7

3.1K 162 97
                                    

Dzień IV

Ten dzień Geny postanowiła spędzić w swoim barze zajmując się pracą. Lubiła tu przesiadywać i nie żałowała, że kiedyś wydała wszystkie swoje oszczędności, aby uratować to miejsce.

Budynek znajdował się w idealnej lokalizacji, nie w samym centrum miasta, lecz trochę bardziej na uboczu, gdzie powietrze było deczko mniej zanieczyszczone i nie czuć było tych wszystkich spalin, które często drapały w gardle.

Na początku był to zaniedbany, pusty parter budynku, nad którym znajdowało się parę mieszkań, lecz ona wiedziała, że to wyzwanie idealne dla niej. Pieniądze, które odkładała przez lata miała poświęcić na studia, ale wtedy, gdy zobaczyła to miejsce nie chciała go już opuszczać, mając w głowie wizję całego planu. Jej decyzje uległy zmianie, a ona zmieniła ten szary budynek w kolorowy bar, który służył także jako kawiarnia, gdzie ludzie mogli odpoczywać i pracować w spokoju lub też spędzić miło czas zajadając smutki.

Na początku było ciężko, a klienci nie walili drzwiami i oknami jak niektórzy mogliby przypuszczać, jednakże z pomocą przyjaciół udało jej się to rozkręcić i tak tym sposobem doszła do swojego celu. Nigdy nie brakowało jej klientów, a także nie narzekała na brak pieniędzy, choć większą część zarobionych pieniędzy przeznaczała na wypłaty dla pracowników.

Nie żałowała swoich wyborów i pomimo, że nie zawsze było tak jakby chciała, kochała to miejsce.

Geny opierała się o drewnianą ladę oraz przeglądała menu swojego pubu, gryząc przy tym ołówek i zastanawiając się co mogłaby jeszcze w nim zmienić. Każdy pomysł zapisywała w notatniku, a jej ciało kołysało się w rytm cichej muzyki rozbrzmiewającej w lokalu. Nuciła pod nosem słowa piosenki, a gwar rozmawiających klientów dodawał jej motywacji, aby jak najszybciej skończyć planowanie.

— I jak ci idzie szefowo? — zapytał z cwaniackim uśmiechem Mike, stażysta, który właśnie wnosił skrzynkę ze świeżymi warzywami.

Greenwood prychneła, a kosmyk jej brązowych włosów wyleciał w górę, pod wpływem wypuszczanego powietrza.

— Ty lepiej więcej pracuj, a mniej gadaj — burkneła, ale pomimo aroganckich słów uśmiechnęła się do niego.

— Tak jest szefowo — dodał, kierując się na zaplecze.

W tym samym czasie do baru weszły kolejne osoby, a Geny jak to ona nie zwracała na nich uwagi. Dopiero gdy ktoś rzucił na blat wielką torbę, która znalazła się centralnie przed jej nosem, podskoczyła do góry, marszcząc niemiło brwi.

— O... Cześć Harriet — odparła spokojnym tonem, wbijając wzrok w przyjaciółkę, która posadziła również na ladę uśmiechniętego chłopca — I witaj Charlie — jej ostry charakter natychmiast złagodniał, a z oczu bił przyjazny blask.

— Zaopiekujesz się nim do jutra? Wraz z Kevinem musimy jechać do jego kuzyna, a wiesz, że on ma bardzo dużą i rozbrykaną rodzinkę — westchnęła ze zmęczenia, a szatynka nie potrafiła jej odmówić. Nawet nie miała takiego zamiaru. Uwielbiała spędzać czas z tym dzieciakiem i to była dla niej sama przyjemność.

— Jasne, nie ma sprawy — przytaknęła biorąc chłopca na ręce.

— Dzięki, życie mi ratujesz — odetchnęła z ulgą — Pa skarbie — podeszła do bruneta i pocałowała go czule w czółko. Harriet nie lubiła rozstawać się ze swoim synkiem, ale czasami było to nieuniknione, ale chłopczyk i tak kochał spędzać czas ze swoją ciocią.

Jedyne czego była pewna i odciągało ją od zmartwień to myśl, że zostawia swojego synka w dobrych rękach.

Gdy kobieta opuściła lokal, chłopiec uśmiechnął się słodko do Geny, a ona wiedziała co to oznacza.

Stara miłość nigdy nie rdzewieje || Tony StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz