Wreszcie nieco się uspokoiło. Gdy Stryker i Trisha przylecieli odrzutowcem na wyspę, ten pierwszy zaraz wydał rozkaz natychniastowej ewakujacji. Tutejszy punkt badań był znacznie słabiej chroniony, a to, że poprzedni był chroniony bardzo dobrze, nie przyniosło efektów. Stryker bardzo szybko porzucił myśli o obronie. Zaczął krzyczeć do wszystkich, którzy go przywitali, że zbliża się wróg, że nie ma warunków by się bronić i że trzeba uciekać.
Zapanował chaos. Pracownicy ładowali sprzęt, notatki, zapisy, zgrywali wszystkie informacje, a źródła, zgodnie z rozkazem, niszczyli. Zabrano też i to, co najważniejsze - mutantów. Czternastu najsilniejszych, jakich Stryker, czy raczej John, znalazł. Wszyscy uśpieni, wszyscy w oddzielnych kapsułach zajmujących niekiedy mnóstwo miejsca. Ale najwidoczniej Stryker przewidział podobną sytuację - zmieścili się wszyscy.
Zmieścili się w pancernym samochodzie ciężarowym, długim jak dwa zwykłe ciężarowce. Tylną, największą część zajęły kapsuły z mutantami - największy skarb Strykera. Każda kapsuła okazała się być osobnym, szklanym pomieszczeniem z inkubatorem. Czternaście takich pomieszczeń załadowano jedno za drugim w czymś na kształt konteneru, który to był podpięty setkami lin i skobli do ciężarówki. Taki pospieszny sposób sprawił, że dostęp do mutantów był bardzo utrudniony i większość załogi krzątała się po przedniej części pojazdu.
Skromny garnizon zaś podróżował w dwóch jeepach z przodu.
Tak oto po błyskawicznej wyprowadzce ruszono przed siebie - taki był rozkaz. Jechali już dobrą godzinę i panika wywołana nagłymi rozkazami i obawami o nadchodzącą inwazję, ustała.
Stryker, będący w pierwszej części ciężarowca, usiadł ciężko, odetchnął.
- Dobra. Mamy wreszcie chwilę. Zdać mi raport - mruknął do siedzącego obok brodatego badacza.
- Czternastu mutantów uśpionych - zaczął brodacz - wszyscy w dobrym stanie, nie powinni ucierpieć z powodu podróży. Genotypu, niestety, dalej pozyskać się nie udało.
- Aaaach. Czternastu mutantów...wkrótce połączymy ich zdolności w ciałach trzech...albo czterech - rozmarzył się generał. - A co z nią?
Inny naukowiec, niski i grubiutki, świecił właśnie lampką w oczy Trishy. Zdawała się tego nie zauważać.
- Wszystko w porządku. Substancja działa.
- Jak długo jeszcze?
Grubasek zerknął na wyniki zrobionych w trakcie drogi badań krwi.
- Z godzinę, może mniej.
- W takim razie dajcie jej następną dawkę. Nie może się nagle wyłączyć, jak nas zaatakują.
- Nie można podać teraz, za duża dawka tytyny może ją zabić - wtrącił niepewnie grubasek, myśląc o tym jak spytać, kto miałby ich zaatakować i co spowodowało tę szaleńczą ucieczkę.
- Pieprzona tytyna - mruknął Stryker i przysnął zmęczony. Kierowcy jechali przed siebie - zgodnie z rozkazem. Brak konkretnego celu martwił ich, zwłaszcza gdy wjeżdżali na jakieś rozwidlenie. Stryker zwykł wydawać bardzo precyzyjne rozkazy i wystarczyło je spełniać, a było w porządku. Konieczność wykazania własnej inicjatywy nie wyszła kierowcom zbyt dobrze.
- Wyjechaliśmy już z wyspy? - spytał Stryker, gdy pojazd podskoczył wybudzając go z drzemki.
- Wy...wyspy? - wymamrotał jeden z kierowców.
- No. Jedziemy już ze dwie godziny, to chyba dość, by stąd wyjechać.
- Nie wiedzieliśmy, że mamy wyjeżdżać z wyspy.
- Hę?
- Je...- kierowca urwał, zamilkł.
- ...ździliśmy w kółko po okolicy - dokończył drugi, odwracając głowę.
- Ja zwariuję! Nie uciekaliśmy po to, by zwiedzać okolicę! Jak się ucieka, to chyba daleko od miejsca z którego się ucieka...co za kretyni. Już mi jechać w stronę mostu!
Wjechali na pólkę skalną, okrążali górę pnąc się ku jej szczytowi. Kierowali się w stronę krótkiego mostu łączącego wysepkę Lavras z kontynentem.
Stryker wstał, rozciągnął się i podszedł do okna. Rozciągał się za nim piękny widok na góry po drugiej stronie urwiska.
Most był długi i szeroki, ustawiony prostopadle do nich, a kierowała do niego jedyna droga, którą jechali. A szła nim grupka ludzi...
- Hej! Patrzcie tam - podbiegł do kierowców Stryker. - Widzicie, czy to już paranoja mi się udziela?
- Kilku ludzi...nie widzę dobrze, są daleko - pasażer obok kierowcy dobył lornetkę i spojrzał w stronę mostu. - Dziwaki jakieś...
- Dawaj to. O w mordę! Wszyscy przez was zginiemy, idioci - syknął generał patrząc na podnóże mostu, z którego skręcali w ich stronę dobrze mu znani ludzie, a raczej mutanci.
Na czele grupy idącej samym środkiem ulicy maszerował dumnie Magneto. Po jego lewej stronie szedł elegant Riptide, po prawej Viktor, a za nimi Ropucha. Ten pierwszy uniósł rękę. Nakierował na odległego jeszcze Jeepa, złapał go, ścisnął rękę i machnął w bok.
Jeep poleciał w lewo i zgnieciony wpadł w głęboką przepaść rozciagającą się parę metrów za drogą.
- Szlag! Niech ich piekło pochłonie, włączać pole!
- Co włączać? - zadrżał kierowca.
- Pole, kretynie - Stryker dopadł panelu pomiędzy kierowcą a pasażerem i począł wciskać błyskawicznie guziki.
Tymczasem drugi Jeep wyleciał w powietrze, przeleciał nad ciężarówką i upadł zapomniany na drogę.
- Zawracajmy! - krzyknął jeden z żołnierzy.
- Ani mi się waż! Jedź prosto na nich, przyspiesz - krzyczał na kierowcę Stryker.
- Wyrzuci nas w powietrze, albo zepchnie w przepaść! Musimy skręcać.
- Gdzie chcesz skręcać debilu? Po prawej góra, po lewej przepaść, przyspieszaj jak ci mówię!
Stryker skończywszy krzyczeć aktywował ostatecznie pole.
Magneto uniósł ponownie dłoń, wymierzył w zbliżającą się ciężarówkę, zacisnął palce.
- Co jest? - skrzywił się Ropucha nie widząc efektu.
- Nie...wiem - ponowił próbę Eryk - coś mnie tam blokuje, Riptide, do dzieła.
Stryker ucieszył się widząc, lub raczej nie widząc efektów działań Magneta.
- Pole działa, dobra nasza!
- Teraz ich rozwalę! - krzyknął jeden z żołnierzy, porwał karabin i skierował się do wyjścia w dachu.
- Stój, jak otworzysz właz to pole padnie. Przyspieszyć, staranuj ich!
Pokrzepiony kierowca docisnął gaz. Riptide tymczasem rozłożył ręce w których zasyczały małe, ale powiększające się szybko tornada.
- Ten kolos jest za ciężki...- wycharczał Ropucha patrząc ze strachem na zbliżającą się coraz szybciej ciężarówkę - nie uniesie jej ten twój wiaterek, nie uniesie żesz!
- Cichaj żabciu - uciszył go zaintrygowany Victor, jakby wcale nie pędziła na niego pancerna maszyna.
Elegant rzucił tornada, połączone w jedno wielkie, które ruszyło gnąc okoliczne drzewa i porywając krzaki. Kierowca docisnął gaz wiedząc, że musi wjechać w nie z jak największą siłą, a jak spróbuje je wyminąć, to wywróci się z pewnością.
- Przebijemy się przez to i ich zgnieciemy, gazu! - krzyknął kierowca, choć czuł, że się nie przebiją i nikogo nie zgniotą. Spojrzał więc na Strykera, chcąc by ten potwierdził jego słowa. Jak to zawsze bywa, nawet jak się w coś nie wierzy i wie, że jest to nieprawda, to jak ktoś potwierdzi, to się robi lżej na duszy. A kierowca bardzo potrzebował, by mu było lżej - piękne kłamstwa.
Spytał więc, w nadziei że Stryker pięknie skłamie. Strykera jednak nie było.
Najwidoczniej jemu piękne kłamstwa nie były potrzebne. Potrzebne było działanie. Stryker był już w dalszym pomieszczeniu, magicznym dotknięciem otworzył klapę, a ze ściany wysunął się pancerz.
- Już, pomóżcie mi to założyć! - rzucił do patrzących ze zdziwieniem pracowników. Nie mieli najwidoczniej pojęcia, co to za pancerz i skąd się wziął, kto go zbudował. Nie musieli, zdaniem Strykera, wiedzieć. Konsul, dyktator, takie tam.
- Ruszać się, durnie!
Ponaglani ludzie poczęli pomagać, bez szczególnej orientacji jak, więc Stryker krzyczał ciągle i pokazywał. Oglądał zarówno te stare, jak i całkiem nowe filmy o bohaterach zakutych w zbroje. Zachciało mu się zbudować pancerz w kształcie walizki, na który wystarczy nastąpić, by ten sam otoczył ciało metalową powłoką. Okazało się to możliwe tylko w filmach, toteż pomocnicy odczepiali po kolei naramienniki, nogi, hełm, rękawice, wreszcie napierśnik i mocowali do ciała Strykera, a poszczególne elementy łaczyły się chętnie z charaketystycznym trzaskiem.
CZYTASZ
X-Men: Preludium [Zakończone, Poprawiane]
FanfictionOd utraty pamięci do znalezienia go przez Scotta i Storm minęło trochę czasu. Wtedy to pozbawiony wspomień Logan, zostawiony sam sobie, musiał ułożyć sobie życie, znaleźć bliskich i sposób na przywrócenie pamięci. Częściowo mu się to udało. Ale nie...