Rozdział III

2.7K 176 9
                                    

        Melanie obudziły promienie słońca, przedostające się przez niedokładnie zabite deskami okno. Zdezorientowana podniosła się z fotela, czuła, że nie będzie to łatwy dzień. Po wczorajszym biegu, który był dla niej dużym wysiłkiem, czuła okropne zakwasy w nogach, a sen w starym, niewygodnym fotelu tylko pogorszyła sprawę jej samopoczucia. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wycieńczony organizm Mel.

        Postanowiła rozejrzeć się po małej chatce. W szafce pod zalewem, za wielką metalową skrzynką znalazła inne, małe kartonowe pudełeczko po butach. W środku znalazła butelkę wody i stary batonik protonów. Wiedziała, że to niewiele, ale lepsze to niż nic, szczególnie że Melanie nie pamiętaj ostatniego posiłku, a dzień wcześniej w dość skuteczny sposób oczyściła swój żołądek. Po skromnym posiłku postanowiła wznowić poszukiwania. W szafie obok okna znalazła ogromną, flanelową koszulę w czerwono-czarną kratę, którą od razu na siebie założyła i mały, czarny plecaczek w którym umieściła butelkę z do połowy wypitą wodą. Postanowiła zabrać się za odblokowanie drzwi. Kiedy jej się to udało, starała się uspokoić oddech. Stanęła blisko drzwi i nasłuchiwała licząc w głowie od pięćdziesięciu w dół. Gdy doszła do jedynki na zewnątrz dalej panowała cisza, więc odważyła się otworzyć drzwi.

        Powitało ją dość zimne powietrze, a słońce, które jeszcze niedawno oślepiało schowało się za szarymi chmurami. Rozejrzała się dokładnie dookoła, nieświadomie wstrzymując oddech. Postanowiła wznowić swoją wczorajszą wędrówkę drogą, jednak nie pamiętała w jakim kierunku powinna się udać by dojść w miejsce z którego przybiegła. Gdy uporała się już z tym problemem, z daleka zauważyła drogę. Wiedziała, że zboczyła z drogi i wyjdzie w miejscu znacznie oddalonego od tego w którym weszła.

        Kiedy tylko wyszła z lasu odruchowo rozejrzała się dookoła. Czuła się niepewnie, była przepełniona strachem. Nie zauważyła jednak nic oprócz tablicy z nazwą miasta i liczbą kilometrów, którą trzeba przejść żeby się do niego dostać. Postanowiła udać się w stronę miasta, miała wielką nadzieje, że spotka kogoś kto jej pomoże.

        Szła już około godziny, gdy nagle usłyszała tak dobrze jej już znany dźwięk. Nie zastanawiając się z jakiej strony dobiega charczenie nieznajomych jej istot ruszyła do lasu. Wystraszona biegła ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie. O wiele za duża koszula czepiała się o gałęzie w gęstym lesie, nogi potykały o wystające korzenie i skały. Mel jednak dzielnie przedzierała się rękami przez przeszkody, tworząc na swoich rękach miliony zadrapań. Miała tak załzawione oczy, że nie zauważyła stojącej tuż przed nią „przeszkody". Przez dość mocne uderzenie upadła na ziemię, zdezorientowana nie zauważyła coraz bardziej pochylającej się istoty zaraz nad jej ciałem. Nie minęła minuta a stwór wylądował na Mel, szarpiąc za koszule. Do jej uszu dobiegło okropne warczenie, a smród rozkładającego się ciała spowodował, że Melanie na nowo zrobiło się nie dobrze. Wierzgała nogami próbując się uwolnić od niezdarnego stworzenia. W końcu jej się to udało. Poderwała się szybko na równe nogi, żołądek coraz bardziej zaciskał się z przerażenia, gdy ujrzała jeszcze pięć takich samych istot kierujących się w jej stronę. Zrobiła pierwszy krok w stronę drogi, z której przybiegła, jednak znów wylądowała na ziemi. Ból w kostce był nie do zniesienia, a z dość głębokiego rozcięcia na łydce sączyła się krew, wiedziała jednak, że musi uciekać. Nie mogła się poddać. Nie teraz. Utykając, starała się biec jak najszybciej, żeby tylko uciec. W pewnym momencie jedno ze stworzeń dogoniło Mel i złapało za plecak. Dziwczyna jednym ruchem szybko zrzuciła z siebie plecak, ponawiając swój bieg. Po paru minutach była już przy wyjściu na drogę, szybko wybiegła chcąc przedostać się na drugą stronę lasu, nie zauważyła jednak zbliżającego się pojazdu, który zatrzymał się z piskiem metr od trzęsących się nóg Melanie.

