-Dobra chłopaki idziemy spać.-Mikey wstał, przeciągając się, a jego kości strzeliły w paru miejscach, nieprzyjemnie dla uszu.
-Masz rację.-Ocknął się senny Brooklyn. Wszyscy udali się do swoich pokoi zostałem tylko ja i Ryan w kuchni.
-Było coś jeszcze w tym pudełku?-Zapytałem czując, jak moje dłonie stają się mokre z nerwów.
-Nie tylko te rupiecie. Może to nie do tego pudełka było? Może gdzieś twój ojciec ma pudło z alkoholem?-Brunet starał się zażartować, ale nie potrafiłem się nawet wysilić na uśmiech. Jadnak po chwili skinąłem głową, podchodząc do brudnych naczyń, które przyniósł.
Uwierzyłem mu lub zrobiłem to mimo własnej niepewności.
-Wiem, że mi nie wierzysz, ale...-Zacząłem, odkładając brudne naczynia do zmywarki.-Ja naprawdę widziałem tam kogoś.-Spojrzałem mu w oczy, chcąc mu przekazać tym, że nie kłamię i jestem śmiertelnie poważny.
-Czyli uznajesz, że dom jest nawiedzony i tak jak w każdym przeciętnym horrorze pomieszczenie w tym przypadku spiżarnia na dole jest lokum duchów, tak?-Zacisnąłem usta w cienka linię i poklepałem go po ramieniu.
-Wiem, co widziałem. Nie musisz mi wierzyć.-Wyminąłem go i ruszyłem w stronę schodów.
-Andy to nie tak.-Podbiegł do mnie.-Wierzę ci, ale nie wierzę w duchy.-Nic się nie odezwałem, po prostu wszedłem do pokoju i zacząłem się przebierać.-Andy no.-Chłopak obrócił mnie gwałtownie w swoją stronę, przybijając moje nagie plecy do zimnej ściany.
-Puszczaj.-Zacząłem się szarpać. Chłopak poluźnił uścisk, a ja mu się wyrwałem. Szybko założyłem na siebie koszulkę i niezdarnie zdjąłem spodnie. Położyłem się na swojej połowie łóżka i okryłem kocem.
-Zamierzasz być obrażony do końca pobytu tutaj, bo sobie coś ubzdurałeś?-Prychnął i ze złością zdjął ubrania do bokserek.-W takim razie idę spać do salonu.-Ruszył w stronę drzwi.
Przeraziła mnie to myśl. Nie chciałem zostać sam, nie w takiej chwili. Wstałem prędko i złapałem go za nadgarstek.
-Zostań.-Poprosiłem cicho.-Boję się być tu sam.-Wyszeptałem ledwie słyszalnie. Brunet się wyrwał i spojrzał nam nie z kpiną.
-Przestań w to wierzyć.-Wyszedł, trzaskając drzwiami.
Usiadłem na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Po chwili przetarłem nimi całą twarz i wziąłem głęboki oddech, podsunąłem kolana pod brodę i skuliłem się na łóżku.
Teraz każdy z moich przyjaciół jest narażony na to dziwne coś ze spiżarni. Do tego nie oddaliśmy samochodu, klucze do drzwi się zgubiły, a żarówka pękła. Teraz jest tam naprawdę strasznie i niebezpiecznie.
-Boże...-Mruknąłem przez zaciśnięte zęby i zacisnąłem dłonie na koszulce.
Rozejrzałem się po pokoju, nie wiedząc co zrobić, na pewno bym nie zasnął sam, a chciałem dąć trochę ochłonąć Ryanowi. Wtedy w oczy rzuciło mi się coś na parapecie. Wstałem powoli z łóżka i odsłoniłem zasłonę i zobaczyłem, że to jest figurka klauna, z tego pudła co je znaleźliśmy.
Szybko odskoczyłem w tył i założyłem pierwsze spodnie, które miałem przy sobie podobnie jak i bluzę. Zabrałem też ubranie dla Ryana i podbiegłem do drzwi. Złapałem za klamkę, ale te ani drgnęły.
Zacząłem krzyczeć i uderzać w nie pięścią. Jednak czułem, jak bym tylko ja siebie słyszał, a mojego gardła nie opuszczał żaden dźwięk, a dłoń zatrzymywał się tuż przy drewnianych drzwiach.
Niepewnie się obejrzałem za siebie. Znów ta postać, w słabym świetle prawie zaokrąglonego księżyca stała naprzeciw mnie. Widziałam ją wyraźniej. To nie był człowiek.
To był klaun!
Stał nieludzko skrzywiony i patrzył nam nie z tym śmiertelnym wzrokiem i sztucznie namalowanym uśmiechem. Z nosa gdzie powinna być czerwona piłeczka, ciekła mu smolista krew. Oczy miał w kolorze jasnego błękitu, jednak było w nich zło. Szeroko rozszerzone powieki i tępo patrzący wzrok wprost na mnie był przerażający. Biała twarz coś mi przypomniała.
-Ty...Ty nam się przyglądałeś. Wtedy nad jeziorem.-Wydukałem z siebie sparaliżowany strachem.
On skinął głową, przy tym wydajać dźwięk jak by mu się kręgi łamały. Uśmiechnął się, a z rozdartych w uśmiechu ust wystały żółte, krzywe, z wieloma ubytkami i na końcach ostre zęby.
Było mi nie dobrze na ten widok, czułem, że im dłużej się mu przyglądam, tym bardziej chce mi się wymiotować.
-Czego ode mnie chcesz?-Wyłkałem, czując łzy na policzkach ze strachu. On wyprostował się, na tyle ile pozwalały mu połamane kości i znów się uśmiechnął.
-Rozbawić was na zabawie urodzinowej.-Jego głos brzmiał, jak by od bardzo dawna go nie używał, był zachrypnięty i drżący, przez najprawdopodobniej złamany kark był ściśnięty i pozbawiony wyraźnego tonu. Brzmiał jak postać ze spiżarni.
-Już się skończyła.-Mój oddech przyśpieszył, gdy zrobił pierwszy ciężki krok w moją stronę.
-Jak to... Musimy przecież zagrać w grę. Sami ją zaczęliście, pionki już są w grze, kości zostały rzucone.- Akcentował niektóre litery, co brzmiało, jak by się dusił. Jego dłonie miały nieludzko długie place zakończone na ostro jak szpony.
-My niczego nie zaczynaliśmy.-Chciałem brzmieć odważnie pokazać, że nie ma co z nami zadzierać, jednak cały drżałem, a łzy piekły mnie w oczy.
-Otworzyliście pudło. Gra się rozpoczęła. Kto wygra? Kto przegra? Tylko od was zależy.-Głośny trzask, gdy bardziej się wyprostował. Jego kręgosłup był pogruchotany.
Przyparłem plecy do drzwi i namacałem klamkę. Szarpnąłem za nią, a wtedy on rzucił się w moją stronę.
Drzwi się otworzyły, a ja wypadłem przez nie na podłogę. Wstałem prędko i ruszyłem biegiem w stronę salonu.
Rzuciłem się na śpiącego na kanapie Ryana i wcisnąłem mu w dłonie jego ubrania.
-Ubieraj się i czekaj w świetle.-Chłopak zaspanym wzrokiem patrzył nam nie.
-O czym ty mówisz?-Jego zachrypnięty głos, gdyby nie ta sytuacja sprawiłby, że bym się podniecił, ale teraz chciałem tylko, by był bezpieczny.
Ująłem jego twarz w dłonie i wbiłem się w jego usta. Chłopak zamruczał w moje usta i oddał zachłannie pocałunek. Jednak gdy chciał mnie przyciągnąć bliżej siebie, łapiąc mnie za biodra, oderwałem się od niego szybko.
-Proszę, bądź gotowy. Jak nie wrócę za dziesięć minut, uciekaj.-Ruszyłem biegiem po schodach do najbliższego pokoju, w którym spał Mikey.
Wbiegłem do niego bez pukania i zacząłem szarpać za nagie ramiona.
-Ej co jest?!-Chłopak mnie odepchnął od siebie.
-Ubieraj się i idź do Ryana do salonu teraz!-Szatyn bez zbędnych pytani zerwał się z łóżka i zaczął ubierać.
Ja pobiegłem do Brooklyna. Chłopak jeszcze nie spał, właśnie układał ubrania na półkach w szafie.
-Ubieraj się i biegiem do salonu!-Blondynek zmarszczył brwi i spojrzał na mnie jak na idiotę.
-Uważaj, bo się znów nabiorę.-Prychnął i wrócił do swojej czynności.
-Masz zejść i chuj mnie obchodzi czy ci się to podoba, czy nie!-Na słowa i ton mojego głosu chłopak zaczął, zakładać koszulkę najszybciej jak mógł.
Pobiegłem do pokoju Jacka. Otworzyłem go, ale okazał się pusty.
-Jack!-Wybiegłem z pokoju i zacząłem się rozglądać. Dom miał włączone wszystkie możliwe światła, jednak nadal był za wielki, by ogarnąć go wzrokiem.-JACK!-Zbiegłem na dół wraz z Brooklynem, który właśnie się ubrał.
-Gdzie Jack?-Ryan zapytał, mierząc mnie wzrokiem.
-Nigdzie go nie ma.-Wykasłałem zmęczony biegiem po domu.
Hej witajcie!
Napiszcie co myślcie o tym rozdziale będzie mi bardzo miło.
Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę!
CZYTASZ
Let's play a game-Randy
Подростковая литератураW ogromnej posiadłości pośrodku lasu otoczonej górami i jeziorami. Andy, Ryan, Brooklyn, Jack i Mikey chcieli miło spędzić czas świętując kolejne urodziny Brooklyna. Odizolowani bez możliwości pomocy. Ale po co miała by być potrzebna? Czy są sami...