- Ja wszystko powiem. A więc było to tak: było sobie dwoje ludzi. Ona i on. Kochali się bardzo. Spędziali ze sobą dnie i noce. Cały świat nie miał znaczenia, gdy byli razem, nie miał znaczenia, gdy się rozstawali. Świat był tylko miejscem ich miłości i zagrożeniem dla tejże, z którym musieli walczyć. Byli razem szczęśliwi.
.
.
To znaczy ona go zdradzała na prawo i lewo suka głupia, jak tylko do pracy wyszedł, sprowadzała sobie kogo popadło, wykradała mu wszystkie oszczędności i wydawała na błyskotki i śmiała z niego że jest taki głupi i nic nie widzi. A on zdradzał ją na prawo i lewo, jak tylko do pracy wyszedł, z sekretarką, sprzątaczką, siostrą sprzątaczki, stażystką i jeszcze kimś tam. I wykradał jej te błyskotki i dawał innym kobietom i śmiał się z niej z niej że jest taka głupia i nic nie widzi.
Wreszcie się wydało. On przyłapał ją, a ona jego. Opowiedzieli sobie wszystko. Uznali, że oboje wyrządzili sobie ogromne zło i dochodzenie kto zawinił bardziej jest bez sensu i szkoda nerwów i czasu, a jedynym rozwiazaniem jest po prostu się rozejść, zapomnieć i zacząć od nowa.
I rozstali się, rozeszli i nigdy więcej już się nie zobaczyli. Zresztą, ona umarła niedługo potem na przejściu dla pieszych rozjechana przez kogoś kto o pięćdziesiąt kilometrów przekroczył prędkość, ale że okazał skruchę, nie był wcześniej karany, a w więzieniu sprawował się nienagannie, więc wyszedł po pięciu latach.
No a jej dawny ukochany żyje sobie dziś jeszcze gdzieś, jak przystało na staruszka z emeryturą z ZUS-u.- Aha. A jaki to ma związek z naszą sprawą?
- Emm. Żadnego związku nie ma.
- Co? Ja cię zapierdo...
- Spokój Billy, a wy zabierzcie stąd tego idiotę. Właśnie zaprzepaścił pan swoją ostatnią szansę, panie Stryker. Zbyt prędko pan samemu na spacerek nie wyjdzie.*
Nad więzieniem federalnym w Chicago rozciągał się piękny poranek. Słońce grzało z wielkim zaangażowaniem, a lekkie białe chmurki do społu z przyjemnym wiaterkiem dbały, by słońce nie dokuczało. Po drzewach tuż za murami więzienia fruwały ptaki, niekiedy na skróty latając ponad placem tuż za główną bramą więzienia. Po cienkich jak ołówki świerkowych gałązkach skakały z jednego drzewa na drugie wiewórki, dowodząc że są podobnej wagi co orzech włoski.
W kącie dużego placyku nad którym właśnie przefrunęła para zakochanych sójek, w budce strażniczej, siedziało dwóch mężczyzn. Jeden czarnoskóry, w ciemnych okularach, wysoki i postawny. Ubrany w ciemnoniebieski, wygodny mundur. Drugi, ubrany w podobny, może bardziej ubogi mundur, nieistotny.- No. I to chyba tyle. Nie wiem, co z tym dalej zrobić - dokończył komendant sraży więziennej, pomieszał widelcem w sosie i resztce klopsików.
- Ciesz się, że takie masz właśnie problemy. Świat drży na wieści o mutantach, jedni przechodzą przez ściany, inni rozwalają ściany. Planowany jest szczyt ONZ, na którym ma ostatecznie zostać podjęte jakieś konkretne działanie, bo ile problem można lekceważyć? Niektórzy mają takie sprawy, ciesz się, że ty martwić się musisz hm...spadkiem zainteresowania twoją osobą przez twoją żonę.
- Pięknie to ująłeś. Na szczęście mam jeszcze pracę. Tu można odreagować, zapomnieć. Tu nie można ani na chwilę uciec myślą gdzie indziej, bo tu są sami mordercy, gwałciciele, porywacze i tak dalej. A nie patrz takiemu na ręce podczas obiadu, to urwie kawałek widelca, połknie, potem wyrzyga i w odpowiednim momencie cię zadźga. Cały czas trzeba patrzeć, na nic innego nie ma tu czasu. Kocham tę robotę, bo można odskoczyć od wszystkiego innego.
- Zaraz se poodskakujesz. Już są.
Istotnie, brama uchyliła się ciężko i na posesję wjechała pancerna ciężarówka w eskorcie dwóch innych pojazdów. Komendant wziął ostatni kęs, nałożył czapkę i wyszedł. Chwilę stał wyprostowany w miejscu, z pomocnikami po obu stronach i z rękoma splecionymi sztywno z tyłu, aż wreszcie ze srodka wyprowadzono...
- William Stryker! - półkrzyknął komendant, patrząc na idącego w jego stronę. - Sądziłem po prawdzie, za co oficjalnie i uroczyście przepraszam, że te wszystkie pozytywne słowa o naszym więzieniu to tylko kpina i chęć dogryzienia mi. Ale skoro wraca pan tak szybko, to znaczy, że mówił prawdę.
- Nie zabawię długo - odparł zakuty więzień, a prowadzący go ludzie zabrali się za zdejmowanie łańcuchów, po to by komendant zakuł go w kolejne.
- Tak szybko pan do nas wrócił, że nie zdążyliśmy nawet uprzątnąć pana celi. Dalej tak samo zasyfiona i śmierdząca. A na obiad dziś pana ulubione danie: klopsiki z gęstym sosem.
- Wybornie - uśmiechnął się William.
- Odkąd go znaleźliśmy udaje idiotę, proszę się nie dać nabrać - wtrącił jeden z eskortujących, podając komendantowi teczkę.
- Nie musi mi pan o tym mówić. Pracuję tu dwadzieściapięć lat.
- I będzie pracował jeszcze parenaście - wtrącił smutno Stryker - a potem przejdzie na emeryturę. A potem zdechnie. I nic się nie zmieni. Nic nie będzie inaczej, na nic nie wpłynie ani pańskie życie, ani śmierć. Co za smutna perspektywa bycia niczym.
Po chwili jedne łańcuchy zdjęto, a przyodziano drugie.
- Co więcej, jest pan zakłamanym człowiekiem - stwierdził ten sam. - Obiecał pan, że jak wrócę, to dostanę te same kajdanki. Te nie są moje.
- Ano tak, zapomniałem. Obawiam się, że zakułem w nie jakiegoś czarnucha. Ale specjalnie dla pana je znajdę.
- Nie, po czarnuchu to ja nie chcę.
- Wiem. W tym rzecz.
Bez szczególnwgo pośpiechu odprowadzono więźnia, Stryker zniknął wkrótce za pancernymi drzwiami, by tam, zgodnie z założeniami, nie był zagrożeniem dla normalnych ludzi.
Ale, jak sam przewidział, nie zabawił długo. Były poważne powody by przypuszczać, że Szczyt ONZ w Nowym Jorku podejmie odnośnie mutantów decyzje niekoniecznie zgodne z ich wizją. Napięcia, silne już wcześniej, nasiliły się skrajnie przez eksces jaki wydarzył się podczas szczytu, kiedy to tylko niewyjaśnionym przypadkiem wszyscy na zjeździe nie zginęli. W obliczu takiego zamachu, małego kroku od tragedii, o który oskarżono mutantów, świat przypomniał sobie o Strykerze, jego działaniach, wiedzy i dokonaniach, a brama więzienia federalnego w Chicago otwarła się po raz kolejny.
CZYTASZ
X-Men: Preludium [Zakończone, Poprawiane]
FanfictionOd utraty pamięci do znalezienia go przez Scotta i Storm minęło trochę czasu. Wtedy to pozbawiony wspomień Logan, zostawiony sam sobie, musiał ułożyć sobie życie, znaleźć bliskich i sposób na przywrócenie pamięci. Częściowo mu się to udało. Ale nie...