-Po co ta szopka znowu co?-Mikey podszedł od mnie wściekły.
-On porwał Jacka, trzeba mu pomóc.-Mówiłem roztrzęsiony i bardzo pragnąłem by moi przyjaciele mi uwierzyli.
-"On"?-Mikey zmarszczył brwi i spojrzał na resztę. Wtedy Brooklyn zaczął głośno kaszleć. Ryan zaczął go klepać po plecach, a chłopak upadł na kolana, nie mogąc nabrać powietrza.
-Brooklyn co się dzieje?-Brunet starał się mu pomóc, a ja i Mikey staliśmy sparaliżowani obok.
Nie potrafiłem się ruszyć, coś mnie hamowałoby pomóc blondynkowi. Mogłem tylko patrzeć na to, jak biedaczek stara się złapać dech. Nagle jego zielone oczy bezwładnie uciekły pod górną powiekę i chłopak osunął się w ramiona brązowookiego.
-Brooklyn!-Beaumont potrząsnął jego ciałem. Szybko ułożył go w bezpiecznej pozycji na podłodze i wtedy spojrzał na nas, jego oczy były czerwone od łez, ale nie było na nie teraz czasu.-Dlaczego mi nie pomagacie?! Zróbcie coś!-Załkał, uradzając w klatkę piersiową nieprzytomnego blondynka.
Wtedy blondynek gwałtownie zaciągnął się powietrzem, siadając gwałtownie.
-Klaun.-Wykasłał i spojrzał na nas załzawionym wzrokiem. Poczułem, jak moje mięśnie się rozluźniają i mogę w końcu się poruszyć.
-Co?-Szatyn prychnął, nie rozumiejąc przyjaciela.
-Jego widzieliśmy nad jeziorem. On wszedł do domu...ja miałem jak by...wizje z tamtego zdarzenia. Andy miał rację, ktoś tu jest i zabrał Jacka.-Po jego słowach zgasły wszystkie światła. Złapałem gwałtownie dłoń Mikeya, który stał najbliżej.
Ciszę przeszył żałosny i przerażony wrzask Jacka z kuchni. Ruszyliśmy na oślep w tamtym kierunku.
-Jack!-Zawołał Mikey, którego nadal trzymałem za dłoń. Wtedy usłyszałem ten chrapliwy oddech niedaleko. Zakryłem prędko usta szatynowi, by był cicho. Wsłuchałem się, patrząc w czerń przede mną.
Był parę kroków od nas. Miał nierówny oddech jak by coś blokowało jego krtań. Przełykał głośno ślinę, niemal się dusząc nią. Czyży on cierpiał?
Wtedy rozbłysło światło i zobaczyliśmy go. Stał obok mnie. Był brudny w błocie i białym proszku jak by kredzie, miał na twarzy malunek jak klaun jednak uśmiech, który miał być namalowany czerwoną farbą, był wycięty nożem, nos był odcięty do połowy, oczy z rozdartymi powiekami, a skóra na całym ciele była jak obcisły kostium, pomarszczona i podarta.
Zawarczał na nas tym dziwnym głosem cofając się. Wtedy do kuchni wbiegł wściekły Brooklyn.
-Gdzie Jack?!-Chwycił nóż w dłoń i ruszył prędko w jego kierunku.-Ty sukinsynu! Gdzie mój przyjaciel!-Klaun uciekł za drzwi, a ja w ostatniej chwili złapałem go za nadgarstek, by za nim nie pobiegł. Spojrzał na mnie wściekły, ale odpuścił.
-Chłopaki tu jest Jack!-Ryan zawołał nas z salonu. Na kanapie leżał przestraszony Irlandczyk. Wszystko działo się tak szybko.
-Chłopaki?-Usiadł gwałtownie, w jego oczach było widać niezrozumienie, pomieszane ze strachem. Wszedłem do salonu wraz z Mikeyem i Brooklynem.
-Gdzie ty byłeś?-Mikey złapał go za koszulkę, podnosząc jednym mocnym szarpnięciem z kanapy, tak, że chłopak omal się nie przewrócił.
-Ja nie wiem. Coś mi się śniło i jak się obudziłem byłem już tutaj.-Spojrzałem na Ryana, a ten pogładził mnie po ramieniu, chcąc dodać otuchy.
-Mikey puść go.-Powiedziałem spokojnie jak na taką sytuację. Chłopak puścił zielonookiego i spojrzał na mnie, jak by chciał przeprosić. Wtedy za nim zobaczyłem to pudło z rzeczami z dołu.
CZYTASZ
Let's play a game-Randy
Подростковая литератураW ogromnej posiadłości pośrodku lasu otoczonej górami i jeziorami. Andy, Ryan, Brooklyn, Jack i Mikey chcieli miło spędzić czas świętując kolejne urodziny Brooklyna. Odizolowani bez możliwości pomocy. Ale po co miała by być potrzebna? Czy są sami...