1

772 45 32
                                    

Wiecie co? Może będę się powtarzać, ale niebezpiecznie jest być herosem. Zwłaszcza, że prawie wszystkie historie z ich udziałem kończą się jakąś tragiczną i bolesną śmiercią. Jednak to, czego doświadczyłem jakiś czas temu, niszczy wszelkie granice moich przewidywań. Ciągle się zastanawiam czy to nie jest po prostu jakiś długi, bardzo realistycznie wyglądający, niekoczący się sen. Bo jeśli tak, to będę musiał niedługo złożyć wizytę Morfeuszowi.

Ten dzień zaczynał się dobrze. Zważając też na fakt, że przez jakiś czas w moim słowniku nie było takiego słowa. Wstałem na śniadanie (były naleśniki!), rozpocząłem trening szermierki dla nowo przybyłych herosów i rozmawiałem z Annabeth o naszej przeprowadzce do Nowego Rzymu. Jednak po południu coś się zmieniło. Czułem, jak morze było niespokojne, a w powietrzu czuć było niepokój i napięcie. Zauważono wzrost liczby ataków potworów. Ognisko domowe na środku pola między domkami osłabło. Coś zdecydowanie było nie tak.

Teraz zadam wam poważne pytanie. Czy czuliście się kiedyś, jakby ktoś was obserwował, a kiedy się odwracaliście, to nikogo nie było? Tak właśnie czułem się cały dzień. Nerwowo obracałem się i wychylałem. Byłem pewny, że coś, albo ktoś na mnie patrzy. Nie umknęło też mojej uwadze, jak Annabeth podczas spaceru także się nerwowo oglądała za siebie.

Atmosfera w obozie była żałosna. Każdy był zaniepokojony. Kilku obozowiczów, którzy poszli potrenować poza barierę, wrócili cali pokiereszowani, ledwo żywi, bełkocząc o całej hordzie potworów atakujących znienacka. Jeden z nich miał złamaną nogę i uszkodzony miecz, a po wielu rodzajach paskudnych ran było widać, że potworów było wiele, zbyt wiele dla trójki herosów.

Stałem się jeszcze bardziej zaniepokojony, widząc Chejrona krążącego tam i z powrotem, ciągle marszczącego brwi. Byłem zawiedziony, bo to zwykle właśnie Chejron uspokajał, pocieszał i dawał siłę obozowi. Jeśli nawet Chejronowi udzieliła się ta atmosfera, to znaczyło, że musiało być bardzo źle.

Do kolacji byłem stale czujny. Nigdy nie było wiadomo, kiedy zaatakuje kolejny szalony pierwotny. Może tym razem Tartarus? Ereb? Albo gorzej - Chaos? Gdy nadszedł czas kolacji, wszyscy złączyli stoły i usiedli przy jednym. W tym momencie spodziewałem się usłyszeć protest Pana D., ale nic takiego nie nastąpiło. Właściwie to wcale się nie pojawił.

Postanowiłem się tym nie przejmować i wziąłem swoją porcję. Położyłem talerz, mając zamiar usiąść pomiędzy Nico a Annabeth, jednak coś niespodziewanie mi w tym przeszkodziło. Na placu pojawiły się trzy pomarszczone staruszki, które od razu rozpoznałem. Były to trzy Mojry, mające władzę nad losem każdej żywej istoty na świecie. Nawet bogowie nie mieli nad nimi władzy.

Wtem jedna z nich spojrzała na mnie, na co stanąłem sztywno. Moje nogi przestały mnie słuchać i same ruszyły w stronę pomarszczonych babć. Gdybym nie był herosem, to teraz trząsłbym się ze strachu. Kilkoro innych herosów także wstało z miejsc. Ich przerażone spojrzenia wskazywały na to, że także nie idą z własnej woli. Byli to: Annabeth, Jason, Nico, Thalia, Clarrise, Hazel, Frank, Piper, Leo, Will, bracia Hood, oraz dwie nieznane mi osoby. Wszyscy w tym samym momencie zatrzymaliśmy się, stojąc w równym rzędzie przed staruszkami. Mojry wyciągnęły w naszą stronę swoje pomarszczone dłonie. Poczułem czystą energię w moich żyłach. Więź z morzem stała się silniejsza niż kiedykolwiek. Miałem wiele torów myśli w tym samym momencie. Wszystkie moje zmysły eksplodowały. Były tak silne, że omal przez nie nie zemdlałem. Dźwięki były głośne. Za głośne. Wyobraźcie sobie, jak ktoś wam przykłada do ucha najmocniejszy głośnik i puszcza z niego muzykę na maksa. Tak właśnie się czułem.

Otworzyłem oczy, które nawet nie wiedziałem kiedy zamknąłem, i wstrzymałem oddech z wrażenia. Widziałem dosłownie wszystko. Każdy detal. Każdą cząsteczkę i atom. Mogłem bez problemu policzyć pojedyncze pasemka włosów Annabeth. Jednak jeszcze większym szokiem było to, że podziemie także widziałem. Pod moimi nogami, a jednak jednocześnie widziałem grunt. To było zarazem niesamowite i przerażające. Uświadomiłem sobie, że znów mogłem się ruszać. Poczułem w ręce jakiś przedmiot, ciężki, ale dobrze się układający w mojej dłoni. Jedno spojrzenie i zamrugałem z szoku. Był to trójząb. TEN sam trójząb. Teraz wiedziałem o nim wszystko. Na przykład mógł zmieniać kształt. Przypomniała mi się sytuacja, jak tata zamienił go w wąż strażacki. Po chwili zdałem sobie też sprawę, że nie miałem na sobie swoich ubrań. Miałem na sobie grecką zbroję z wygrawerowanym i pomalowanym trójzębem na piersi.

Wyblakli | Percy JacksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz