Wtedy do drzwi zaczął dobijać się ktoś. Głośne uderzanie o drewniane drzwi odbijało się echem w mojej czaszce.
-Zamknij się.-Mruknąłem, zaciskając mocno zęby. Pukanie nie ustawało, a wręcz stało się głośniejsze.-Zamknij się, ZAMKNIJ SIĘ!-Złapałem się za uszy.
-Andy? Andy co się dzieje?-To był Rye. Martwił się, a ja czułem, jak zamieniam się w potwora. Nie mogłem się już hamować. Czułem złość, wraz z obrzydliwie ciemną cieczą w żyłach jak zbliża się do mojego serca i mózgu.
Aż nagle okropny ból jak by ktoś łamał mi kark, dźgnął tysiącem noży, a moja krew zamieniła się w tę błotnistą czarną ciecz.*Kilka lat wcześniej*
Ocknąłem się na metalowym krześle. Z okropnym bólem głowy. Zobaczyłem starszego mężczyznę przy stole z masą różnych butelek.
Naprzeciw mnie była kamera, a za nią on. Człowiek, którego skrzywdziłem, oszpeciłem na całe życie. Klaus.
Powoli podszedł do stołu, wyrwał z dłoni starszego mężczyzny strzykawkę, wyjął z kieszeni mała buteleczkę i ją napełnił.
-Podaj mu to.-Warknął w jego stronę.
-Ale to nie jest lek, jaki mieliśmy podać.-Klaus złapał go gwałtownie za koszulę.
-Podaj.-Wysyczał przez zaciśnięte zęby. Wrócił za kamerę, a mężczyzna podszedł do mnie i wbił mi strzykawkę w żyłę.
Poczułem pieczenie w całym ciele. Zacząłem wrzeszczeć, jednak po niedługiej chwili zamiast bólu w moim ciele zawrzała wściekłość.
Zerwałem się z pasów i rzuciłem na mężczyznę, łamiąc z łatwością jego kości i rozdzierając ciało. Po chwili mężczyzna leżał martwy.
Klaus wyłączył kamerę i podszedł ode mnie powoli.
-A teraz...przygotuj się na ucztę. A gdy będzie odpowiedni czas, zaczniemy grę. W której w końcu dokonam zemsty na Andym Fowler.-Uśmiechnął się z wyższością, a ja leżałem jak pies na podłodze.*Teraz*
Ocknąłem się z dziwnej wizji, a ból minął. Wstałem powoli z podłogi i spojrzałem na swoje odbicie. Wyglądałem znów jak ja, stary Andy Fowler.
Wtedy w mojej głowie narzuciła się myśl, której nie chciałem.
-"Muszę pojechać do domu nad jeziorem."-Wyszedłem z łazienki, a tuż za drzwiami czekał Ryan.
Szybko zamknął mnie w swoich ramionach.
-Co ci odbiło? Nie strasz mnie tak nigdy więcej.-Wyszlochał w moją szyję.
-Muszę pojechać do domku nad jeziorem.-Odepchnąłem go delikatnie i wyszedłem prędko z domu. Wsiadłem do samochodu, a po chwili na miejscu obok mnie znalazł się Rye.
-Nie puszczę cię samego.-Wzruszyłem ramionami i odpaliłem silnik.
Jechałem najszybciej, jak tylko się dało i już po niedługim czasie byliśmy przed chatą. Wysiadłem prędko i szedłem w kierunku ogromnego domu.
-Andy cholera jasna przestań to drążyć. Nie możesz się cieszyć, że żyjemy?-Złapał mnie za ramię i obrócił gwałtownie w swoją stronę. Widziałem w jego oczach, że już nie daje rady, walczy z tym, ale już opada z sił. Ma dość ciągłego rozdrapywania skażonych ran.
Nagły wyrzut sumienia jakby klaun, który zrodził się we mnie, kontroluje mnie i moje emocje. Gra mną jak szmacianą lalką na sznurkach.
-Nie. Bo chłopaki zginęli z mojej winy!-Poczułem piekące łzy w oczach.
-To nie prawda! To on ich zabił, a ty dałeś mu omotać twoje myślenie.-Potrząsnął moimi ramionami.
-Nie czuje się dobrze.-Spuściłem wzrok na podłogę i przetarłem twarz dłońmi.
-Dlatego nie możesz roztrząsać tych rany. Wróćmy do domu i tam powoli zaczniemy tworzyć, nowy początek.-Uśmiechnął się do mnie ciepło.
-To chociaż chodźmy do domu na chwilę.-Złapałem go za dłoń i zaprowadziłem do domu. W mojej głowie ohydny pająk zaczął pleść sieć, swoimi cienkimi odnóżami tworzył kolejne części okrutnego planu którego jeszcze nie byłem pewien.
Dom był posprzątany i gotowy na gości. Wszystko było odświeżone, jak by moi rodzice chcieli zmyć całe to nieszczęście. Udawali, że nic tu się nie wydarzyło, i nam kazali robić to samo. Nie potrafiłem, stawałem się coraz to słabszy i trucizna zwalczyła mój organizm.
-Co tu tak czysto?-Ryan rozglądał się po salonie.
-Mój ojciec wpadł na genialny pomysł. Zabronił mi chodzić na noc do chaty, ale za to będzie ją wynajmował innym. Chyba stracił do mnie zaufanie.-Usiadłem na kanapie i spojrzałem z dołu na Ryana.-Przepraszam.-Szepnąłem po chwili ciszy.
Powinienem być dla niego wsparciem, w końcu nie tylko ja straciłem przyjaciół. Pociągnąłem go za dłoń, by usiadł obok mnie, a gdy już to zrobił, zacząłem przeczesywać mu włosy dłonią.
-Za co?-Uśmiechnął się do mnie słodko.
-Za bycie egoistą.-Brunet ujął moją twarz w dłonie i po chwili przyciągnął mnie do siebie, całując czule w usta. Po chwili pogłębiłem pocałunek i zwinnie wszedłem na jego kolana, siadając przodem do niego.
-I nie zamierzaliście nam tego powiedzieć?-Spojrzałem prosto w oczy Ryana. Dobrze wiedziałem, kto to powiedział. Jednak nie chciałem tego po sobie pokazać.
-Ryan kocham cię.-Szepnąłem w jego usta.
-Ja ciebie też.-Uśmiechnął się, gładząc mnie po plecach.
Wtedy kątem oka zobaczył na stoliku mały notes z napisanym jak by w pośpiechu zdaniem.
"Nie ufaj mu" Ryan tego nie zauważył, ale mimo wszystko dyskretnie zrzuciłem notes na ziemię.
Namacałem pod poduszką zimny przedmiot. Spojrzałem w oczy Beaumonta. W te cholernie piękne czekoladowe tęczówki w których się kochałem zatracać.
-Już nie mam wyjścia. To jest w moim organizmie.-Chłopak zmarszczył brwi, a ja mocno go przytuliłem.-Nikt cię już nie skrzywdzi.-Pocałowałem go w głowę jak dziecko do snu.
Usłyszałem jak, zaciąga się powietrzem i z jego ust wydobywa się cichy jęk.-Cii już jest dobrze. Jest dobrze.-Chłopak nagle zaczął szybko oddychać i zaciskać dłonie na mojej koszuli, czułem jak desperacko stara się złapać oddech, a jego paznokcie przez ceki materiał koszuli drapią moje plecy. Oderwałem się od niego i spojrzałem mu w twarz. Szeroko otwarte oczy i przerażony wzrok utkwiony w moją twarz.
-Nie czuje się za dobrze.-Wykasłał, a ja ciągle patrzyłem mu w oczy nie chciałem by w tym momencie był sam.
-Nie będziesz sam.-Spojrzałem na moich martwych przyjaciół. Stali za kanapą patrząc na nas. Z ust Ryana powoli zaczęła spływać krew, aż chłopak nagle zakrztusił się opluwając mnie krwią.Hej witajcie!
Akcja się zmienia i zmienia. Jakie będzie zakończenie?
Co jeszcze może się wydarzyć? Piszcie w komentarzach.Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę
CZYTASZ
Let's play a game-Randy
Genç KurguW ogromnej posiadłości pośrodku lasu otoczonej górami i jeziorami. Andy, Ryan, Brooklyn, Jack i Mikey chcieli miło spędzić czas świętując kolejne urodziny Brooklyna. Odizolowani bez możliwości pomocy. Ale po co miała by być potrzebna? Czy są sami...