Rozdział 20: Walka z samym sobą jest tą najtrudniejszą

337 25 27
                                    

– Jestem pod wrażeniem, że udało jej się to wszystko zorganizować tak szybko – mruknęła Morrigan, rozglądając się po sali audiencyjnej, którą aktualnie przyozdabiały kiczowate papierowe serduszka oraz herubinki. – Nie sądziłam też, że przybędzie tylu gości.

Tylu. Określenie „tylu" niewiele mówiło o ogromie masy ludzi przybyłych na zawiązki Tali i Eryka. Było nas więcej niż podczas pierwszego dnia lata, co oscylowało około liczby pięciuset gości. To tak na oko. Zrezygnowano z pojedynczych stolików mieszczących po cztery osoby, na rzecz czterech ogromnych stołów ustawionych po prawej i lewej stronie od wejścia oraz dwóch mniejszych, z których jeden zastąpił tron, zaś drugi kazał się omijać po wejściu do pomieszczenia. Tradycyjnie muzycy zostali ulokowani na balkonie. Na parkiecie zostało sporo miejsca, a nawet jeśli to by nie wystarczyło, zgromadzeni świadkowie zawiązków mogli tańczyć w powietrzu.

Elegancką perłową biel, którą Tali uwielbiała, zastąpiono czerwienią i pastelowym różem, a to wszystko przepleciono złotem. Ze złota zrezygnować nie potrafiła. Od samego przyglądania się wystrojowi sali, można było nabawić się cukrzycy.

Co do samej Morrigan – przeszła jej faza boczenia się na mnie, po tym jak odrzuciłem jej subtelną propozycję związku. Stopniowo sprawy między nami wracały do normalności. Więcej też nie suszyła mi głowy o moją przygodę z Mią, ja zaś, mimo całkowitego otrzeźwienia, nie żałowałem ani minuty spędzonej z córką Rasmusa. Nie było między nami jeszcze swobodnie, ale przynajmniej odzywaliśmy się do siebie.

– Gdyby miała więcej czasu, gości byłoby dwukrotnie więcej, a same zawiązki zapewne odbyłyby się w jeszcze większej sali. Coś by znalazła – oświadczyłem.

Wraz z resztą czekaliśmy na swoich miejscach na honorowego gościa. Miał przybyć lada moment.

Na samym środku parkietu stała Tali wraz z Erykiem, trzymając się za ręce i szepcząc do siebie. Podekscytowana serafina miała różowe policzki i bynajmniej nie była to zasługa różu. Uśmiechała się, pokazując idealnie białe, równe zęby. Podobno kiedyś je poprawiała. No, i nie tylko je, rzecz jasna. Dawno obiło mi się o uszy, że poprawiała nos jeszcze długo przed przyjęciem stanowiska księżnej.

Nie znałem się na modzie, ale ze stanowczością mógłbym powiedzieć, jeśli kogoś by to interesowało, że księżna wyglądała bardzo ładnie. Nie w sposób, który zapierałby mi dech w piersi (bez przesady), ale wystarczająco zjawiskowo, żeby niektóre serafiny poczerwieniały z zazdrości. Wyglądała jak typowa księżniczka z ilustrowanych baśni dla najmłodszych. Biała rozłożysta suknia zabierała sporo przestrzeni, a materiał na samym jej wierzchu połyskiwał ciepło niczym przyprószony miliardem gwiazd.

– Pięknie razem wyglądają – powiedziała Morrigan, jakby właśnie zastanawiała się nad tym samym, co ja.

– No cóż.

Wzruszyłem ramionami.

– No co?

– Zapewne nad efektem pracował sztab stylistów.

– Co ty nie powiesz – zadrwiła. – Czemu mam wrażenie, że nie cieszysz się ich szczęściem?

Prychnąłem.

– Uważam, że realizowanie zawiązków, kiedy za niecałe dwa tygodnie ruszamy na rzeź, nie jest dobrym pomysłem.

– A to dlaczego?

Spojrzałem na nią. Zmrużyła niebezpiecznie powieki, pragnąc ocenić każde słowo, które teraz padnie z moich ust. Przy tym wyglądała bardzo kusząco. I drapieżnie. Czerwona sukienka bez pleców, czerwone usta, ładne kocie oczy zrobione czymkolwiek się je robi. Dodatki z czarnych kamieni. Jeśli ktoś dawkował moje oddechy tego wieczoru, to właśnie ona.

Pani z lodu [+18][Romans][Fantasy][Trylogia "Czerń i biel"]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz