ROZDZIAŁ XII

3.4K 136 82
                                    

Tylko cudem udało mi się uniknąć pobytu w Skrzydle Szpitalnym. Pani Pomfrey była nieugięta, upierała się, że powinnam być pod jej czujną opieką, co najmniej przez jedną dobę. Domyślam się, że gdyby nie ówczesna interwencja samego Dumbledore'a, przegrałabym tę walkę z kretesem.

A tak, po wyleczeniu rany na szyi i wypiciu eliksirów na uspokojenie oraz słodkiego snu, spędziłam noc we własnym dormitorium. Jak się okazało rano, już lepszym pomysłem byłoby jednak Skrzydło Szpitalne.

Plotka, zwłaszcza ta zła, posiadała ogromną siłę przebicia. Rozsiewała się za pomocą szukających sensacji osób, których życie nie miało zbyt wiele do zaoferowania. Przekazywana z ust do ust, urosła w jedną noc niemalże do rozmiarów legendy.

Na swoje szczęście, lub nieszczęście, przespałam pierwszą falę szoku, na wieść, że nieznaną córką Voldemorta jestem ja, Hermiona Granger. Nieświadoma niedowierzania i niechęci, które rodziły się w sercach uczniów, jak również niektórych nauczycieli, wybudzałam się ze snu.

Z pierwszą, jawną niechęcią spotkałam się ze strony Lavender i Parvati, które wróciły do dormitorium w momencie, gdy opuszczałam łazienkę. Na mój widok stanęły w miejscu, a po sekundzie, brzydki grymas przyozdobił ich twarze. Skierowały się w stronę łóżka Lavender, nawet nie siląc się na zwyczajne "cześć" czy "dzień dobry". Przypisałam ich zachowanie, do sytuacji z Ronaldem z przedwczoraj, dlatego nie przejęłam się tym zbytnio.

Po piętnastu minutach ciszy, ubrana i z w miarę poskromionymi włosami, wyszłam na korytarz. Miałam zamiar odwiedzić Rona w Skrzydle Szpitalnym i sprawdzić jak się czuje Ginny.

Postanowiłam zacząć od przyjaciółki, jednak jej dormitorium było puste. Nie pozostało mi nic innego jak podejść do Wielkiej Sali po jakąś kanapkę i pójść do Rona.

Nie byłam specjalnie głodna. Wydarzenia dnia wczorajszego oraz obietnica złożona Voldemortowi, wciąż we mnie żyły i uwierały niczym wbijająca się drzazga. Starałam się zająć swój umysł samopoczuciem Ronalda, jednak gdzieś w podświadomości wciąż na nowo analizowałam spotkanie i szukałam jakichkolwiek możliwych rozwiązań sytuacji, w której się aktualnie znalazłam.

To jego "ciekawe...", gdy dotykał moich włosów...

Na wspomnienie tego, jak blisko mnie był, poczułam zimny dreszcz na plecach. Nie potrafiłam zrozumieć o co mu chodziło. Tak samo jak nie docierało do mnie, że moim "strażnikiem" miał zostać Malfoy. Chłopak, którego szczerze nie cierpiałam i to ze wzajemnością!

Gnana jakimś dziwnym instynktem, rozejrzałam się dookoła i ze zdumieniem zobaczyłam, że znalazłam się przy wejściu do Wielkiej Sali. Na szczęście nigdzie nie zauważyłam blondwłosej czupryny, jednak rzucił mi się w oczy fakt, że jestem obserwowana. Z początku starałam się wmówić sobie samej, że tylko mi się wydaje, ale po przekroczeniu progu Wielkiej Sali, pozbyłam się wszelkich wątpliwości.

Poczułam się jak w tandetnym, mugolskim filmie, w którym główna bohaterka wchodzi do stołówki i nagle wszelkie rozmowy milkną, a wszystkie twarze kierują się właśnie w jej stronę.

Zazwyczaj w takich momentach bohaterka rozgląda się zdezorientowana, miesza się, po czym kieruje do swojego stolika, odprowadzana mało przychylnymi spojrzeniami.

Nigdy bym nie przypuszczała, że takie rzeczy mogą wydarzyć się naprawdę i już tym ciężej było mi uwierzyć, że przytrafiło się to właśnie mnie.

Idąc do stołu gryfonów, czułam na plecach siłę spojrzeń wszystkich uczniów obecnych na sali. Moje policzki oblała, zdradzająca zakłopotanie czerwień, więc jak zwykle uniosłam brodę nieco wyżej, aby udowodnić sobie i innym, że jestem ponad to.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now