Rozdział 14: Co w głębi siedzi

274 30 21
                                    

Nadszedł ostatni dzień miesiąca. Minął tydzień od ataku Ferrisa na Morrigan. Nie spodziewałem się, że podczas codziennej rutyny sądzenia spraw przybędzie Torian, aby przekazać mi nowinę.

Morrigan się obudziła.

Zawiesiłem rozprawę, w której aktualnie sędziowałem, żeby jak najszybciej się udać do księżnej. Przestało się liczyć dla mnie cokolwiek, co nie było Morrigan lub chociażby z nią powiązane.

Zmaterializowałem sie pod drzwiami jej sypialni i zamarłem. Co teraz? Tyle czekałem na tę chwilę, a kiedy nastąpiła, byłem gotowy stchórzyć. Wystarczyło nacisnąć klamkę i popchnąć skrzydło. Dawno nic nie sprawiło mi takiej trudności, jak ta jedna prosta czynność. Nasze stosunki ostatnio były napięte. Potraktowałem ją chłodno i z pretensjami, kiedy widziała mnie przed wypadkiem. Mogła wcale nie chcieć mnie widzieć. Ale ja potrzebowałem jej. Musiałem się upewnić, że jakoś się trzyma. Że wreszcie żyje.

W końcu nacisnąłem. Ciemny korytarz wypełniło światło z pokoju. Dużych okien, za którymi znajdował się balkon, nie przysłaniały zasłony. Ktoś je odsunął na bok, wpuszczając słońce. Witała ją piękna pogoda.

– Morrigan... – szepnąłem, dając znać, że przybyłem.

Siedziała na podłodze, opierając się o ramę przeszklonych drzwi. Obejmowała rękami kolana, tuląc samą siebie. Wpatrywała się w niebo, ale kiedy mnie usłyszała, przeniosła na mnie wzrok. Oczy wypełniała różowa poświata, powieki zajmowały więcej miejsca niż na co dzień, tworząc małe szparki dla tęczówek nad zaczerwienionym nosem. Policzki lśniły od łez. Obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem, po czym wróciła do podziwiania bezchmurnego nieboskłonu. Lekki wiaterek z zewnątrz poruszał czarnymi kosmykami. Falowały, jakby były żywe, a przynajmniej żywsze niż ich właścicielka.

Zamknąłem za sobą, powoli wchodząc głębiej.

Łóżko nie było pościelone. W powietrzu wciąż unosił się zapach ziół. Nie miała na szyi opatrunku, co znaczyło, że Torian już zeń zrezygnował i tylko posmarował świeżą ranę. W jednej z dłoni ściskała haftowaną chusteczkę.

– Tak mi przykro, Morrigan – mówiłem, zbliżając się ostrożnie. Przypominała mi wystraszone zwierzę; gotowa w każdej chwili uciec lub zaatakować w samoobronie. Ona raczej należała do tego drugiego rodzaju istot w obliczu niebezpieczeństwa. – Sprowadziłem to na ciebie. Wszystko przeze mnie. Przepraszam, Morrigan. – Stanąłem blisko. Patrzyłem w dół, na nią, a ona mnie ignorowała. – Mówią, że nie są w stanie tego naprawić. Że nie odzyskasz głosu. Nie potrafią... Sprowadziłem najlepszych medyków. Zrobię wszystko, żebyś znów mówiła. Rozumiesz? – Spojrzała. – Wszystko.

Zmarszczyła brwi. Sięgnęła w bok, gdzie czekały kartki wraz z ołówkiem. Kiedy ona pisała, ja przyglądałem się czterem czerwonym pręgom, lekko wzniesionym nad poziom jej skóry. Te blizny z pewnością zostaną z nią do końca życia.

Pokazała mi stronę, na górze której napisała dla mnie krótką wiadomość za pomocą swojego ładnego, równego, pełnego zawijasów pisma.

„Atak Ferrisa na mnie nie był twoją winą."

Pokręciłem głową. Nie mogłem się z tym zgodzić.

– Nie, Morrigan. To moja wina, bo ja dałem ci lekcję.

Morrigan gniewnie stuknęła tępą końcówka ołówka o ziemię, po czym wzięła się za pisanie. Tym razem wiadomość zajmowała więcej miejsca i nie była już tak dbale wykaligrafowana. Pisała ją w pośpiechu, zapewne zmagając się z emocjami. Od czasu do czasu pociągała nosem.

Podsunęła mi swoją odpowiedź.

„Nie mogłeś przewidzieć, że Ferris mnie zaatakuje. Ferris zemścił się za rodziców, których zamordowałam w czasie pacyfikacji wilkołaków. Od początku chodziło mu o morderstwo. Włamał się do mojego domu, bo chciał mnie zabić lub przygotować się do zabójstwa. Ja zaś byłam naiwna, udając, że jego zaborczość względem ciebie była wywołana zazdrością. On się ciebie bał, bo mogłeś mnie obronić lub go ode mnie odsunąć."

Pani z lodu [+18][Romans][Fantasy][Trylogia "Czerń i biel"]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz