Nienawidzę tego miasta.
Jedyna rzecz, której nienawidzę bardziej od niego, to moja bezsenność. W sumie jedno łączy się z drugim, bo seria nieprzespanych nocy zaczęła się w momencie, w którym się tu wprowadziłem. Apartamentowiec w samym środku miasta. Całe piętro moje i tylko moje. Oszklone pomieszczenia, przestrzeń, bogactwo i ta okropna, nurtująca, złośliwa cisza.
Nienawidzę też ciszy, kompletnie zapomniałem.
Sam nie wiem do końca, jak to się stało, że znalazłem się w Londynie. Poza tym, że skończyłem studia i przypadkiem zakręciłem się wokół odpowiednich osób. Ostatnie czego się spodziewałem, to delikatny uśmiech rozmówcy i "hej Filip, a co myślisz o robieniu kariery za granicą?" z wyraźnie brytyjskim już akcentem. Nie dałem się namówić od razu, musiałem wiedzieć, że zależy im na mnie. Może świadczy to o mojej pysze, może tylko o przekonaniu o własnej wartości. W każdym razie uległem po kilku miesiącach, podczas których pracowałem za śmieszne pieniądze w lokalnej firmie ubezpieczeniowej.
To były naprawdę niewielkie sumy w porównaniu do tego, co zarabiam teraz. Ale nie powinno się tego nawet porównywać, Londyn już od samego początku dawał mi większe perspektywy niż jakikolwiek inny zawód w rodzimym kraju. Na początku byłem nawet szczęśliwy. Dobrze sobie radziłem w pracy, szybko się bogaciłem, a wszyscy, którzy zostali w Polsce mogli mi dosłownie nasrać na wycieraczkę, a nawet bym się tym nie przejął. Problem zaczął się w momencie, w którym zacząłem za nimi wszystkimi tęsknić.
W Londynie byłem okropnie samotny.
Moje największe hobby na tę chwilę to leżenie do późna w łóżku z szeroko otwartymi oczami i wsłuchiwanie się w ciszę, której tak nienawidzę. Zza rozchylonych zasłon mrugają do mnie światła całego Londynu, wydaje się, że wystarczy zwyczajnie wyskoczyć, aby znaleźć się na drugim końcu miasta. To niesamowite, jak wiele osób żyje w tym mieście, z jak wieloma ludźmi utrzymuję kontakty zawodowe, a pomimo to w takich chwilach nie mam nawet do kogo zadzwonić.
Kryzys at it's finest.
Po czterech latach mieszkania tu wykiełkowała u mnie nienawiść do tego miasta. Rzygam nim na każdym kroku, rzygam przeludnionymi ulicami, drogimi butikami, historycznymi szlakami, wiecznie zapchanym metrem, milionami turystów na Piccadilly, drogimi restauracjami i obszczanymi ławkami po obu stronach Tamizy. Nienawidzę tego, jak głośne, a jednocześnie ciche bywa to miasto. Nienawidzę swojej własnej samotności, która z dnia na dzień wpędza mnie w coraz głębszy dół, z którego zaraz nie będę miał jak się wydostać. I chociaż wydaje się, że w tak wielkim mieście niemożliwym jest być samemu, ja jestem tego żywym przykładem.
Moim znakiem rozpoznawczym stały się podkrążone oczy i niedbale ogolona twarz. Przestałem nawet odwiedzać fryzjera, nie tyle z braku czasu, co zwyczajnie z braku ochoty. Po prostu Egzystowałem. Z dnia na dzień. I pewnie toczyłbym się na samo dno tak dalej, gdyby nie najzimniejsza środa w roku, która w najbardziej banalny z najbanalniejszych sposobów odmieniła moje życie.
Nieważne, jak idiotycznie to brzmi, tak właśnie było. Czasami myślę sobie, że to tylko sen, złudzenie. Film, w którym gram główną rolę, z którą pod koniec zdjęć będę musiał się pożegnać. I jedyne co mi pozostanie, to zapętlanie go na Netflixie, uśmiechając się tylko pod nosem za każdym razem, gdy pojawiam się na ekranie. Jednak nie jest to film ani żaden sen, a moje własne, prawdziwe życie. I nieważne, jak bardzo będę się szczypać albo zagryzać policzki, nie obudzę się z niego.
I wiecie co?
Na całe szczęście.
Byłem zalany w trupa.
CZYTASZ
listen before i go [taco hemingway x dawid podsiadło]
RomanceSamotność w Londynie doprowadza Filipa na skraj wytrzymałości psychicznej. Do dzisiaj nie chce myśleć o tym, co by było, gdyby w najmroźniejszą środę roku na swojej drodze nie spotkał Dawida. taco hemingway x dawid podsiadło