Wielka Bitwa 3/3

40 9 0
                                    

Ostrze smyrgnęło mu przed oczyma, John odskoczył, odskoczył ponownie chwilę później, a miecz rozciął połowę pnia stojącej obok sosny.
Stryker poruszał się bardzo zwinnie, jak na pancerz w który był zakuty, choc właśnie on był zapewne tego powodem. Właściciel pancerza nigdy jednak nie walczył wcześniej mieczem.
Ciął wysoko, poziomo. John uchylił się od niechcenia, trzasnął w brzuch, w bok, w kolano. Potem z obrotu przywalił w twarz. Efekt był mniej imponujący niż po wszystkich innych ciosach metalową ręką w głowę, jakie zadał, ale był.
Stryker zachwiał się, cofnął. Maska była lekko wgnieciona.
Ciął bardzo szybko, John zdążył tylko zasłonić się i pchnąć ręką w przód. Impet obalił Williama, John spojrzał na rękę, zaklął.
Całe przedramie było rozcięte, gruba na trzy centymetry szpara odsłaniała wnętrze. Nie krwawiła, nie miała czym. Nie bolała również, ale Johnowi i tak zakręciło się w głowie.
Podbiegł do wstającego, trzasnął w biodro na tyle mocno, że jeden z elementów zbroi wypadł z zawiasów, poluzował. John złapał go i szarpnął, po czym padł na ziemię i odtutrał, unikając ciosu.
Uśmiechnął się, gdy wstał i spojrzał na trzymany w ręce kawał zbroi. Nad brzuchem Strykera widniała jego koszula i kawałek wypracowanego brzucha.
William nic nie powiedział. Pancerz przyjmował ciosy, ale i tak bolał go korpus i policzek. Oszacował swoje szanse, spojrzał na placyk dalej, gdzie na nogach stała już większość mutantów.
Z łydek wysunęły się małe, smukłe silniki. Otwory buchnęły na boki parą i ogniem.
- A ty gdzie się wybierasz? - krzyknął John, gdy pancerz wraz z właścicelem uniósł się szybko na dwa metry. Podbiegł, skoczył na pień świerku, odbił się od niego, wyprężył i w ostatniej chwili dosięgnął metalowej stopy Williama.

*

Logan nabił jej przedramie na szpony, byłby przebił na wylot, ale metal w środku zaprotestował. Pchnął wprzód i powoli, przewyższając ją siłą, wyciągał tkwiące mu w boku ostrza. Trisha w odpowiedzi wbiła w pierś drugą rękę. Logan krzyknął, przerwał nacisk i cofnął się odruchowo, ale tkwiące w nim szpony podążyły za nim. Wyrwała tę rękę, którą raniła mu bok, odwinęła się z zamiarem odrąbania szyi i...zastygła w miejscu. A potem przewróciła się na niego bezwładnie. Normalnie mogłoby się na niego przewrócić pięć Trish i utrzymałby je z łatwością, ale ta jedna obaliła go i przygniotła.
Gdy ból od uderzenia tyłem głowy w beton ustał, spróbował odepchnąć drętwe ciałko na bok, ale nie było to łatwe. Zakaszlał i westchnął głęboko gdy się udało i pozbawił się nacisku wypychającego mu z piersi całe powietrze.
- Hej - powiedział, obrucił ją na plecy. Szpony schowały się w międzyczasie, patrzyła pustym wzrokiem pod słońce.
- Hej, wstawaj - pogłaskał jej policzek, przesunął opuszkami palców po zimnym czole. Odezwał się jeszcze parę razy, sprawdził puls. Żyła. Choć to była jedyna tego oznaka.
W oddali płonęła ciężarówka, rozbrzmiewały jeszcze cichsze już odłosy walki.
- Dobra, idziemy stąd - zarządził, wstał, objął ją za plecy i pod kolanami i podniósł. To znaczy chciał, bo stęknął tylko i upadł na kolana. Druga próba, już ostrożniejsza, przyniosła efekt. Uniósł dziewczynę i powolnym, chwiejnym krokiem skierował się w kierunku kontynentu.

*

John z niejakim przerażeniem spojrzał na niepokojąco szybko oddalający się od jego stóp grunt. Zamachał nogami, zaklął. Zaklął ponownie, gdy z drogi wlecieli nad przepaść i hen w dole zobaczył morze mgły, szczyty świerków i skromny pożar po upadku odrzutowca. Przeraziła go myśl, że Stryker go zaraz zepchnie, że spadnie i zginie i byłby z tego przerażenia sam się puścił, spadł i zginął gdyby nie metalowa ręka, której dreszcz przeszywający resztę ciała nie wzruszył. Dodatkowo na nadpaloną już twarz buchał mu jeszcze ogień z drobynych, a jednak bardzo silnych silników. A jak jeszcze zobaczył, że Stryker stabilizuje i odwraca się, by chlasnąć go adamantiowym ostrzem, to zaklął raz jeszcze, ucapił się stopy zwykłą ręką, choć ogień momentalnie wypalił mu skórę na dłoni, a stalową trzasnął w jeden z silników.
Stryker mimowolnie dodał gazu w drugim o polecieli naprzód, momentalnie zaczęli obracać coraz szybciej i szybciej. Ze zniszczonego silnika buchnęły chmary pary i wyglądało to wszystko całkiem ładnie, przynajmniej z perspektywy patrzących z placu Magneta, Victora, Ropuchy, Blink i Havoka, ignorującego już ból w dłoni i cieknącą z niej krew.
Wirująca w powietrzu dwójka poleciała mimowolnie w stronę mostu. Stryker opanował lekko kręcenie, dając tym szansę Johnowi by nadnaturalnie silną ręką wspiąć się, dopaść jego piersi jedną, a twarzy drugą dłonią i wylądować, biorąc go za amoryzator.
Taki widok lecącego plecami do ziemi robota i wgniatającego mu głowę Johna dojrzał Logan, a jako że pocisk leciał prosto w niego, to rzucił się do przodu, ale z Trishą zdążył zrobić tylko jeden krok.
Stryker wbił się w beton na prawie metr i ryjąc powierzchnie głową zrobił wyrwę długą na całą szerokość mostu, chyba nie zdając sobie sprawy, że nie wyłączył silnika. Po drodze pchnął Logana, ten puścił Trishę która poleciała kilka metrów dalej, a sam padł na ziemię. Strykera grunt zatrzymał dopiero przy drugiej krawędzi. Wrył się tak głęboko, że ledwo widać było Johna, nie mówiąc o Strykerze. Ten pierwszy, nie czekając, ucapił się ponownie jego twarzy, złapał maskę, wyrwał i odrzucił hen w górę.
Następnie organizm przypomniał mu ilości dynamicznych obrotów wokół własnej osi, zasłabł, oparł się na betonie a w kraterze nagle zrobiło się cicho.
Logan zakaszlał, bardzo mozolnie podnosił się z betonu. Miał dość, po raz kolejny uderzywszy się tyłem głowy. Był wykończony i wściekły. Spojrzał na krater, nieruchomą dalej Trishę i leżący kawałek za nią błyszczący srebrnie, smukły miecz, który Stryker zgubił podas zderzenia. Upadł boleśnie przy próbie wstania.
- I co, panie generale - sapał tymczasem półleżący John, wyprostował się, dzięki czemu wynurzył się w znacznej mierze spod ziemi. - Chyba padło ci zasilanie. Chyba ugrzązłeś właśnie dwa metry pod betonem, nie możesz się ruszyć, co więcej, pozbawiłem twoją pulchną i wycieńczoną mordkę maski. I chyba już tylko od mojej zachcianki zależy, czy...
Nie mogący się ruszyć Stryker, z pulchną mordką, leżący dwa metry pod betonem w zbroi bez zasilania, wyrwał rękę, krusząc kolejne kawały betonu, trzasnął Johna w opunuchniętą i zakrwawioną twarz, po czym drugą ręką pchnął go w pierś. John wyleciał w górę, upadł, szczęściwie, przynajmniej dla niego, na wstającego Logana, który upadł po raz kolejny i po raz kolejny łupnąl tyłem głowy w beton. Zrobiło się cicho.
Jęczączego coś Johna odepchnął na bok. Twarz miał całą zalaną krwią, ale były to przede wszystkim przerwane opuchlizulny i cięcia nabyte podczas jazdy w betonie. Cios w głowę był gorźniejszy. John gadał coś do siebie, kogoś wyklinał, kogoś wręcz przeciwnie.
- Logan - doszło tymasem z krateru, z którego wyłonił się pancerz w bardzo złym stanie i jego właściciel w nielepszym.
- Co jej zrobiłeś?! Czemu się nie rusza? - krzyknął wywołany, wstając również.
- Nic jej nie będzie - wysapał Stryker, twarz jego zasypana była gruzem, przysłonięta pogiętym i połamanym pancerzem i Logan nie mógł się przyjrzeć. - Musi tylko dostać lek, poczuje się lepiej.
- Jaki lek?
- Tę...no...tytynę. Taki środek wzmacniający. Jest bardzo osłabiona, musi...
- Ma w ciele szpony...takie jak... - zamilkł. Po czym zacząl inaczej - Cofniesz to, prawda?
- Oczywiście, że cofnę - zapewnił chwiejący się w miejcu William. - Zmiany są powierzchowne. To tylko kilka pazurów, poza tym nic jej nie jest. Usuniemy je.
- Kłamie - mruknął z ziemi ciut głośniej, niż dotychczas John. Leżał sobie na brzuchu z chaotycznie rozrzuconymi rękoma. - Nie da się tego cofnąć. A metal ma rozlany po całym ciele. Jak ty.
- Co?
- Wypalił jej mózg. Nie rusza się, bo nie wie co robić. Jest pozbawiona wszystkich funkcji mózgowych, poza tymi najbardziej podstawowymi. Nie potrafi myśleć. Myśli za nią ta tytyna. Jeśli dostanie kolejną dawkę wstanie i będzie to, co przedtem. To koniec, zapomnij o niej. Już nigdy... - zamilkł, gdy trzy szpony zbliżyły się do gardła.
- Wcześniej mi tego nie powiedziałeś. Mówiłeś, że ją odzyskam.
- Odzyskasz, jak najbardziej - wtrącił się Stryker. John chciał protestować, ale był w znacznie gorszym stanie. - Nie słuchaj go, okłamuje wszystkivh dokoła, wszystko dla pieniędzy. Cokolwiek ci powiedział, kłamał, byś go tu ze sobą zabrał. Najlepiej zapomnij o wszystkim, co ci mówił. Odzyskasz ją, zabierzesz i będzie jak dotychczas. Ale teraz bez lekarstwa umrze. Odsuń się na bok, schowaj szpony i daj mi jej pomóc. Jego zabij najlepiej. To kłamca i morderca.
Logan spojrzał na Johna, który nie protestował specjalnie, odwrócił głowę, spojrzał na Trishę, potem na Strykera. Dyszał cały czas, brwi miał nadnaturalnie zmarszone, był zły, wściekły i bolało go, choć już nie powinno.
- Długo będziesz tak sapał, kretynie? - doszedł jego uszu głos wcale nie wykończonego, umierającego człowieka. - Zrób coś wreszcie, ona bynajmniej nie umrze bez leku, ty też nie umrzesz, Stryker ani jego pancerz się nie wyłączy. Możecie tak sobie stać, czy klęczeć ile chcecie. Ale ja mam dość. Zrób coś, bo łapy ci drżą i zaraz mi oko wydziobiesz.
Logan spojrzał na niego jeszcze raz, odsunąl rękę, zamachnął się za cel biorąc jego głowę, po czym, zamiast uderzyć, zerwał się z ziemi i runął z wrzaskiem na Strykera. Ten był najwidoczniej gotowy i na to. Z silnika buchnął ogień, uniósł Williama, a ten drugą nogą trzasnął Logana w głowę. Nie zmniejszając mocy poleciał do przodu i bez drugiego z silników upadł bardzo niezgrabnie przy Trishy, dobył strzykawki, wbił igłę na ślepo w szyję.
W tym czasie na nogi jednym susem wrócił także John i chciał się rzucić na swego dawnego zleceniodawcę, ale Trisha ruszyła ręką, podniosła głowę, rozejrzała, a Stryker sięgnął po swoją kosę.
Zamiast więc wstać, podszedł do Logana, podał mu rękę.
- Bardzo mi się to nie podoba - powiedział patrząc na wstającą dwójkę całkiem swobodnie, nie jak ktoś, kto przed momentem majaczył na ziemi. - Dostała nową dawkę. Będzie bardzo ciężko.
- Zawsze jest. Powiedz no, jest jakiś sposób by ją...
- Nie - zaprzeczył od razu, bo czuł, że dużo czasu nie mają, a jego zalana krwią twarz zdawała się być wiarygodna.
- Dasz radę? Pozbierałeś się całkiem szybko, tylko... - skrzywił się Logan, patrząc na jego metalową rękę, wyglądającą bardzo źle. Szpara powiększyła się od licznych przygód, z wnętrza świeciło srebro.
- Jestem pieprzonym mutantem, zbieram się szybko. A to, to bagatela. Nie doszło do nerwów, więc mogę walczyć. Wolałbym, oczywiście, cię tu zostawić i uciec, ale ona jest bardzo szybka. Dogoni mnie bez problemu. Razem może...
- Może. Zajmij się Strykerem, odwróć jego uwagę.
- Nie dasz jej rady.
- A ty jemu. Coś jeszcze?
- Nie.
- Świetnie.

X-Men: Preludium [Zakończone, Poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz