Genevieve wspinała się po klatce schodowej na siódme piętro wieżowca, w którym mieszkała jej przyjaciółka. Co chwilę przecierała pot z czoła, a w myślach przeklinała to, że musi się tak męczyć. Nie raz narzekała na to, że w tym dużym budynku nie ma windy lub ruchomych schodów, które bardzo by jej się przydały. Jednak było coś co ją pocieszało. Dzięki temu mogła poprawić swoją kondycję. Czasami w minusach dostrzegała plusy, a także i na odwrót. Z niecierpliwością wyczekiwała dobrze jej znanych drzwi, pod którymi znalazła się dopiero po niecałych dziesięciu minutach. Złapała jeszcze parę wdechów, a następnie zadzwoniła dzwonkiem. Słyszała jak ciche kroki były coraz bliżej drzwi. Gdy się otworzyły, na twarzy Geny pojawił się jej zadziorny, w stu procentach szczery uśmieszek.
— Tak, tak. Wiem, że się zmęczyłaś, ale zrobi ci to na dobrze — w progu stanęła Harriet, najlepsza przyjaciółka Genevieve, a na rękach trzymała trzy i pół letniego chłopczyka o kręconych, czarnych włosach i mocno brązowych oczkach. Kobieta z szerokim uśmiechem wpuściła dziewczynę do środka.
— Jak tam się ma mój wspaniały chrześniak? — Greenwood wzięła od Harriet dzieciaka, z którym uwielbiała się bawić. Chłopczyk zaśmiał się słodko na jej widok i z chęcią poszedł do niej na ręce.
— Zrobię ci kawę — oznajmiła pewnie brunetka i natychmiast skierowała się do kuchni. Znała Geny bardzo dobrze i wiedziała o niej dosłownie wszystko. Nawet to, że dziewczyna zawsze przed snem jadła paczkę słonych orzeszków. Wręcz je kochała. Gdy rodzicielka małego Charlie'ego zniknęła z pola widzenia, Geny uznała to za dobry znak.
— I jak tam sobie radzisz na placu zabaw, przystojniaku? — podpytała siadając z nim na kanapie i usadawiając go na swoich kolanach.
— Nie lubię Louis'a. On zabiera wszystkim zabawki — poskarżył się z oburzeniem, co w jego przypadku wyglądało bardzo słodko.
— Oj, to nie ładnie z jego strony! — stwierdziła, stając po jego stronie — Ciocia da ci dobrą radę — nachyliła się lekko nad nim i ściszyła swój ton głosu — Jeżeli będzie co dokuczał, to przywal mu w mord..
— Geny! — złowrogi krzyk Harriet, dochodzący z pokoju obok sprowadził Greenwood do porządku — Słownictwo! Nie mów przy nim takich słów, a przede wszystkim nie przeklinaj! W dodatku.. to jest dziecko, a nie seryjny morderca!
Szatynka prychnęła pod nosem i spojrzała na zaciekawionego dzieciaka.
— Mama nie zna się na żartach, co nie Charlie? - uśmiechnęła się promiennie do chłopaka, a jego brązowe oczy lustrowały każdy jej ruch.
— Tak! Ciocia jest najlepsza na świecie! — powiedział radośnie i przytulił ją mocno.
— Jeden zero dla mnie — rzekła ze satysfakcją Geny — Poza tym to powinnaś zająć się tym Louis'em. Nie wiem, powiedz jego matce co robi ten gówniarz — zaproponowała na spokojnie.
— Słownictwo! - znów ten sam krzyk rozbrzmiał w mieszkaniu.
— O rany! — jęknęła znudzona jej zachowaniem — Zachowujesz się zupełnie jak.. Kapitan! — zauważyła — Oboje macie coś na punkcie języka.
W tym samym czasie w salonie pojawiła się brunetka z dwoma kubkami gorącej kawy. Harriet zasiadła w fotelu naprzeciwko Genevieve i Charlie'ego.
— Zazdroszczę ci — westchnęła cicho, biorąc łyka ciepłego napoju.
— Naprawdę? Czego? — dopytała, nie rozumiejąc jej przekazu.
— Znasz całą ekipę Avengersów, chodzisz, nimi na imprezy, rozmawiasz.. To musi być coś wspaniałego! — rzekła z fascynacją.
— Ty dobrze wiesz, dzięki komu to wszystko zawdzięczam — odparła Greenwood z lekkim zadowoleniem.
CZYTASZ
Stara miłość nigdy nie rdzewieje || Tony Stark
Fanfiction❝ Może twoje zbroje pokryje kiedyś rdza, lecz korozja nigdy nie tknie mojej miłości do ciebie, pomimo tych długich lat❞ Opowiadanie bierze udział w konkursie ,,Tylko nie Fanfiction!" organizowanym przez @Chwila_Moment