LXIV - Otworzyłam szafkę medium 2/2

537 43 24
                                    

Marlena Pov:

Pośrodku olbrzymiej, pustej i dobrze oświetlonej jasnym światem hali, stał mężczyzna. Postać owa miała na sobie czarny jak obsydian garnitur, czerwony jak rubin krawat, a w dłoni dzierżyła pliot na wzór kryształu górskiego. Mogłoby się wydawać, że jest to najzwyczajniejszy w świecie biznesmen lub wysoko postawiony, wpływowy gość, który nie powinien wzbudzać żadnych podejrzeń. Nie powinien. Aczkolwiek jedna jego cecha, a raczej jej brak, sprawiała, iż budził on przerażenie i już samo zerkanie w jego kierunku było w stanie wywołać w człowieku obłęd.

Zastanawiacie się jaki szczegół stwarzał go tak mrożącym krew w żyłach?

Mianowicie, mężczyzna ten nie miał twarzy. W jej miejscu znajdowała się idealnie gładka skóra, tak jakby był manekinem stojącym na wystawie w sklepie.

W pewnym momencie, postać ta skierowała swe brakujące oblicze w dół, prawdopodobnie zerkając na przedmiot w ręku. Podłoga w hali niespodziewanie się zatrzęsła, a wszystkie światła zaczęły migać w niekontrolowany, aczkolwiek schematyczny sposób. Po kilku sekundach wszystkie naraz zgasły, wydając przy tym dźwięk podobny wybuchowi. W momencie, w którym z powrotem się zapaliły, w pomieszczeniu znajdowało się więcej osób. Precyzując, dużo, dużo, dużo więcej. Tak wiele, że potrzeba było chyba kilku godzin, by móc je zliczyć. Wszystkie stały w równych odstępach, w identycznych pozach i z takim samym otępieniem wymalownym na twarzach. Na dodatek każda z nich była niepokojąco blada. Możnaby nawet rzecz, że sprawiała wrażenie przezroczystej.

Czy to w ogóle byli ludzie?

Jednocześnie tak i nie.

Postać bez twarzy powolnym krokiem ruszyła do przodu, swawolnie bawiąc się trzymanym przez siebie przedmiotem. Mimo, iż nie miała widocznych ust, nie trudno było się domyślić, że cynicznie śmieje się z całej sytuacji. Po bliżej nieokreślonym czasie ponownie stanęła, tym razem ukazując swe prawdziwe oblicze. A mianowicie, oblicze mężczyzny o zimnym jak ciekły azot, pustym spojrzeniu, mocno zarysowanej szczęce i z nieskalanych zmarszczkami rysach. Postać, której nie dało się nie znać.

Wojciecha Kowalczyka.

Optimowiec z wolna uniósł kąciki ust, a w jego źrenicach płonął żywy, szaleńczy ogień. Nic nie było w stanie go ugasić. Nic a nic. Na to było już za późno.

Naukowiec wcisnął jeden z przycisków, a otaczające go osoby jak jeden mąż zaczęły wyginać się z bólu i cierpienia. Rzucały się na różne strony, upadając w spastycznych pozycjach. Z ich gardeł wydobywały się krzyki, które ani w jednym procencie nie przypominały ludzkich. Brzmiały niczym wołania nie z tej Ziemii, z zaświatów, które domagały się odzyskania tego, co im odebrano. Wyrównania rachunków.

Kiedy już wszelakie dźwięki ustały, a na hali zapanowała cisza przerywana jedynie suchym śmiechem Kowalczyka, w powietrzu pojawił się czarny jak smoła dym. Wychodził on z ust bezwładnie leżących ludzi i formował się w kształty przypominające człowiecze, skwiercząc przy tym niczym palone mięso. Potem stało się coś jeszcze bardziej zatrważającego. Każda z odrębnych dusz, po kilku sekundach niezależności, zaczęła zlewać się w jeden gigantyczny obłok. Chmarę iskrząca się śmiercią i przepełnioną czystym mrokiem. Biła od niej energia przypominająca wybuch bomby atomowej, moc która była tak nieokiełznana, że nikt ani nic nie mogło już jej powstrzymać. Siła ta była w stanie zmienić w proch wszystko, co stanęło na jej drodze, odebrać życie każdemu żywemu stworzeniu i co najważniejsze - przyporządkować sobie jakąkolwiek duszę.

To nie mogło pochodzić od ludzi.

To wydostało się z piekła.

**********

Jak Uciekłam Z PsychiatrykaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz