1.

35.4K 763 374
                                    

Książka aktualnie jest zawieszona. Póki nie dokonam korekty pozostałych rozdziałów (teraz ustawionych na niepubliczne), nie pojawi się dalszy ciąg tej historii. Mam nadzieję, że będzie jeszcze komuś dane wrócić tu i przeczytać fanfiction, które wyszło spod mojego pióra, a z którego jestem zadowolona. Dokonanie korekty będzie trochę czasochłonne, więc proszę dajcie mi czas. Tu pozostawiam jedynie przedsmak mojego opowiadania.

*

- Josie! - wołanie córki przerwało ciszę. Było wpół do siódmej, a Renée Moliére była na nogach już od piątej nad ranem. Rozwieszała właśnie - oczywiście za pomocą różdżki - pranie, gdy przypomniała sobie, że dzisiejszego dnia jej dwójka dzieci jedzie do Hogwartu - Szkoły magii i czarodziejstwa.

Przenoszenie się specjalnie z Francji, do Angli nie było proste. Należało znaleźć miejsce na mieszkanie, co już trwało dosyć długo, a faktem było to, że w odpowiednich dla całej rodziny miejscach, było pełno mugolskich domów. Gdy w końcu wybudowali dom na jakimś uboczu, czekała ich ciężka praca w postaci remontu, a co za tym idzie - dopasowanie zachcianek dwunastoletniego syna do metrów kwadratowych mieszkania.

Teraz cały dom był biały, udekorowany czarnymi bądź szarymi dodatkami, kwiatami, a przez wielkie okna i drzwi tarasów w oddali można było zobaczyć piękny zielony las i poranne, przedostające się przez gąszcz, światło. Ich świeży dom był niedaleko Londynu więc wiadome było, iż dwójka dzieci, powinna dojechać na czas. Jednak ani młodszy syn, ani już prawie dorosła córka, nie byli spakowani na wyjazd do nowej szkoły, choć kociołki i inne pierdoły potrzebne do edukacji były od kilku miesięcy kupione i schowane w jakimś zatęchłym kącie wielkiego, dwupiętrowego domostwa. Joséphine Moliére miała już szesnaście lat, więc do Hogwartu jechała z zamiarem pójścia do szóstej klasy, a co za tym idzie - na przedostatni rok nauki. Wcześniej chodziła do szkoły we Francji, Beauxbatons. I choć szkoła tam była piękna, tak jak okolica w której się znajdowała, dziewczyna nie mogła kontynuować tamtejszej nauki. Niektórych uczniów jednak znała od piaskownicy i wiedziała, że za nimi może naprawdę tęsknić, choć wtedy jednak jeszcze nie wiedziała, że to właśnie w Hogwarcie miała spotkać pewną osobę, która mocno namiesza jej w głowie i sprawi, że jej dawne problemy, które tak właściwie, były powodem jej przeprowadzki, powrócą i to - co gorsza - ze zdwojoną siłą.

Ale mimo to, dziewczyna nadal sobie smacznie spała, nie wiedząc nawet, że jej mama co raz głośniej tłucze garnkami, by zrobić śniadanie dla całej rodziny ale również wszystkich wybudzić ze snu. Nadal nie słyszała kroków z góry więc nie byłaby oczywiście sobą gdyby nie wydarła sie jeszcze raz.

- Joséphine! Wstawaj! Spóźnisz się do szkoły! - krzyczała po angielsku Renée i w między czasie klęła po francusku.

Jej mąż, Daniel Moliére, był czystej krwi anglikiem z korzeniami francuskimi, lecz dużo się zmieniło, gdy w wieku trzech lat musiał wyjechać do Anglii. Mieszkał tam z ojcem przez kolejne kilka lat, co było wystarczającym pretekstem, aby nauczyć się tamtejszego języka, a Hogwart pokochać całym sercem. Na jego czwartym roku ojciec, Stefan Moliére, poważnie zachorował, a na szóstym - zginął. Wtedy Daniel stwierdził, że wraca do Francji i tam poznał Renée. Widząc ją pierwszy raz, od razu wiedział, że francuska jest jego. Zachodząc w ciążę, Renée chciała, by dziecko miało francuskie imię, skrócone do Josie - angielskiego odpowiednika i od małego było uczone angielskiego, który jej się i tak w życiu przyda. Więc tak o to Josie i Jaquel zaczęli chodzić do Beauxbatons, skąd pod koniec jej piątego roku, wiedząc, o problemach córki i edukacji młodszego syna, postanowili przenieść się do Angli, by dzieci mogły uczyć się w Hogwarcie. Daniel napisał list do dyrektora szkoły, czy jest możliwość przyjęcia Josie na ostatnie dwa lata i Jaquela na sześć, podając ich zakres wiedzy magicznej, a Dumbledore zgodził się, tłumacząc, aby ich dzieci od razu po uczcie powitalnej poszli do swoich opiekunów domu, którzy dadzą im instrukcję.

Renée po raz kolejny krzyknęła, a tym razem dziewczyna nie mogła zaprzeczyć, że nie słyszała; jej matka miała nieźle rozwiniętą strunę głosową. Francuska z satysfakcją i złośliwość wypisaną na twarzy nasłuchiwała kroków dochodzących z górnego piętra domu, gdzie znajdował się pokój nastolatki.

- Zaspałaś - powiedziała twardo kobieta mierząc wzrokiem swoją córkę, która schodziła z marmurowych schodów.

- Przepraszam, mamo - powiedziała wysoka dziewczyna, właśnie wkraczająca do kuchni. Jej brązowe włosy były zaczesane w warkocz i luźno opadał za ramię, a czekoladowe oczy błyszczały, podekscytowane. Była naprawdę ładną dziewczyną za co dziękowała w głównej mierze matce; urodę jak i część charakteru odziedziczyła właśnie po niej. Cicho zasiadła przy dużym, drewnianym stole, goszczącym w kuchni, gdzie podano jej naleśniki, które od razu zaczęła jeść.

- Gdy zjesz masz sie spakować - odezwała się Renée, chłodnym tonem. Nie była najlepszą matką i dobrze o tym wiedziała. Choć kochała swe dzieci wolała im to inaczej uświadamiać, niż słowami "kocham cię", które tak rzadko słyszeli. A właściwie to nigdy.

Renée, twierdząc, że lepiej będzie jeżeli dzieci pójdą sami - nieznosiła długich pożegnań - mierząc Josie spojrzeniem "pilnuj swojego brata" uściskała dwójkę uczniów i dając Josie instrukcję jak dostać się na właściwy peron, kazała dotknąć im jakiegoś starego kapcia, który jak się okazało był świstoklikiem. Rodzeństwo weszło na dworzec i dech zaparło im w piersi.

Ślizgonka • Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz