Mój sen – odkąd zostałam księżną Skrawka Wieczoru – stał się płytki. Rytuał, który przeszłam, odmienił mnie, pozwalając czerpać energię bez całkowitego usypiania ciała; rzecz jasna w razie odniesienia obrażeń czy przeżycia nadmiernego wysiłku, musiałam tracić przytomność, wejść w stan wstrzymania. Przy codziennym, zwykłym trybie zmęczenia, kiedy tylko wydawałam rozkazy z tronu, nic takiego mi nie groziło. To była raczej drzemka, podczas której podążałam za myślami, marzeniami sennymi, jednocześnie nasłuchując otoczenia. Coś, jak oglądanie sztuki teatralnej dla zabicia czasu.
Nic dziwnego, że poderwałam się nagle, słysząc brzdęk tłuczonego szkła, a następnie tupot obutych stóp. Natychmiast wyrwałam się z nierzeczywistego miejsca, w którym mogłam przechadzać się do woli, a żadne niewidzialne granice nie zamykały mnie w czworokącie. Najczęściej śniłam o świecie widocznym zza murów posesji Dworu Skrawka Wieczoru.
Odrzuciłam kołdrę, w oka mgnieniu stając nad szafką nocną, na której parę godzin wcześniej odłożyłam sztylet. Zacisnęłam dłoń na rękojeści, po czym wybiegłam z pokoju, wcześniej rozpieczętowując zamek. Jako księżna zawsze uważałam na swoje bezpieczeństwo, gdyż władca nigdy nie rządził tylko oddanymi poddanymi. Nie wszystkim można dogodzić, dlatego zważywszy na moją pozycję musiałam rzucić parę zaklęć ochronnych.
Biegłam korytarzem, mając wzrok utkwiony w poręczy schodów. Krew zamarzła w moich żyłach – co wydawać mogłoby się nierealne, gdy moje serce skuwał lód – w reakcji na krzyk dobiegający z dołu. Kobiecy, przejmujący, pełen bólu. Kimkolwiek był napastnik, nie bał się użyć przemocy wobec bezbronnej przedstawicielki słabszej płci. Przyspieszyłam, wkładając w bieg pełnię sił. Złapałam poręczy, w miejscu zmieniając kierunek.
Zeskoczyłam ponad stopniami. Dreptanie po każdym z osobna zbyt by mnie spowolniło.
Prawo.
Lewo.
Rozejrzałam się, węsząc.
Westchnięcie. Dobiegło z prawej. Tam też się rzuciłam.
Długiego korytarza prócz lichego światła z zewnątrz pochodzącego od gwiazd nie oświetlało nic więcej. W nozdrza wpił się zapach gasnącej świecy; nikłego dymu, a parę kroków od zakrętu leżała postać.
Plusk! Nastąpiłam na mokry fragment dywanu. Mokry od krwi.
Kucnęłam przy kobiecie, odgarniając włosy z twarzy. Lepiły się od potu. Może nawet od posoki. Z ust służącej sączyły się ciche oddechy i westchnienia. Na bluzie lśniła wilgoć. Napastnik ugodził ją w okolicę piersi. Jej serce dudniło w klatce szybko, acz słabo. Zaklęłam szpetnie, posyłając impuls, mający obudzić medyka.
– Trzymaj – poleciłam pospiesznie, układając niewieście dłonie na piersi. – Uciskaj. Zaraz ktoś przyjdzie.
Za zakrętem coś ciężkiego walnęło o ziemię. Warknęłam.
Żądna zemsty zostawiłam konającą kobietę. Jej stan był ciężki. Śmierdziała słabością. Wątpiłam, że przeżyje. Moje trwanie przy jej boku na niewiele by się zdało.
Wybiegłam zza kanta ściany, wpadając do przedsionka kuchni. Duże okna barwiły wnętrze na granatowo. Włamywacz wspinał się do jednego z nich. W ręce miał młotek.
Przez uderzenie serca stałam w miejscu, lustrując i wytyczając kolejne moje kroki; on w tym czasie wziął zamach. Wystrzeliłam przed siebie, odbijając się od blatu stołu, drugą zaś nogą nabierając rozpędu z wyspy kuchennej. Wpadłam na mężczyznę z całym impetem, zrzucając go ze stołka, na którym się chybotał. Noga taboretu pękła z głośnym trzaskiem, a nasz dwójka poleciała na podłogę. Tłuczek do mięsa odleciał parę metrów dalej. Walnęłam plecami o szafkę, ale jak na sprężynie znów skoczyłam w stronę napastnika. On już w pogotowiu trzymał nóż, z pewnością ten sam, którym ugodził służącą. Ryknęłam ze wściekłością, gołą ręką odpychając uderzenie. Moja prawa wystrzeliła – sprzedałam mężczyźnie sierpowy w nos. Chrupnęło. Złamałam kość.
CZYTASZ
Pani z lodu [+18][Romans][Fantasy][Trylogia "Czerń i biel"]
FantasiaPraca bierze udział w konkursie literackim "Strange birds" organizowanym przez @people-. Przed stu laty za karę otrzymała do wypełnienia lekcję od swojego opiekuna - zakochać się ze wzajemnością w kimś, kto ją zranił. Nieśmiertelna serafina straciła...