-Wszystko dobrze?-Skinąłem delikatnie głową, czując ból karku.-Możesz się ruszać?-Zacząłem podnosić nogi i ręce.
-Tak... Wyciągnij mnie z tego samochodu, proszę.-Załkałem, bo dopiero teraz do mnie dotarło, co się tak naprawdę wydarzyło. Chciałem wrzeszczeć, płakać i najchętniej w coś uderzyć i jeszcze bardziej płakać.
Chłopak szybko złapał mnie pod ręce i przeciągnął na miejsce kierowcy. Drzwi leżały na ziemi obok rozbitego samochodu.
Już o własnych siłach wyszedłem i wyprostowałem się, o dziwo jak na taki wypadek nie mieliśmy żadnych obrażeń, poza paroma siniakami i zadrapaniami.
-On nas chciał zabić.-Wkurzył się Ryan, kopiąc kawałek zderzaka.-Gdzie teraz?-Spojrzał na mnie, a wtedy rozbrzmiał tuż za nami dziwny odgłos. Jak by świst z zatkanego gardła. Z butki wyszedł tym chwiejnym krokiem klaun.
W słabym świetle lamp samochodu mogliśmy go zobaczyć.
-Uciekaj.-Szarpnął moim ramieniem brunet.
-Uciekamy razem!-Popchnąłem go i ruszyliśmy biegiem w kierunku lasu, w całkiem nieznaną nam stronę.
Biegłem ile sił w nogach, kurczowo trzymając dłoń bruneta, który był szybszy, przez długi czas i spory kawałek drogi słyszałem go zaraz za moimi plecami. Jak bym był na wyciągnięcie jego ostrych palców. Cały czas przed oczami miałem jego straszną twarz, krwawy uśmiech i bladą cerę.
Nagle Ryan się zatrzymał, za co po części byłem mu wdzięczny, moje mięśnie piekły i spinały się po tak długim wysiłku.
-Przechodź.-Złapał mnie w tali, pchając w stronę siatki, którą dopiero teraz zauważyłem. Nie miałem sił mu się sprzeciwiać, czy też zastanawiać, czy to dobry pomysł. Z pomocą Beaumonta przeskoczyłem na drugą stronę, a po chwil i on się znalazł obok mnie.
Przed nami w bladym świetle wczesnego poranka otoczony drzewami rozciągał się ogromny budynek.
-To jest to schronisko?-Wykasłałem, zginając się w pój i opierając dłonie na kolanach.
-Tu nas zagonił wiec pewnie tak.-Spojrzałem z dołu na bruneta, zaciskał mocno szczękę i starał się oddychać już spokojnie przez nos. Jednak jego oczy skrywały strach i niepokój tego, co może nas tam spotkać.
-Znajdźmy ich i wynośmy się.-Wyprostowałem się i stanąłem naprzeciw Beaumonta, spojrzałem mu w oczy, jednak on unikał mojego wzroku.-Spójrz na mnie.-Szepnąłem, a chłopak zrobił to, o co go prosiłem.
-Ja nie wiem, czy to dobry pomysł. Co, jeśli ich tam nie ma?-Pogładziłem go po policzku i uśmiechnąłem się delikatnie.
-A co jeśli są i my jesteśmy ich jedyną nadzieją? Rye nikt nie wie co tu się dzieje, nie mamy jak zawiadomić pomoc, a od głównej drogi dzielą nas kilometry.-Było widać po brunecie, że nadal ma wątpliwości co do tego pomysłu.-Zaczyna się dzień, będzie łatwiej.-Rye objął mnie w tali i przyciągnął do siebie.
-Miało być bez nowości.-Stanąłem na palcach i pocałowałem go w policzek.
-Zaczęliśmy niespodzianką i nią musimy skończyć.-Odwróciłem się napięcie i ruszyłem w stronę dużego budynku.
-Moja niespodzianka była przynajmniej miła.-Podbiegł do mnie, łapiąc za dłoń. Miło było zejść na taki temat po tym wszystkim, co się wydarzyło i było wręcz nie do uwierzenia.
-Tak twoja była najlepsza.-Zgodziłem się z nim, uśmiechając się szerzej, miałem naprawdę nadzieję, że wszystko zakończy się dobrze. Wrócimy wszyscy razem do domu, a to okaże się koszmarem, który nigdy już nie powróci.
CZYTASZ
Let's play a game-Randy
Novela JuvenilW ogromnej posiadłości pośrodku lasu otoczonej górami i jeziorami. Andy, Ryan, Brooklyn, Jack i Mikey chcieli miło spędzić czas świętując kolejne urodziny Brooklyna. Odizolowani bez możliwości pomocy. Ale po co miała by być potrzebna? Czy są sami...