XXVI

355 27 9
                                    

Przerażona otworzyłam oczy. Byłam cała mokra i czułam przejmujący chłód, przenikający w każdy zakątek mojego ciała. Spojrzałam przed siebie. Mój wzrok był zaskakująco lepszy niż zazwyczaj, kiedy ktoś postanawia mnie znokautować. Widocznie organizm powoli uznaje to za normę. I tak przez moment musiałam walczyć z rozdwojeniem jaźni, dwa niewyraźne kształty z każdym mrugnięciem na siebie nachodziły. Przez kilka sekund nie miałam pojęcia na kogo patrze. Potem zorientowałam się, że jest to ten sam typ który otworzył nam drzwi, trzymający w rękach duże, czarne wiadro. Kiedy powoli odzyskiwałam czucie w kończynach, szarpnęłam rękami ale moje nadgarstki były zupełnie unieruchomione. Siedziałam na krześle, zaś obie ręce zostały przywiązane do oparcia grubym sznurem w kolorze słomkowym. Popatrzyłam na tego drania, miałam ochotę wstać i skopać mu dupę jak pewnie jeszcze nikt tego nie zrobił. Co prawda mogłam krzyczeć, ale sprawiało mi to ogromny ból przez zdarte gardło. Ostatnimi jego siłami, zawołałam.

- Co zrobiłeś z Pauliem? Gdzie jest Paulie?

Zaśmiał się, a był to śmiech zarazem okropnie irytujący jak i bezczelny.

- Z czego się śmiejesz pajacu? Oddaj mi syna, bo moja ręka i tak Cię dosięgnie.

- Twoja rodzinka jest w pełnym składzie. Co za koło miłości.

Ogarnęłam, że Jack i Paulie również są związani, a krzesła poustawiali tak, abyśmy siedzieli plecami do siebie. Szarpnęłam się tak mocno, że prawie poleciałam do przodu.

- Jak upadniesz to spędzisz tak czas bo ja Cię nie podniosę.

- Starczy - Urwał czyiś męski głos. Popatrzyłam po pomieszczeniu. Cała podłoga była mokra i lśniła w słońcu przedzierającym się przez otwarte okno. Byliśmy w salonie, kanapę odsunęli pod samą ścianę obok szklanej gabloty.

Moim oczom ukazał się Slenderman i bardzo podobna do niego istota w brązowym garniturze. Jedynym elementem na jego twarzy były szerokie, niemal tak szerokie jak Jeffa usta. Z jednej z kieszeni marynarki wystawała czerwona róża. Podszedł do mnie, kucnął i zdjął kapelusz osadzony na białej, łysej głowie. Nonszalancko położył go na swoim kolanie. Chciałam go kopnąć, ale nogi również mi przywiązano, więc jedynie się szarpnęłam. Jack i Paulie siedzieli cicho, byłam niemal przekonana, że synek wciąż jest zakneblowany bo inaczej dawno już zacząłby krzyczeć lub płakać.

- Blondyneczka - Powiedział wreszcie, obnażając na koniec długie, ostre jak brzytwy zęby.

- Puśćcie moje dziecko i męża - Wysapałam wściekła - Puśćcie ich a ze mną róbcie co chcecie.

Nikt mi na to nie odpowiedział. Istota wyjęła różę z kieszeni i mi ją wręczyła, a raczej położyła mi na udach.

- Każda kobieta kocha kwiaty - Powiedział, zaś każdą pojedyńczą samogłoskę przeciągał.

- I co, myślisz, że jesteś fajny buraku? - Zapytałam lekceważąco.

Wstał, a następnie wyjął z tej samej kieszeni kolejną rzecz. Czarną, skórzaną rękawiczkę.  Naciągnął ją na swoją potężną dłoń, a następnie przyłożył mi prosto w twarz z taką siłą, że odwróciłam głowę. Policzek palił mnie jak ogień, jęknęłam i popatrzyłam na niego tępym wzrokiem. Ponownie kucnął.

- Ty śmieciu! - Zawołał Jack.

- Siedź cicho - Odpowiedziałam błagalnym tonem.

Nie chciałam żeby cokolwiek mu zrobili. Mogliby wyżywać się na mnie, ale na nim i na dziecku najbardziej mi zależało, by wyszli z tego zdarzenia cało. Nie chciałam żeby ktokolwiek tknął ich nawet palcem. W pewnym momencie zrozumiałam, ze to jednak ja jestem gwoździem programu. Istota podniosła z podłogi kapelusz który spadł mu z nogi gdy wstawał aby mnie uderzyć, otrzepał go i założył na głowę, po czym skinął ręką. Nagle do pomieszczenia wszedł Toby razem z Maskym. Wymieniłam spojrzenia z chłopakiem w szarym sweterku. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym współczucia i wyglądał, jakby chciał mnie bardzo przeprosić. Spuściłam głowę. Minęli mnie, a następnie dwa krzesła za mną zaszurały, potem trzasnęło drewno. W tym samym czasie istota podobna do Slendermana wyjmowała już kolejną rzecz, po schowaniu rękawiczki. Była to mała, różowa pigułka.

- Zaraz będzie Ci lepiej, księżniczko - Powiedział śmiejąc się bezdźwięcznie.

Dwoma palcami złapał mnie za brodę. Szarpnęłam głową, więc przytrzymał mi ją drugą ręką tak mocno, że nie odważyłam się już ruszyć. Otworzył mi usta i położył pigułkę na język pilnując przy tym, żebym nie odgryzła mu palców. Wyplułam ją na niego, dostałam w twarz mocniej niż wcześniej, tym razem z pięści. Przypomniało mi się przesłuchanie sprzed lat i przed oczami miałam zmarłego już policjanta. Jeszcze bardziej miałam ochotę go rozszarpać. Podniósł pigułkę, wsadził mi ją z powrotem do ust, mokrą i oślizgłą. Kazał trzymać pod językiem. Poddałam się.

Przez piętnaście minut nic się nie działo. Cisza, przepełniona dziwnym tykaniem, Masky i Toby stali po obydwóch moich stronach, jeden z nich, ale nie jestem pewna który gładził mnie uspokajająco po plecach. Poczułam w pewnym momencie jak coś zimnego spada mi przez kołnierz swetra i zatrzymuje w miejscu, gdzie wpuściłam materiał w spodnie. Nie mogłam nic z tym zrobić, byłam związana i zaczynałam słabnąć. Kiedy istota zauważyła zmianę w mojej postawie, wyjęła nieduży nożyk. Obserwowałam go z otwartą buzią, w której zaczynała zbierać się ślina, ale nawet nie miałam siły jej przełknąć. Język zdawał mi się być suchy i mrowieć. Nie miałam żadnego czucia w ciele. Ale pozostawałam świadoma.

Rozciął sznur który krępował moje nogi, potem ten wokół nadgarstków. Runęłam do przodu. Złapał mnie na ręce a ja bardzo chciałam go wtedy uderzyć, przywalić mu z całej siły, ale jedynie uniosłam lekko rękę i znów opadła mi bezwładnie. Przerzucił mnie przez ramię, odszedł, a po chwili runęłam całym moim ciężarem na kanapę. Złapał mnie za gumkę spodni i pociągnął je w dół, obnażając stare, wyświechtane gacie. Kiedy udało mu się przeciągnąć je przez kostki, rzucił je jak ścierką na podłogę. Odwróciłam lekko głowę w kierunku Jacka i synka. Obydwoje byli odwróceni w moją stronę, Jack nie miał już na twarzy maski. Oczy synka wydawały mi się być wielkimi i okrągłymi od przerażenia spodkami.

- Nie - Zdołałam powiedzieć jako jedyne, kiedy zorientowałam się, że zdejmuje mi bieliznę. Popatrzyłam na Tobiego. Co kilka sekund dostawał dziwnych drgawek, a to ręka mu się zginała, a to głowa przekręcała na bok. Zaciskał powieki.

Istota rozpięła pasek, guzik i rozporek swoich spodni, po czym zsunęła je do połowy uda. Slenderman wciąż stał niewzruszony w progu salonu. Moim oczom ukazał się obrzydliwy penis. Długi, biały jak cała jego skóra, kiedy stał, zaginał się lekko na dół w połowie. Rozchylił mi nogi a ja nie mogłam ponownie ich złączyć. Czułam że jest mi nieco lepiej bo już odzyskałam czucie na języku, ale moje ciało wciąż było bezwładne.

- Dotknij ją a zabiję Ciebie i całą tą dziurę! - Krzyknął Jack, na co istota się zaśmiała.

- Jesteś zdrajcą - Odparł - Więc zobaczysz razem z synkiem jak ją pieprzę. A Ty złotowłosa, namówiłaś go na ucieczkę i poniesiesz karę. Właśnie dlatego miłość w tych ścianach jest zakazana.

Wszedł we mnie brutalnie, na sucho. Krzyknęłam, choć było to bardziej słabe westchnięcie bólu. Zagłębiał się we mnie coraz mocniej, co sprawiało mi coraz więcej cierpienia, a kiedy zaczął się poruszać, moje wnętrzności zdawały się rozrywać. Zamknęłam oczy i zaczęłam płakać. Płakać jak małe dziecko któremu przytrafia się coś strasznego. Odzyskiwałam czucie i byłam świadoma wszysykiego co mi robi. Czułam się tak obrzydliwie, jak nigdy przedtem w życiu. Jego ruchy były brutalne i ostre, co wcale nie było przyjemne w przeciwieństwie do tego, jak jest gdy robi mi to Jack. Przypomniało mi się coś, co wpadło mi za kołnierz. Niepostrzeżenie wsunęłam rękę pod plecy i chwyciłam to coś. Istota przywierała do mnie całym swoim ciałem. Kiedy poczułam piekący ból w palcu uświadomiłam sobie co to takiego. Złapałam to, wyjęłam i z całej siły wbiłam istocie w szyję.

Can I See Your Kidney? // E.J.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz