Zostawiłem Dawida śpiącego wychodząc do pracy. Chcąc czy nie chcąc, wykorzystałem cały swój urlop i nie mogłem zostać w domu tego dnia. Podkrążone i przekrwione oczy sprawiały, że z niewielkim progiem błędu można było zgadnąć ilość dób, których nie przespałem. Pierwsze, co Carl do mnie powiedział w firmie, to "zmizerniałeś, Filip", jak zwykle aż za bardzo akcentując moje imię. Zdusiłem w sobie cisnące się na usta "pieprz się" wzruszając jedynie ramionami, po czym zabrałem się do roboty. Chciałem mieć to już jak najszybciej za sobą, chciałem już wrócić do domu i sprawdzić, w jakim stanie jest chłopak. Czy cokolwiek zjadł? Jak zareagował na ciuchy, które mu zostawiłem? Wyszedł gdzieś? W sumie nie zostawiłem mu kluczy. Cholera, mogłem o tym pomyśleć...
Gdzieś między podpisywaniem faktur a drapaniem się po brodzie zastanawiałem się, czy może nie zabrać go wieczorem na kolację. Niezbyt znałem jego preferencje kulinarne, ale może tęsknił za polską kuchnią? Sam od lat nie jadłem pierogów. Jezusie, pierogi... Na samą myśl o pierogach ścierałem własną ślinę z biurka. Z strony może jednak powinienem go zapytać? Ciągle istniała niewielka, mikroskopijna, boląca w serduszko szansa, że Dawid pierogów nie lubił. I co wtedy...?
Z zamyślenia wyrwał mnie kolejny, niekończący się stos faktur, które ktoś z impetem rzucił na moje biurko.
– Nie odlatuj, Filip. - powiedział Lou i zmarszczył brwi. Lou, wysoki i postawny Azjata stanowił kwintesencję szefa, który miał być niezbyt surowy i wymagający, ale i tak onieśmielał. Odchrząknąłem i wziąłem do ręki pierwszą fakturę z brzegu.
– Mało spałem.
– Widzę. - odparł i jeszcze raz spojrzał na mnie badawczo. – Nie powinieneś przychodzić do pracy w takim stanie.
Oczywiście, że nie. Dzięki za info. Pacan.
Westchnąłem, nie mogąc przecież nic takiego powiedzieć do szefa. Stłumiłem podirytowanie, w zamian za to wyżywając się na fakturach, prawie je dziurawiąc w ferworze podpisywania. Z ogromną ulgą przyjąłem moment, w którym należało już wyjść z tego budynku, pierwszy dopchałem się do drzwi i niemal po drodze gubiąc teczkę, ruszyłem w kierunku domu.
Był tam. Siedział na kanapie i oglądał telewizję, ubrany w moje ciuchy, elegancko uczesany i ogolony. Serce zabiło mi mocniej, kiedy uśmiechnął się do mnie promiennie. Taki widok mógł mnie witać codziennie, gdy wracam z pracy.
– Witaj ponownie.
Zrzuciłem z siebie płaszcz i usiadłem obok niego na kanapie, bacznie się mu przyglądając.
– Jadłeś coś?
– Tak, jakieś śniadanie i...
– Zaraz dam ci coś do ubrania, idziemy na kolację.
Przez dłuższą chwilę po prostu się na mnie gapił, nie łącząc za bardzo wątków. Skorzystałem z okazji i polazłem w tym czasie do garderoby, wyszukując mu jakąś dogodną kurtkę. Na dworze wciąż było zimno, a w swoich własnych ciuchach zapewne by zamarzł. Poza tym, umówmy się, nie były zbyt eleganckie, dlatego w przypływie natchnienia chwyciłem koszulę i jeansy. Dawid dalej był w tym samym miejscu, mając tą samą minę na twarzy. Parsknąłem cicho i rzuciłem mu ubrania.
– Przebieraj się, nie mamy całego dnia. Aha i mam nadzieję, że lubisz pierogi.
Dawid niepewnie chwycił do ręki jeansy, patrząc na nie nabożnie. Prawie słyszałem, o czym myślał, dotykając materiału spodni, omijając metkę. W końcu podniósł na mnie wzrok.
CZYTASZ
listen before i go [taco hemingway x dawid podsiadło]
RomanceSamotność w Londynie doprowadza Filipa na skraj wytrzymałości psychicznej. Do dzisiaj nie chce myśleć o tym, co by było, gdyby w najmroźniejszą środę roku na swojej drodze nie spotkał Dawida. taco hemingway x dawid podsiadło