ROZDZIAŁ XXIII

2.6K 127 45
                                    


Poprawiłam kucyk i przygładziłam idealnie już gładką bluzkę. Byłam pełna oczekiwania, ekscytacji, strachu. Nie mogłam uwierzyć, że za niecałą godzinę zobaczę się z rodzicami. Będę mogła ich przytulić, powiedzieć jak bardzo kocham, uspokoić, że wszystko ze mną w porządku. To ostatnie, oczywiście, nie do końca było zgodne z prawdą, jednak ten szczegół postanowiłam opuścić.

Tym, czego się bałam najbardziej, była reakcja mojej mamy na wiadomość, że to ja jestem odpowiedzialna za jej małą, życiową tragedię, jaką była utrata magii. Wiedziałam jednak, że nie jest to coś, co mogłabym zostawić dla siebie. Zasługiwała, by wiedzieć...

Odetchnęłam głęboko raz, drugi, trzeci. Przez moment zastanawiałam się, czy jednak nie porywam się na niemożliwe, dążąc do realizacji tego, co zaplanowałam. Nie mogłam się jednak wycofać i z pewnością nie chciałam tego robić.

Zegar na szafce wskazywał, że zostało mi jeszcze piętnaście minut do pojawienia się Teodora. Rozejrzałam się za czymś, co mogłabym ze sobą zabrać, jednak jedyne co posiadałam to mała torebka, książka z bajkami, chustka od Malfoy'a i okrągła szczotka, którą nieraz rozważałam jako środek obrony. Nie zastanawiając się wiele, wrzuciłam wszystko do torebki i usiadłam na łóżku, by poczekać na Teodora.

Zjawił się punktualnie, otwierając drzwi z uśmiechem na ustach. Od kiedy porozmawialiśmy, zachowywał się zupełnie inaczej... jakby odzyskał radość życia.

- Idziemy? - zapytał, uprzejmie wyciągając rękę, by pomóc mi wstać.

Zawahałam się przez moment, ale ostatecznie przyjęłam dłoń. Wiedziałam, że aby mój plan wypalił, muszę go mieć po swojej stronie. Uśmiechnęłam się i pozwoliłam przepuścić w drzwiach.

Na korytarzu nie spotkaliśmy nikogo, co było mi bardzo na rękę. Nie mogłam wykluczyć, że na widok Bellatrix bym nie pękła, pozwalając, by panika opanowała moje ciało.

Byłam też niezmiernie wdzięczna Teodorowi, że dał mi przestrzeń i nie próbował zagadywać.

Od naszej rozmowy minęło parę dni. Roztopiła lód między nami, jednak miałam wrażenie, że w moim sercu wciąż znajdował się sopelek, który nie chciał, bądź nie potrafił się rozpuścić.

Jego tłumaczenie było jednocześnie proste... i głupie.

*

- Mów - powiedziałam oschle, zakładając ręce na piersi. Staliśmy w moim pokoju, ja przy łóżku, Teodor przy drzwiach. Blaise nie był zadowolony, że musiał go wpuścić, ale ostatecznie spełnił moją prośbę.

Nie byłam do końca pewna, czy chcę go wysłuchać, za to wiedziałam, że powinnam. Od tego, w dużej mierze, zależało powodzenie mojego planu.

Potarł jedną dłonią kark, wyraźnie speszony. Całą wieczność zajęło, zanim wreszcie spojrzał mi w twarz. Byłam pewna, że widzi na niej zacięty wyraz i niechęć.

Westchnął.

- Może usiądziemy?

Zastanowiłam się przez moment niepewna, czy przystać na propozycję, ale ostatecznie kiwnęłam głową. Nie byłam wredną osobą, nie chciałam utrudniać mu tego jeszcze bardziej.

Opadł na oparcie, pochylił się z powrotem, jakby nie potrafił się zdecydować w jakiej pozycji powinien się znajdować.

- Miona... przepraszam - zaczął, patrząc mi prosto w oczy. Ciemne tęczówki zdawały się pochłaniać mnie całą. Widziałam swoje odbicie bardzo wyraźnie, nawet z odległości, w jakiej się znajdowaliśmy.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now