zmiany i powroty [R]

605 45 32
                                    


Dawid obudził mnie bardzo wcześnie rano. Słońce nawet nie myślało jeszcze o wyjściu za horyzont, podobnie jak ja o otworzeniu oczu. Jednak jego nieśmiałe szturchanie mnie w ramię spowodowało, że w końcu rozchyliłem powieki. W pokoju wciąż było niemożliwie ciemno, a jedynym źródłem światła było miasto za oknem. Zamrugałem kilkukrotnie i poczekałem, aż mój wzrok przyzwyczai się do ciemności, wtedy napotkałem jego spojrzenie. I już wiedziałem, czego ode mnie chciał.

Zaśmiałem się cicho. Mój głos wciąż był zachrypnięty od snu.

– Boże mój, nie mogłeś poczekać, aż się zrobi jasno...?

Parsknąłem i szybkim gestem przyciągnąłem go do siebie tak, aby usiadł na moich biodrach. Teraz widziałem go jeszcze wyraźniej, dostrzegałem głębię jego oczu, w której nie raz już się zatraciłem. Przesunąłem opuszkami palców po jego policzku, delektując się miękką w dotyku skórą. Westchnąłem cicho. Pocałowałem go w usta, początkowo dość niewinni. Objąłem go ramionami w pasie, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Stykaliśmy się niemal wszystkimi fragmentami swojego ciała, jednak Dawidowi wciąż było mało. Nawet nie wiem, kiedy zerwał z nas obu piżamy i zaprezentował się przede mną w pełnej krasie. Cóż, nie wyglądał na najbardziej zawstydzonego człowieka na świecie...

Podniosłem go do siadu i pocałowałem nieco zachłanniej, palce jednej dłoni wplatając w jego włosy. To, co się działo sprawiało, że coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Jak w amoku wygrzebałem z szuflady potrzebne rzeczy, czując, jak powoli usta puchną mi od intensywnych pocałunków. Świeżo upieczony wokalista położył się przede mną i rzucił mi takie spojrzenie, że zrobiło mi się jeszcze cieplej. Oblizałem wymęczone wargi i już chciałem mu coś powiedzieć, kiedy ten pokręcił głową.

– Zamknij się i bierz się do roboty. Korzenie tu zapuszczę.

Rany. Z dnia na dzień coraz bardziej mnie zaskakiwał.

Nim przeszedłem do konkretów, pocałowałem go jeszcze czule. Słyszałem, jak szybko i nierówno bije jego serce. Moje pewnie było nie lepsze. Przymknąłem powieki, rozkoszując się przyjemnym ciepłem na ciele i jego obecnością, czekając na odpowiedni moment. Kiedy w końcu złączyliśmy się w jedno, byłem w stanie tak głębokiej euforii, że myślałem, że po wszystkim zacznę chodzić po ścianach. Niesamowicie piękne, przyprószone potem ciało chłopaka pode mną oświetlały pierwsze płomienie pomarańczowego słońca, a ja nie mogłem się napatrzeć. Z jego ust wychodziły coraz głośniejsze westchnięcia, miód na moje uszy. Jego paznokcie próbowały się zaczepić o cokolwiek, kiedy wybrały moje barki, poczułem pierwszą falę nadchodzącej powoli rozkoszy.

Dawid miał mokre oczy i zaczerwienione policzki. Obaj byliśmy w podobnym stanie, ale on wyglądał tak niesamowicie hot, że miałem ochotę się realnie popłakać. Chwycił moją dłoń i naprowadził ją na swoją szyję. No tak, opowiadał mi kiedyś, że to lubi. Myślałem jednak, że żartuje... Obserwowałem z nieukrywaną dumą, jak jego plecy wyginają się w łuk, ciesząc się jednocześnie, że mieszkanie ma dźwiękoszczelne ściany. Scałowałem jego łzy i schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi. Pachniał moim żelem pod prysznic i sobą, tym unikalnym zapachem Dawida.

Finito.

Po wszystkim leżeliśmy w łóżku, próbując złapać oddech. Odszukałem jego dłoni i ścisnąłem ją, nie mogąc znieść nawet tak krótkiej rozłąki. Słońce było już dość wysoko na niebie, budzik w telefonie zaczął dzwonić na całego, ale kompletnie nas to nie obchodziło. Było mi najcudowniej na świecie. Boże, nigdy wcześniej nawet nie pomyślałem o tym, że kiedyś będę tak szczęśliwy.

listen before i go [taco hemingway x dawid podsiadło]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz