Impreza.
Na sam dźwięk tego słowa dostaję konwulsji, a co dopiero na wizję uczestnictwa w wydarzeniach nazwanych tym właśnie słowem. W całym swoim życiu, dobrze bawiłam się tylko na dwóch imprezach: za czasów szkoły - na hucznej domówce u Patty Evans, której szczerze nie znosiłam i której zdemolowany przez imprezowiczów dom budził we mnie chorą satysfakcję, oraz na pierwszym wspólnym wyjściu z Robinem, po którym nie byłam w stanie ustać na własnych nogach. Zresztą, on skończył wtedy podobnie jak ja. Jak trup z chwilową amnezją.
Istnieje mała szansa, że w losowym klubie muzycznym spotka się znajomą twarz. Zwłaszcza, gdy jest się pojebanym odludkiem i ma się naprawdę niewielu zwyczajnych kolegów, bo większość to byli współpracownicy, którzy w takie miejsca zwykle przyjeżdżają radiowozami na sygnale. Ile razy sama musiałam interweniować w nocnych klubach z powodu bójek, kradzieży i narkotyków... Ah, wspomnienia.
W takich miejscach ludzie zwykli nie zwracać na siebie większej uwagi, omotani tańcem, alkoholem, a niejednokrotnie czymś mocniejszym. Zupełna swoboda, rządząca się prostymi prawami natury: im większa liczebność stada, tym ciężej wyłapać konkretnego osobnika. Właśnie dlatego tak łatwo się tam ukryć. Wejść w sam środek tłumu zapatrzonych w czubki własnych nosów imprezowiczów i z godnością kameleona wtopić w tło. W miejscu, w którym znajduję się w tej chwili, nie ma mowy o żadnym kamuflażu. Wszystkie oczy skierowane są na mnie i na Parkera. Chłopakowi nie robi to większej różnicy, w końcu jest jednym z nich, za to ja czuję się kurewsko zażenowana. I kurewsko czerwona na twarzy.
Przedzieramy się przez tłum rozbujanych w rytm muzyki gości, w stronę oblężonego baru podświetlonego kolorowymi światełkami. Tony z daleka wita nas machaniem ręki. U jego boku kręci się ognistowłosa, ubrana w przylegającą sukienkę kobieta, której przenikliwe spojrzenie śledzi każdy nasz ruch.
- Ah, Bianca, cieszę się, że namówiłem cię na dzisiejszą zabawę. – Mówi Stark, gdy opadamy z Peterem na krzesełkach barowych.
- Raczej zmusiłeś. – Wyjaśniam, mrużąc oczy. – Jak to było? - Tym razem zwracam się bezpośrednio do Petera, oczekując od niego mentalnego wsparcia. - Pozwól, że zacytuję: zawinąć w sieć i przyprowadzić siłą...? Tak?
- No przecież mówię, że namówiłem. – Mruczy Iron Man, rozlewając kolorowy alkohol do kieliszków. Podaje każdemu z nas i unosi swój ku górze. Staram się ignorować myśl, że Parker jest odrobinę za młody na tego typu atrakcje. Po tylu latach przerwy nadal noszę w sobie policyjne nawyki.
Wznosimy krótki toast, nie do końca wiedząc za co. Krzywię się, bo pomimo owocowego smaku napoju, jego moc wykrzywia gębę.
- Widział ktoś Langa? – Słyszę głos zza prawego ramienia. Automatycznie odwracam głowę, a moje oczy na sekundę krzyżują się z zielonymi oczami ciemnowłosego mężczyzny w okularach. – Mieliśmy przedyskutować teorię zatrucia substancją psychoaktywną i jej wpływem na ośrodkowy układ nerwowy...
- Naprawdę chcesz teraz rozmawiać o pracy, Bruce? Odpuść i zrelaksuj się. – Odzywa się kobieta, z uwodzicielskim uśmiechem wciskając mu kieliszek w dłoń. Tych dwoje chyba ma się ku sobie. Widać to w sposobie, w jakim na siebie patrzą. To słodkie.
- Nat, sama mówiłaś, że to ważne i może mieć coś wspólnego z tą sprawą!
- Teraz jesteś na imprezie, a nie na wykładach! – Prycha kobieta. – Czy możesz przestać się stresować? Jutro, pojutrze, a może i całą wieczność będziesz mieć na to czas. - Przyglądam jej się ukradkiem, bo jestem prawie pewna, że znam tą śliczną twarz, jednak ona szybko wyłapuje moje ciekawskie spojrzenie. – Agentka Natasha Romanoff. A ten tutaj to Bruce Banner, nasza zielona maskotka i główny mózg.
YOU ARE READING
AVENGERS: NOWY ŚWIAT.
FanfictionBycie bohaterem ma swoją cenę. Nie wszyscy są w stanie ją zapłacić. Kiedy w kawiarence, w której pracuje Bianca Dunn pojawia się jej przyjaciel Robin ze Scottem Langiem i Peterem Parkerem u boku, dziewczyna jeszcze nie wie, że nie wróży to dla niej...