- Pięknie się goi.
Uniosłam lekko głowę i spojrzałam w bok, na Jack'a. Do tej pory szliśmy w ciszy przez las otaczający rezydencję, a jeśli działa tutaj róża wiatrów, na wschód. Chłopak musiał posługiwać się wielkim nożem zabranym z czarnej torby na broń leżącej pod drzwiami wyjściowymi, aby od czasu do czasu rozrywać chwasty stające nam na drodze. Postanowiliśmy nie iść standardową ścieżką by nikt z rezydencji raczej nie wiedział o naszej wyprawie, zatem obraliśmy kierunek oddalony dwa metry od dróżki.
- Policzek - Dodał napotykając moje zdziwione spojrzenie.
Zupełnie o tym zapomniałam. Uniosłam dłoń i opuszkami palców dotknęłam skóry na twarzy. Gdy przycisnęłam palce, zabolało, ale bez tego czułam jedynie dziwne mrowienie. Stało się to gdy próbowali mnie przesłuchiwać a ja stawiałam opór.
- Jak to wygląda? - Zapytałam.
- Jak placek z jagodami.
Wyobraziłam sobie, że mam na twarzy placek z jagodami. To wcale nie była przyjemna wizja, więc napięłam kącik ust. Zastanawiałam się, czemu rezydencja jest uboga w lustra.
Kolejny dłuższy odcinek naszej drogi wypełniała cisza, sporadycznie przerywana przez odgłosy trawy i gąszczy. Las przypominał bardziej dziką, amazońską dżunglę, z drzew zwisały wielkie, grube liany prawie dotykające ziemi. Mogłabym się na nich pohuśtać, ale nie ufam temu... Światu. Nie wiem, czy liana nie owinęłaby się wokół mnie jak boa. Ponadto przy runie rosły grzyby sięgające moich kolan. Miały różnorodne, nienaturalne kolory, od neonowych do zielonych. Te zielone wytwarzały lekką poświatę, zaś neonowe kibotały się na boki. Trawa była dziwna pod butami. Zbyt miękka. Na drzewach nie było mchu. Tylko więcej grzybów.
Jack mówił mi, że to obszar na grzybobrania.
Chyba tylko jakiś mutant chciałby jeść takie grzyby.
Tutaj rzadko śpiewały ptaki i zorientowałam się, że teraz w ogóle ich nie słychać. Jedyne odgłosy to nasze kroki, rośliny przez które się przedzieramy i wiatr. Nie był to normalny wiatr. Nie było go czuć, a słychać i brzmiał jak oddech lasu. Wszędzie panowała przeraźliwa wilgoć. Poczułam dziwny dyskomfort. Gdyby nie Jack, nie czułabym się ani trochę bezpiecznie. Ten las ż y j e.
Faktycznie, bez kurtki Jack'a byłoby mi chłodno. Albo dziwnie. Dziękowałam mu w duchu, że mi ją pożyczył.
- Prawie jesteśmy na miejscu, Willy.
Zamiast odpowiedzieć, przeczesałam wzrokiem teren. Drzewa znacznie zaczynały się przerzedzać, grzybów było coraz mniej a chłopak praktycznie w ogóle nie używał już swojego noża. Po chwili zdjął palcami resztki roślin z ostrza, wytarł je o korę wysokiego chudego drzewa i wsunął go za pasek jeansów, uprzednio podnosząc lekko bluzę.
Jego nogi były chude, ale w ładny sposób. Czarny materiał nie opinał ich w żadnym miejscu, jedynie trzymał się na biodrach dzięki paskowi.
- Jesteś szczupły.
- Ostatnio schudłem - Opuścił bluzę - Mało dawców. Mało też poluję.
Spuściłam wzrok. Runo leśne majaczyło mi pod nogami, gdy nagle Jack chwycił mnie stanowczo za ramię i odciągnął. Zdezorientowana po chwili odzyskałam równowagę i spojrzałam na niego zszokowana. W odpowiedzi schylił się i chwycił wielki kij, leżący pod drzewem. Zdziwiłam się, że dał radę go unieść.
Chłopak szturchnął ziemię w miejscu, gdzie prawie stanęłam. Coś zabulgotało i kij zaczął powoli znikać. Zatapiać się. A wokół badyla zaczęła unosić się lekka mgiełka.
- Co to?
- Fosforowodór.
- Skąd wiedziałeś?
- Wiesz, jest tu bardzo dużo pierwia...
- O tym - Wskazałam palcem.
- Intuicja.
Skłamał. Skądś wiedział.
- Wszędzie są takie... Bagna. Proponuję, żebyś weszła mi na barana.
- Żeby w razie czego wciągnęło nas obydwóch?
Gdyby mógł, przewróciłby oczami.
- Wiem gdzie są, a ty nie wiesz. Rozpoznaję je, a ty nie. Właśnie to pokazałaś. - Argumentował.
- Zamyśliłam się.
Chłopak nachylił się, na co westchnęłam i niechętnie podeszłam bliżej. To będzie kolejna sytuacja, gdzie ja i on jesteśmy zbyt blisko siebie. Nie chciałam mu przyznać racji, ale sytuacja mnie zmusiła.
Wskoczyłam mu na plecy. Jack jest bardzo chudy i w pewnym momencie bałam się, że albo coś mu złamię, albo się przewrócimy i wciągną nas bagna.
Nic takiego się nie stało. Złapał mnie pod udami, wyprostował się i lekko pchnął mnie ku górze. Owinęłam ręce wokół jego szyi i patrzyłam zza Jack'owego ramienia. Poluzowałam uścisk by go nie dusić.- Wygodnie Ci? - Zapytał.
- Co... Um.. Nawet.
Szczerze mówiąc plecak w którym była bluza brata i zdjęcia niewygodnie zsunął mi się na dół pleców, ale nie chciałam już narzekać. Chłopak obrócił się przodem do przerzedzających się drzew i ruszył z miejsca. Obserwowałam jak stawia kroki i raz po raz zaciskałam powieki myśląc, że już po nas. Ale udało się.
Kiedy z powrotem stanęłam na ziemi przed nami rozpościerała się spora łąka. Kwiaty były zielone o czerwonych łodygach i wszędzie latały ćmy. Trawa była zadbana, jakby ktoś regularnie ją przystrzygał i słońce świeciło na niebieskawo. Zmarszczyłam brwi.
- Jack.
- Huh?
- Coś tu mocno nie gra.
- Gdybym miał gitarę to bym ci zagrał.
Przewróciłam oczami i zrobiłam kilka kroków w przód. Po chwili jednak obróciłam się przez ramię.
- Tu już ziemia nie będzie próbowała mnie zjeść?
- Wątpię.
- A.. A dlaczego słońce jest niebieskie?
- W tym świecie mamy dwa księżyce. Jeden świeci dziesięciokrotnie mocniej niż drugi.
Jazda jak na kwasie.
Jack był zupełnie neutralny, ale we mnie aż wrzało od emocji. Chciałam już mieć wszystko za sobą. Przeczesałam wzrokiem teren i wypatrzyłam miejsce, w którym chciałabym spalić to wszystko. Wybrałam wysoki kamień na środku i z uśmiechem jak małe dziecko pobiegłam w to miejsce.
- Willow! - Krzyknął przerażony Jack.
Obejrzałam się do tyłu i zaśmiałam, gdy nagle przede mną usłyszałam warczenie. Stanęłam jak wryta i spojrzałam przed siebie.
Około dwa i pół metra ode mnie stał wysoki, cały oparzony mężczyzna. Jego skóra była prawie czarna i gdzieniegdzie pojawiały się ciemne bąble jak od wąglika. Ubrania miał poszarpane a jego twarz przypominała wściekłe zombie. Wzrostem przewyższał mnie a nawet Jacka.
Z jego gardła wydobył się przerażający wrzask a on zaczął szarżować w moją stronę. Był straszliwie szybki, z jego ust leciała czarna krew przeciekająca przez ostre zęby. Gdy biegł, mięśnie uwydatniały mu się na potężnych nogach. Chwilę stałam w miejscu aż nie dotarło do mnie co się dzieje.
Obróciłam się i ruszyłam w stronę Jacka. Niestety nie udało mi się. Chwycił mnie za kołnierz kurtki i przyciągnął do siebie z taką siłą, że nie czułam gruntu pod nogami. Potem wgryzł się w kurtkę i oderwał kawałek materiału. Zaczął rozszarpywać zębami skórę na moim ramieniu a wszędzie tryskała krew. Ból był wielki, jakby ktoś polał mnie kwasem. Zamglonymi oczami próbowałam wypatrzeć Jack'a, ale jego nigdzie nie było.