***

        Brązowowłosy chłopak, ze znużeniem przyglądał się widokom zza okna samochodu. Nie zauważył nic nowego. Parę otwartych, zniszczonych aut stało na poboczu drogi, dookoła śmieci, gdzie niegdzie zwłoki na wpół zjedzonych ludzi. Nie zauważył nawet kiedy taki widok stał się dla niego codziennością. Potarł zmęczone, brązowe oczy, a następnie zawiesił wzrok na przedniej szybie auta.

-Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Woods? – usłyszał nagle słowa swojego przyjaciela, Taylera. Cieszył się, że ma go przy sobie, że udało mu się o odnaleźć zaraz po panice, która wybuchła w ich mieście na wieść o ataku „sztywnych" na okolice. Znali się od dwunastu lat, chodzili razem do klasy, nawet dwa miesiące przed epidemią urządzili wspólną imprezę z okazji dziewiętnastych urodzin.

-Co? nie, sory, jestem po prostu zmęczony – Tay wiedział, że Dylan nie kłamie. Sam był zmęczony a za kółkiem siedzi dopiero od godziny. To Woods prowadził samochód przez całą noc, a do tego dochodzi „spacer" po lesie w poszukiwaniu biednej Sophie. Wszyscy w obozie przeżywają jej zaginięcie, wszyscy starają się dodać otuchy Carol, jej matce oraz pomagają organizować poszukiwania lub biorą w nich udział. Małą Sophie uciekła w las przed jednym ze stada sztywnych. Byli akurat na drodze zbierając zapasy i paliwo z opuszczonych pojazdów, kiedy z nikąd pojawiło się dość liczne stado sztywnych. Od jej zaginięcia minęły już dwa dni, a po niej ani śladu. W obozie panuje napięta atmosfera, wszyscy ciągle kłócą się o poszukiwania, a do tego jeszcze postrzelenie małego Carl'a i przeniesienie obozu na farmę Hershel'a. Tayler zaparkował samochód zaraz obok camper'a Dale'a.

        Ze względu na poszukiwania postanowili się podzielić: Taylor, Woods, Dale, Daryl, Carol, T-dog i Andrea obozują na drodze, z której uciekła Sophie, natomiast rodzina Grimes, Glenn, Maia, rodzina Greene i Shane zostali na farmie, gdzie opiekują się rannym Carl'em.

        Spojrzał na Dylan'a, miał on zamknięte oczy a jego klatka piersiowa unosiła się miarowo. Zasnął. Tay parę razy szturchnął go w ramię, żeby go obudzić. Dylan znów przetarł zaspane oczy i zamrugał parę razy. Gdy przyzwyczaił oczy do światła, spostrzegł sylwetkę Tay'a kierującą się w stronę Daryl'a. Szybko wyszedł z pojazdu i dogonił przyjaciela.

-Przeszukaliśmy las wokół drogi na zachód z tąd. Nie było żadnego śladu, niemożliwe żeby gdzieś tam była. – powiedział Taylor do Daryl'a, uważając by słowa nie dotarły do zamartwiającej się Carol.

-Możemy pojechać jeszcze w stronę skąd przybyło stado, ponoć jest tam zjazd na inną drogę, która prowadzi do jakiegoś małego miasta. Poszukamy Soph i przy okazji uzupełnimy zapasy – Woods odezwał się zza pleców Tay'a.

-to dobry pomysł – powiedział Daryl – i przy okazji możemy poszukać jakiś leków. Powiem tylko Carol i reszcie naszych planach i możemy wyruszać.

        Po dziesięciu minutach byli już w drodze do miasta. Woods siedział na tylnym siedzeniu, ledwo utrzymując swoje powieki otwarte, Daryl prowadził, a Taylor siedział na miejscu obok niego i czyścił broń. Po godzinie jazdy wjechali na drogę, która z obydwóch stron była otoczona dość gęstym lasem. Dylan znowu zaczął powoli odpływać, jednak po chwili auto zatrzymało się gwałtownie z piskiem, a Woods przywalił głową w zagłówek siedzenia kierowcy. Kiedy spojrzał w przednią szybę, żeby sprawdzić co było powodem tak gwałtownego hamowania, zaniemówił. Nie mógł uwierzyć. Wszyscy trzej siedzieli z szeroko otwartymi oczami. Nikt nie spodziewał się takiego widoku.

Awake || Dylan O'BrienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz