pierdolony gen odpowiedzialny za emocje. Ale nie. To one czyniły nas ludźmi, więc niszcząc je, zniszczylibyśmy siebie. Pierdolenie. Za uczucia też zabijaliśmy, a wręcz stanowiły niewinny katalizator. Ironia. Tak źle, a inaczej wciąż źle.

Ciepło zbliżające się do paliczków sugerowało, że powinienem pospieszyć się z moim skrętem. Chyba to już nasty tego wieczoru? Niedługo będą szły w dziesiątkach. Tę jedną dłoń wyciągnąłem spod głowy, aby się zaciągnąć. O tak... I znów jest dobrze... dobrze... Uchyliłem powiekę. Obok moich nóg bezwstydnie złożonych na stoliku Dadarena stała butelka czystej. Kusiła swoją klarowną przezroczystością oraz obietnicą niepamięci. A może jeszcze jednego? Ta... To wyborowy pomysł. Wyciągnąłem się, aby polać samemu sobie. Nie potrzebowałem towarzystwa, bo sam dla siebie stanowiłem wyjątkową kompanię. Któż zrozumie mnie lepiej niż ja sam? Kto dostrzeże wyraźniej bagno, w które bezceremonialnie się wpierdoliłem, jak nie ja? Byłem swoim jebanym ideałem kompana do picia.

Lubiłem wódę, wyłącznie gdy przynosiła mi ukojenie, przedzierając się palącą ścieżką do żołądka, a później do krwioobiegu. Chociaż jej smak był paskudny, zadowalająco spisywała się, mącąc w głowie i nakładając grube płótno na zewnętrze. Łatwiej znosiło się przefiltrowaną rzeczywistość. Na przykład fakt, że zapewne właśnie teraz Morrigan jebała się z tym wyliniałym kundlem. Czy mnie to obchodziło? Skądże. Nie. Tak. Nie. Może trochę. Sam popchnąłem ją w jego ramiona. Za błędy płaci się cholernym kacem.

Chciałbym zrozumieć czemu...

***

Miotałem się jak lew w klatce, raz po raz łypiąc na zegar. Gdzie jesteś Morrigan? Ze zdenerwowania sięgnąłem po jedną z książek stojących na półce w równym rzędzie. Oparłem się o blat biurka, przerzucając strony bezwiednie. W locie łapałem słowa, ale nie mówiły one nic. Nie wiedziałem, o czym w ogóle traktują karty tego tomiszcza. Jakie to miało znaczenie?

Kiedy przekartkowałem jeden egzemplarz, sięgnąłem po kolejny, i kolejny. W międzyczasie posłałem Suvi – jedną z dwóch kapłanek, które przybyły ze mną na urodziny księżnej – po samą panią Skrawka Wieczoru we własnej osobie. Zapomniała o mnie. Czy ja właściwie się dziwiłem? To było do przewidzenia. Cała Morrigan – skupiona na kontaktach towarzyskich bardziej niż na zarządzaniu.

Czekałem na nią ponad godzinę. Wreszcie za ścianą odbiły się pospieszne kroki i wtem wpadła do gabinetu. Zziajana z luźnymi pasmami włosów zwisających wokół zaróżowionej twarzy. Była piękna. Nawet gdy śmiała się ze mnie, gdy ją poprosiłem, była piękna. Zatrzasnąłem książkę. Doleciał do mnie subtelny zapach, wywołując grymas na twarzy – zadawała się z wieloma mężczyznami, a dopuszczała ich do siebie tak blisko, że wręcz przesiąknęła ich samczymi feromonami. Zbyt blisko. Coś mną zawładnęło na myśl o tym, że może przed chwilą włóczyła się z którymś z nich po kątach, dając upust swojej specyficznej figlarności i niezależności. Może właśnie przerwałem jej wstęp do kolejnego zwieńczonego w objęciach podboju.

Wściekłem się, to zrozumiałe, bo olała mnie dla innych. Chciałem tylko z nią porozmawiać, być może wyjaśnić swoje motywy, ale w momencie, gdy pojawiła się wraz ze wszystkimi facetami, którzy tej nocy ją obłapiali, moje miłosierdzie i charakteryzująca mnie sprawiedliwość gdzieś przepadły. Postanowiłem dać jej lekcję, ale wymyślając jej warunki tak się zapomniałem, że stworzyłem karykaturę. Ta lekcja mogła ją wiele nauczyć, owszem, ale, kurwa, ona była niewykonalna. Uświadomiłem to sobie w momencie, gdy stanęła tak przede mną – mój twór – bezskrzydła, o zdeformowanej twarzy, a bił z niej tak odpychający chłód, że sam wycofałem się natychmiast do drzwi. Sam nie chciałem jej więcej dotykać, mimo że wcześniej zrobiłbym wszystko, aby zabrać ją ze sobą do łoża. Zniszczyłem ją. Jednak najgorsze co mogłem zrobić, to ucieczka. Odszedłem bez pożegnania, wkraczając w moją noc.

Pani z lodu [+18][Romans][Fantasy][Trylogia "Czerń i biel"]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz