Fury jeszcze nie dowiedział się o moim wybryku, bo ani ja, ani James nie mieliśmy odwagi mu o tym powiedzieć. Było późno, byliśmy zmęczeni i źli na siebie... Poza tym, Buck nie odezwał się do mnie wczorajszego wieczoru ani jednym słowem. Kiedy dotarliśmy do willi Starka, wykrzyczał tylko, że jestem wariatką i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi swojego pokoju. Natasha, będąca przypadkowym świadkiem całego zamieszania, na szczęście nie poruszyła tematu, ale zastrzegła, że rozmowa na pewno nas nie ominie. No cóż. Jeżeli z dwojga złego mam się komuś tłumaczyć, to wolę rozmowę z Romanoff niż Nickiem. Może w jej przypadku uratuje mnie kobieca solidarność...
Obudziłam się z przekonaniem, że ten dzień nie może być gorszy, bo wszystko co złe już dawno wisi mi nad głową, przysłaniając widok na resztę świata. I to przekonanie trzyma mnie za ramiona nawet w chwili, kiedy ledwo przytomna parzę kawę, starając się delektować jej aromatem i pobieżnie przysłuchując wiadomościom radiowym. Wczorajsza noc była obfita w kolejne ataki wirusa. Tym razem celem były stolice największych, południowo amerykańskich państw. Nic dziwnego. W uboższych krajach, w których technologia dopiero się rozwija, ludzie są o wiele łatwiejszym celem. My – chorobliwie uzależnieni od telefonów czy komputerów – co prawda, jesteśmy najbardziej narażeni, ale przede wszystkim mamy świadomość tego, co się dzieje wokół nas. Możemy się bronić; możemy podjąć próbę walki. Tamtejsi ludzie, niezbyt obyci w nowinkach XXI w., nie będą w stanie odeprzeć ataku, skoro nie wiedzą z czym walczą, a na dodatek nie mają do tego odpowiedniej broni... Nawet dziecko doszłoby do takich wniosków, a co dopiero psychopata stojący za całym zamieszaniem. Bo przecież ktoś musi za tym stać.
Z drugiej strony, my też nie mamy jeszcze broni, wbrew swoim możliwościom technologicznym.
O ironio.
Możliwe, że moglibyśmy już ją tworzyć, gdyby nie wczorajsza interwencja Barnesa.
Do kuchni wpada Wanda, witając się ze mną skromnym uśmiechem i natychmiast kierując ku lodówce. Kiwam w jej stronę głową i ponownie koncentruję na wiadomościach, ale ich temat zszedł na zupełnie inne tory, chociaż równie nieprzyjemne w odbiorze. Wstrząsa mną dreszcz na myśl, że od dłuższego czasu nie słyszałam w radiu czy telewizji o niczym pozytywnym. Tak, jakby całe dobro spakowało walizki, ulotniło się z Ziemi i poszybowało do nieosiągalnego dla nas wymiaru. Na stałe.
Wzdycham z rezygnacją, nalewam po same brzegi kubka gorącej kawy i już mam opuścić pomieszczenie, kiedy głos Maximoff zatrzymuje mnie w połowie kroku.
- Podobno dowiedzieliście się czegoś z Buckiem.
Z lekkim oporem odwracam się, aby dołączyć do niej przy stole. Dziewczyna niby od niechcenia robi kanapki, ale jej błękitne oczy świdrują mnie na wskroś, gdy odsuwam dla siebie puste krzesło po jej prawej stronie.
- Gdyby nie James, dowiedzielibyśmy się o wiele więcej...
- On twierdzi inaczej. – Mruczy dziewczyna. – Opowiedział mi swoją wersję. Podobno zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie, ale nie mnie to oceniać. Było warto aż tak ryzykować?
- Wanda... - Drapię się nerwowo po głowie. – Ci ludzie wierzą, że robią dla świata coś dobrego. Kiedy zamieniałam z nimi słowo, byli uprzejmi, otwarci i nie wykazywali żadnych agresywnych zachowań.
- To dlaczego w wiadomościach nazywają ich działania „agresywnymi atakami"? Dlaczego robią coś wbrew woli większości ludzi?
- Nie wiem. – Przyznaję szczerze, upijając solidnego łyka czarnego napoju. Wanda częstuje mnie kanapką, a ja ochoczo wgryzam się w pieczywo posmarowane wieloowocową marmoladą. – Nie możemy wykluczyć, że ich wczorajsze zachowanie było tylko zagrywką. Ruchem, który miał zamydlić mi oczy. A może wirus mąci im w głowach i nie mają własnej woli? Może są zaprogramowani? Robią coś, co muszą robić?
YOU ARE READING
AVENGERS: NOWY ŚWIAT.
FanfictionBycie bohaterem ma swoją cenę. Nie wszyscy są w stanie ją zapłacić. Kiedy w kawiarence, w której pracuje Bianca Dunn pojawia się jej przyjaciel Robin ze Scottem Langiem i Peterem Parkerem u boku, dziewczyna jeszcze nie wie, że nie wróży to dla niej...