Logan zawlókł go do jednego z pomieszczeń, posadził na stołku i pilnował. Blink nakazał rozejrzeć się po okolicy i znaleźć coś do wiązania. Liny walały się po okolicy, więc nie potrwało sługo, nim John, z niewygodnie skrępowanymi z tyłu rękoma, usłyszał pierwsze pytanie. W międzyczasie znaleźli się Havok i Dylan, którzy szukać ich zaczęli już gdy usłyszeli tłuczone szafki, ale w labiryncie korytarzy nie było to łatwe zadanie.
- Gdzie jest Trisha? Mów!
John zaśmiał się krzywo, ale chyba szczerze.
- Tyle ciekawych rzeczy cię ominęło, naprawdę o to akurat chcesz spytać?
Logan, pozbawiony resztek cierpliwości, podskoczył do związanego, wysunął momentalnie środkowe ostrze i przystawił z lekkim naciskiem do szyi, odchylonej w tył podczas śmiechu.
- Mów! - syknął zbliżając swoją twarz.
- Poleciała. Ze Strykerem. Napadli nas mutanci, przyszli, poszli, a Stryker zniknął jak tylko zniknęli oni. Zabrał ją ze sobą. Za mną się nawet nie rozejrzał.
- Okropne. Dokąd uciekł?
- Jeśli powiem, zabijesz mnie szybko? - odpowiedział pozornie beznamiętnie.
Nastała chwila ciszy. Logan przycisnął ostrze, a z podbródka pociekła krew.
- Na wyspie Lavras znajduje się druga baza. Mniejsza, bo Stryker trzyma tam tylko tych mutantów, z których nie umie wyodrębnić genu. Wszyscy są uśpieni, wtedy łatwiej przeprowadza się badania. Tym, co tu przyszli, zajmie kilka miesięcy zanim ich wybudzą, jeżeli w ogóle dają radę.
- Co?
- Jak sobie poszli, zacząłem rozglądać się za Strykerem. Znaczy chciałem, bo nie byłem w stanie nawet wstać. Przeszedł kawałek odemnie z tą twoją Trishą. Mówił, że wykradziono wszystko, że wyspa nie jest bezpieczna i trzeba ją ewakuować. Ci, co tu przyszli chcieli znaleźć właśnie tych uśpionych.
- Ilu i jest?
- Kilkunastu. Najgroźniejszych. Same IV i V klasy.
- A reszta?! - wrzasnęła mu w twarz Blink. Kolana, przedramiona i dłonie miała obandażowane. - Ci, których geny tu były?!
John spojrzał wymownie, uśmiechnął się drwiąco.
- Jak sama powiedziałaś, piękna, były tu ich zmutowane geny. To, co wyróżniało ich na tle ludzi. Na cóż więc komu oni sami. Obiecałeś zabić mnie szybko - zwrócił się do Logana.
- Nie obiecałem - stwierdził zimno i schował ostrze - zbyt ochoczo nam to powiedziałeś. I dlatego idziesz z nami, jeśli Trishy tam nie będzie, to wtedy cię zabiję, możesz być pewny, że nie szybko.
- Zostawilł mnie tu - wyjaśnił John wstając ciężko. - Poleciał do tych swoich mutantów, których nienawidzi, nie sprawdził nawet, czy żyję. Moja ręka wymaga corocznych kontroli, no i dodatkowych, zwłaszcza po spotkaniach z kimś takim jak ty. Bez tego wystąpią komplikacje. Mówię ci prawdę, bo jeśli ci sami, co zniszyli tę, zniszczą i bazę na wyspie, to nikt nie będzie już umiał mi tego naprawić.
- Bez obaw - syknął Havok - nie damy ci tego naprawić.
- Rozwal go Havok, proszę - powiedziała raczej cicho Blink. Bardzo widać tego chciała, ale nie miała sił się wykłócać.
- Hm? - Dylan uniósł brwi patrząc na nią dziwnie. Taka dobra i miła, myślał, płacze jak psa w filmie katują, a tu takie słowa.
- Były nas tu ze dwie setki. Wszyscy nie żyją, a większość napewno porwał on.
- Większość - skorygował oskarżany - sama się zabijała. Nie radzili sobie ze swoją mutacją. Niekiedy cierpieli bardzo, bardzo długo. Śmierć była dla niektórych ratunkiem.
- Widzieliśmy akta - mruknął Logan.
- To nic nie zmienia!
- Wszystko jest jasne - Havok uniósł rękawicę - niektórzy cierpieli przez mutację i pragnęli śmierci, inni cierpieli przez was a pragnęli żyć. Dla ciebie to bez różnicy. Odsuńcie się trochę, pomieszczenie jest małe, możemy oberwać rykoszetem.
- Zostaw go - rzucił Logan zimno - opuść tę rękę, kretyńsko wyglądasz.
- A tobie co? Na litość cię wzięło nagle? Wszystkie twoje problemy, to jego wina.
- A ta wyspa, to tylko jego słowa. Jak go zabijemy, a okaże się, że kłamał, to stracimy szanse by ją odnaleźć.
- Odnalezienie - John nie zamierzał naturalnie mówić o wlaniu metalu i uczynieniu Trishy nieśmiertelną, ale uznał za zasadne zbliżyć się do jedynego w pomieszczeniu nie optującemu za jego śmiercią - odnalezienie jej to będzie za mało.
- Hm?
- Stryker posunął się za daleko - mówił dalej pod naporem patrzących oczu - już wczesniej niepokoiły mnie jego popędy. Nie wiedziałem co robił na wyspie dwa lata temu, powiedział mi dopiero po wyjsciu z więzienia. Wtedy właśnie totalnie ześwirował. Chce stworzyć armię super mutantów, ona będzie pierwszym. Już zaczął jej coś podawać.
- Co? Mów, do cholery!
- Nie znam się na tym. Grunt, że działa. Stryker znalazł sposób, by pozbawić organizm własnej woli. Opowiadał mi, że miał już kiedyś drużynę mutantów. Jeden kontrolował prąd, drugi odbijał pociski czołgowe przedramieniem...razem byli niezwyciężeni, ale, jego zdaniem, mieli poważną wadę - wolną wolę. Drużyna rozpadła się, zaczęli się wzajemnie wybijać. Teraz chce zrobić coś podobnego, tylko bez tej zasadniczej wady. Jeśli chcesz ją odzyskać taką, jaką ją znałeś wcześniej, nie możesz zabić Strykera.
- Przestań go słuchać, Logan. Miesza ci w głowie. Jak Stryker zginie, to nikt mu tej ręki nie naprawi.
- Wystarczy tego - Logan miał dość gadania - idziemy.
- Idziemy? - prychnął John i zaraz tego pożałował bo zaktrztusił się krwią. - To kawał drogi, idąc dotrzemy za rok.
- Jakieś pomysły?
- W północnym skrzydle, w hangarze, są odrzutowce, te dziwadła, które nas zaatakowały ich chyba nie znalazły. Trzeba otworzyć szyb wylotowy, jeśli elektronika nie wysiadła nie będzie problemów. Ale trzeba by jeszcze umieć tym latać...
Dylan uśmiechnął się znacząco.
- W drogę - zakomenderował Havok - prowadź do tych odrzutowców.
Skierowali się ku wyjściu. Logan szedł pierwszy, John tuż za nim, pilnowany z tyłu przez resztę. Z czasem John zrównał się z nim i to on wskazywał drogę. Po jakimś czasie wyszli do głównego holu, a w górze zamigotało światło.
- Mieliśmy iść do podziemnego hangaru, nie na powierzchnię.
- Stąd nie ma z nim bezpośredniego połączenia. Gdyby było, pewnie hangaru by już nie było, nie uważasz?
Logan chciał odpowiedzieć, ale odezwał się ktoś inny.
- Jak to się dziwnie plotą losy. Jego się spodziewałem, ale ty, Wolverine...myślałem, że uciekłeś.
- Uciekłem - odparł Logan patrząc na wychodzącego na środek holu Lightninga, ubranego tylko w postrzępione spodnie, wyglądał jak kilka krótkich dni temu, podczas ich walki. A ile się w tym czasie zmieniło...
- To ty jesteś Lightning, prawda? - wtrąciła się Blink. - Logan nam o tobie opowiadał. Jesteśmy tacy, jak ty. Też jesteśmy mutantami.
- I co z tego? - prychnął półnagi blondyn. - Jakbyśmy byli wszyscy ludźmi, to miałbym się wam z tego powodu rzucić w ramiona? On też jest mutantem, a zajmuje się wyłapywaniem nas. A zresztą. Szkoda gadania. Ta głupia tytyna przestała działać, już mogę sam decydować, kogo zabiję.
To rzekłszy skierował jedną rękę w stronę Johna, drugą w Logana. Z obu rąk buchnęły smukłe płomienie, w locie rozrosły się do ogromnych rozmiarów. Logan skoczył w bok i padł na ziemię za przewrócony stół. John, skrępowany, skoczyć nie mógł, padł więc tylko na ziemię, ale rozrastający się płomień chlasnął go w bok głowy i w bark.
Z tyłu Havok łupnął fioletowym pociskiem, Lightning uchylił się lekko a strzał zatrząsł pomieszczeniem w zderzeniu ze ścianą. Logan zerwał się i skoczył na płonącego już całkowicie Lightninga, trzasnął go w głowę, po czym zaklął, patrząc na skwierczącą dłoń.
Blink rzuciła przejście obok niego, drugie zaś w stronę widocznego wyjścia z bazy. Wolverine zaklął, wpadł w płonącego męzczyznę czując jak ogień wypala mu skórę i ani myśli na tym poprzestać, wepchnął go w portal i sam wpadł za nim.
Wylecieli na zewnątrz, kilka metrów nad ziemią, po czym z pluskiem wpadli w czerwone od krwi jeziorko. Logan wynurzył się pierwszy i z krzykiem patrzył na zrastającą się skórę. Woda była słodka, ale spalony sweter miejscami miał chęć zrosnąć się ze skrórą, pozbył się więc go prędko.
- A więc to tak - rzekł przypatrujący się z zaciekawieniem z brzegu Lightning, którego woda ugasiła całkowcie - a więc to tak zostałeś mistrzem. Bo nie da się ciebie skrzywdzić.
- Też...ach...nie byłeś do końca uczciwy.
- Byłem. Moja zdolność nie miała żadnego wpływu na walki.
- Napewno miała. Możesz, założę się, tylko nagrzać ręce, tak że ciosy bolą wielkorotnie bardziej.
- Pieprz się. Przez ciebie mnie złapali, nawet nie wiesz co mi zrobili.
- Co niby? - spytał Logan i spojrzał na dyszącego na brzegu Lightninga.
- Zmusili do walki. Przejęli nademną kontrolę. Wiedziałem co robię...ale nie mogłem przestać... musiałem walczyć. Szczęśliwie to tymczasowe działanie jakiegoś paskudztwa.
- Wstań - podał mu rękę - paskudnie wyglądasz, trzeba cię opatrzeć.
- Czemu się z nim zadajesz - przyjął z niechęcią pomoc. - To zabójca.
- Pokaże mi gdzie jest Stryker. Muszę go znaleźć.
- Po co ci on?
- Porwał moją ukochaną, wystarczy?
- Wystarczy, nawet bardzo. Ty zajmiesz się ukochaną, a ja Strykerem.
Logan zmarszczył brwi.
- Idę z wami - uprzedził go blondyn, prostując się. - I nie próbuj mnie powstrzymywać, bo głowę daję, że wcale niezniszczalny nie jesteś.*
- A ty pewny jesteś że tym polecisz? Pytam, bo z konieczności zabieram się z wami. - John uśmiechnął się krzywo próbując ułożyć skrępowane z tyłu ręce w wygodniejszej pozycji. Głowę i lewe ramie miał całe w bandażach. Syknął z bólu który pojawił się podczas próby mówienia.
- To znak byś się zamknął. Polecę. Może nie rzucam ognistymi kulami, ale swoje zdolności mam. W swoim czasie grzebałem dla przykładu w umysłach kilku zawodowych pilotów.
- Niesamowite.
Patrzyli na czarny odrzutowiec stojacy w podziemnym hangarze. Jego szpiczasty dziób z kabiną pilotów wpatrywał się w nich dumnie.
Stali naprzeciwko niego: Logan, obok Lightning, za nimi po bokach Blink i Dylan, a na końcu Havok i kulejący John.
- Zazdroszczę - zagadnął ten ostatni zza bandaży.
- Czego? - odparł zimno Havok.
- Rękawicy. Ładna, i jak widzę możesz ją swobodnie zdjąć. No i generuje niszczycielskie pociski. Cóż...moja za to...
- Stul ryj. Może i z nami lecisz, ale dla mnie jesteś tylko zwykłym mordercą i nie licz, że dam ci odejść.
- Mam za to kilka przydatnych informacji - rozgadał się John, gdy pieczenie na twarzy lekko ustało - choćby to, że w hangarze były dwa odrzutowce. Stryker będzie więc na miejscu ze cztery godziny przed nami. Dość, by zebrać wszystkich mutantów i zacząć uciekać.
- To wszystko? Jeśli tak to zamilcz.- Ostatnio mi nie odpowiedziałeś - mówił tymczasem z przodu Logan. - Jak więc się nazywasz?
- Czy to aż takie ważne? Ty też jesteś przecież Wolverine. Takim cię zapamiętają.
Wchodzili do środka po wąskich schodkach. Logan stał w przejściu i ogarniał wzrokiem hangar. Zatrzymał przed wjeściem ostatniego wchodzącego.
- Ty nie lecisz jako załoga. Musisz więc mieć bilet.
John utkwił w niego swoje przekrwione oczy skryte lekko pod nawałem bandaży. Skinął głową na wewnętrzną kieszeń kurtki. Logan sięgnął, poszukał, i wyjął nieśmiertelnik. Spojrzał.Wolverine
45825243|T78|A
Logan- Zapraszam na pokład - rzekł sucho.
*
- Silniki są, moc w porządku, ciśnienie, paliwo...wszystko gotowe na odlot, pomyśleli o nas - myślał zadowolony Dylan za sterami.
Przesunął wajchę, obrócił silniki. Odrzutowiec syknął, uniósł się w górę. I łupnął naraz o wózek techniczny.
- Przepraszam najmocniej - obejrzał się ostentacyjnie pilot na sceptyczne miny kompanów i wroga - to mój pierwszy lot.
Przez uchylony dach wpadały promienie słońca, w jego stronę poleciał powoli odrzutowiec. Potem przeszył z sykiem powietrze, ruszył przyspieszając błyskawicznie i zostawiając za sobą zdemolowaną bazę, trupy mnóstwa ludzi i leżącego gdzieś wśród nich Azazela.Koniec części XI
CZYTASZ
X-Men: Preludium [Zakończone, Poprawiane]
FanfictionOd utraty pamięci do znalezienia go przez Scotta i Storm minęło trochę czasu. Wtedy to pozbawiony wspomień Logan, zostawiony sam sobie, musiał ułożyć sobie życie, znaleźć bliskich i sposób na przywrócenie pamięci. Częściowo mu się to udało. Ale nie...