IV

564 33 2
                                    

Księżyc kolejny raz zaszedł, zaś słońce pojawiło się ponownie na niebie, którego Jimin już nie dostrzegał.

Siedział na krześle, co było potwornie niewygodne, albowiem zaczęły mu drętwieć nogi, którymi - przez ostatnie godziny - nie miał siły ruszać.

Zaczął stękać, prawdopodobnie z bólu nóg oraz głowy, a może nawet głodu i pragnienia.

Już, już. Idę przecież, nie musisz jęczeć, abym tu przyszedł...

W progu pojawił się królik, który niepostrzeżenie znalazł się tuż przed Jiminem. Trzymał w jednej ręce butelkę z wodą, jednakże drugą miał otwartą.

—...Przyniosłem ci coś.

Powiedział śpiewnym głosem, podchodząc. Stanął przed nim, patrząc, jakby na coś czekał. Jimin jednakże wlepił wzrok w wodę, której nad wyraz pragnął.

Jimin spojrzał w końcu na niego ze zmarszczonymi brwiami. Po raz kolejny stał bez koszulki, co strasznie mu przeszkadzało. Jimin nie pojął jego myślenia. Jaki porywacz dba o swą ofiarę?

—...Proszę, powiedz mi, co ty chcesz ze mną zrobić? Po co ja ci tu?
—A widzisz... To już moja sprawa, Bae.

Jimin ujrzał, jak jego skrawek ust unosi się ku górze. Przeszedł po nim dreszcz.

To bez sensu.
—Wszystko ma sens, Jimin. Musisz tylko nie patrzeć na to tak prosto.
—...Daj tą wodę.

Machnął głową, spoglądając na królika niemrawo. Mężczyzna w masce włożył tabletkę do jego ust, przechylając butelkę wody, aby był w stanie się napić.

Jednakże zbyt duży nadmiar wody w jego ustach spowodował, iż się zachłysnął. Zaczął kaszleć, a królik tylko zakręcił korek od butelki.

—Tabletka połknięta?...

Jimin zwrócił wzrok na porywacza, przeszywając go dobitnie złowrogim spojrzeniem.

—...To chyba znaczy tak.

Krople wody spływały z warg Jimina, tworząc mokrą ścieżkę wzdłuż jego szyi, a kończąc się na materiale, który wchłonął wodę. Królik, powstrzymując się zbyt długo, pochylił się, zmysłowo zlizując owe strużki. Jimin doznał nieprzyjemnych dreszczy, które nim wstrząsnęły. Spiął swe wszystkie mięśnie, lecz i tak nie miał jak się ruszyć. Porywacz w masce wyprostował się.

—...Zboczeniec.
—Ja? Ja tylko pomogłem ci się wytrzeć... Zaś ty się zarumieniłeś.

Przejechał po czerwonym policzku, odchodząc oraz zostawiając Jimina po raz kolejny samego w pokoju pełnym stęchlizny. Zresztą jak na piwnicę przystało.

* * *

Jimin zasnął ponownie na krześle, lecz nie na długo, albowiem do pomieszczenia wszedł królik, budząc go swym głośnym otwarciem drzwi.

Głodnyś?...

Jimin nie odpowiedział, patrząc się na niego z niewiedzą. Jeszcze nigdy nie było go tu o tej porze.

Żart... Wiesz, strasznie boli mnie serce, gdy tylko pomyślę, jak bardzo cierpisz na tym krześle.

Zdziwiony, od razu się wybudził, gdy zrozumiał, iż te słowa brzmiały, jakby zaoferował mu nawet powrót do domu.

W-wypuścisz mnie?
—Czy cię wypuszczę?... Jeśli tak to widzisz...

Królik rozwiązał Jiminowi nogi, a następne były nadgarstki. Wszystko bolało go niemiłosiernie. Zajęło mu to nawet trochę czasu, zanim mógł nimi swobodnie poruszać.

Chwilę później wstał na równe nogi, spoglądając za siebie. Patrzył na królika, który wciąż unosił swój kącik ust. Zaś ten uniesiony kącik ust przerodził się w grymas, a ton mężczyzny był nienaturalnie straszy. Brzmiał on jednak na dość rozbawionego.

Czy jak dam ci trzydzieści sekund, to będziesz w stanie uciec?... Jeden, dwa, trzy, cztery...

Przerażony Jimin stał jak słup. Królik jednakże zaczął swe odliczanie, biorąc z ziemi kij bejsbolowy.

Wybiegł na schody, o które się potknął, co zresztą zwalił na swe odrętwiałe nogi. Był na szczycie, po czym odruchowo spojrzał za siebie, widząc królika kroczącego za nim.

Dziesięć, jedenaście, dwanaście, trzynaście...

Wpadł w panikę. Nie znał tego domu, jak miał niby znaleźć drzwi wejściowe?

Ruszył przed siebie w stronę pojedynczych drzwi o zimnym odcieniu zieleni. Zaczął naciskać na klamkę, lecz nie dał rady ich otworzyć. Królik był coraz bliżej.

Wbiegł do kuchni, która po tej samej stronie posiadała drugi łuk, dzięki któremu zdołał wyminąć porywacza, znajdując się za nim. Miał głupie uczucie, jakby królik się nim bawił.

Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć... Nigdy mi nie uciekniesz, Jimin.

Skierował się do salonu, a stojąc na jego środku, ujrzał kolejne drzwi. Drzwi, o które się modlił, aby były jego przepustką do ucieczki. Już zdyszany, pędem podbiegł, otwierając je.

—...Zapamiętaj.

Światło z podwórza raniło jego oczy, które zbyt długo były w ciemnościach. Adrenalina nie dała mu się zatrzymać, więc wybiegł na ulicę, a samochody od razu zaczęły trąbić. Zaskoczony wyminął auta, znajdując się po drugiej stronie ulicy. Zdyszany, będąc w kompletnej paranoi, odwrócił się, lecz drzwi były zamknięte.

Deszcz zaczął spowijać jego skórę, sprawiając, iż cały przemókł. Rozejrzał się dookoła. Nikogo nie ma w pobliżu, a on sam nie ma pojęcia, gdzie jest.

Ujrzał na horyzoncie sklep spożywczy. Ruszył więc, mając nadzieję, że jest jeszcze otwarty.

—...Dobry wieczór.
—Dobry wieczór... Przepraszam, ale gdzie ja jestem?

Sprzedawca spojrzał na niego niepewnie, choć miał powód. Ubrania pogniecione, on nieumyty oraz nieogolony. Wyglądał bardzo tragicznie, a jego pytanie tylko mogło potwierdzić fakt, iż ostatniej nocy był na tyle pijany, że nie pamięta niczego. Sprzedawca odpowiedział więc niechętnie.

Trzy godziny od centrum miasta, proszę pana.
—Dz-dziękuję.

Jimin wyszedł oszołomiony ze sklepu. Niedaleko centrum ma swój dom, lecz do niego jest ponad dwie godziny drogi. Przysiadł na przystanku autobusowym.

Mimo wszystko, musiał dostać się do domu i zgłosić, iż został porwany oraz przetrzymywany tydzień w domu psychopaty.

* * *

Po okropnie długiej jeździe oraz kilku przesiadkach - znalazł się w pobliżu swego domu, który miał się ukazać tuż za rogiem. W ostatnim momencie zdał sobie sprawę, iż nie posiada przy sobie swych rzeczy. Portfela, telefonu, a nawet kluczy. Jednakże zapasowe miał pod doniczką, a zagubione rzeczy mu zwrócą, gdy schwytają przestępcę.

Jakie wielkie było jego zdziwienie, ujrzeć swoje małe, spalone mieszkanie. W gruzach, nawet popiołach. W czystej ruinie.

Nie, nie, nie... To nie jest mój dom. To nie może być mój dom.

Stanął przed spalonym budynkiem. Upadł na kolana, nie miał pojęcia, co o tym myśleć. To wszystko jest nazbyt nierealne.

Jedynie, do kogo może się teraz udać, jest właściwie policja.

•′°·†·°′•

I'm in love with the Killer || j.jk p.jmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz