ship: jeongcheol (Jeonghan x S.Coups)
zespół: Seventeen
rodzaj: angst
ilość słów: 1080
data publikacji: 28 lipca 2019_______________________________________
Włóczyłem się pustymi ulicami pogrążonego we śnie Seulu. Tylko o tej porze było tutaj w miarę spokojnie, chociaż też nie do końca. Nadal czynne były bary, kluby i inne tego typu atrakcje, dzięki którym ludzie mogli trochę się zrelaksować, a nie raz rozbić rodzinę i zniszczyć sobie życie. Bywało i tak. Ale przecież to stolica Korei Południowej, kraju, w którym żywot jest czymś, co trzeba maksymalnie wykorzystać, jednocześnie tracąc je całkowicie. Ciągły wyścig szczurów, droga po trupach na sam szczyt. Codzienność Koreańczyków, nie tylko tych mieszkających w Seulu. Tutaj ludzie po prostu tacy byli. Harówka od samego przedszkola - nawet tam musisz być najlepszy. Potem zaczynała się szkoła; więzienie, w którym spędzało się niemal całe dni, by po powrocie do domu uczyć się do licznych kartkówek, sprawdzianów oraz odpowiedzi. Jeszcze większe piekło przeżywali nastolatkowie, którzy chcieli spełnić swoje marzenia - zostać idolami. W naprawdę bardzo młodym wieku zostają pozbawieni wolnego czasu. Każdą chwilę muszą poświęcać na trening. Gdy już dostaną się do wytwórni, ciężko walczą o to, by debiutować. A i potem ich los nie jest pewny. Nie każdy musi zostać nowym BTS czy BLACKPINK.
Myśląc o tym wszystkim, z rękoma utkwionymi w kieszeni, doszło do mnie, jakie miałem szczęście, że nie chciałem zostać idolem. Dosyć miałem już zmartwień jako szary obywatel. Nie nadawałbym się na osobę publiczną. Na lekarza, prawnika czy architekta też się nie nadaję, ale już wolałbym wybrać taki los i zostać chlubą rodziny. Bo przecież kogo obchodzi moje szczęście?
Jego obchodziło. No właśnie - obchodziło. W czasie przeszłym.
Z westchnieniem spojrzałem na granatowe niebo, ozdobione siecią gwiazd. Nigdy nie potrafiłem rozpoznawać konstelacji ani nic w tym stylu. Potrafiłem jedynie stwierdzić, że te małe, świecące punkciki były piękne. Ale on nadal był jeszcze ładniejszy, o czym niejednokrotnie mu przypominałem. I tak nigdy nie słuchał. Zawsze wszystko wiedział lepiej.
Zacisnąłem dłoń w pięść, spuszczając głowę. Ciągle myślałem o jego blond włosach, które poruszał wiatr, gdy udawaliśmy się na nocne spacery. Chociaż raczej nazwałbym to ucieczkami - jego rodzice nigdy nie byli nam przychylni. Nie podobał im się fakt, że ich jedyny syn był gejem. Na siłę szukali mu dziewczyny, nie mogąc pogodzić się z faktem, że to niemożliwe; że on nie chce. Że wolał mnie. Przez to obwiniali mnie o wszystkie późniejsze wydarzenia, a ja nie miałem zamiaru się z nimi kłócić. Może to naprawdę była moja wina?
Przyjrzałem się ulicy, którą szedłem. Czy to ta właściwa? Czy to ta, którą spacerowałem z roztrzęsionym Jeonghanem, który uciekał w moje ramiona po kłótniach z rodzicami? Wydaje mi się znajoma, ale teraz nie mam pewności. Od miesiąca nie jestem niczego pewien - nawet tego, jak się nazywam i czy to się naprawdę stało. Chciałem wierzyć, że nie. Że to tylko moje głupie urojenia. Że nas nigdy nie było, byleby to się nigdy nie wydarzyło.
Zabawne, że ta sama droga, którą kiedyś kroczyliśmy, nadal prowadziła do ciebie. Nawet na chwilę przez moją twarz przebiegł niemal niezauważalny uśmiech - coś, czego nie doświadczyłem od równych trzydziestu dni. Albo nawet dłużej. Nie wiem, straciłem już w tym wszystkim rachubę. Wszystko wymyka mi się spod kontroli, nawet coś tak łatwego, jak liczenie dni. Jestem kretynem, samotnym kretynem.
Nareszcie jestem na miejscu. Jest pusto, a ciszę przerywa jedynie skrzypienie furtki i moje kroki. Nie rozglądam się, chociaż dobrze wiem, jak wygląda to miejsce - niemal jak gwieździste niebo. Wypełnione świecącymi punkcikami, mniejszymi czy większymi. Jest też tutaj jedna gwiazdeczka, którą nazwałbym Słońcem. Ciągle świeci najjaśniej, dosłownie. Ze ściśniętym gardłem podążam mrocznym labiryntem, mijając wiele obcych imion i nazwisk, w poszukiwaniu tego właściwego. Gdy już je znajduje, siadam na ławeczce i z tęsknotą spoglądam na to, co pozostało po jego wewnętrznym świetle. Znicze.
- Hej, kochanie - mówię, kładąc dłoń na chłodnym marmurze. Jego ręce były tak samo zimne, zwłaszcza jak wtedy. - Wiem, że powtarzam to od tych trzydziestu dni, ale nadal cię kocham, wiesz? Tak, rozumiem, że to już nie wystarcza. Zbyt często używam tego słowa, ale obiecuję z ręką na sercu, że tylko względem ciebie - kładę dłoń na klatce piersiowej, wierząc, że on to widzi. Na pewno widzi. - Gdzie teraz jesteś beze mnie? Kto się o ciebie troszczy? - zapytałem, jak co dzień, ciągle czekając na odpowiedź. - Zostawiłeś mnie, bo już mnie nie kochasz? - to pytanie było najcięższe i jednocześnie najbardziej chciałem znać na nie odpowiedź. Zwieszam głowę, wsłuchując się w ciszę. To boli. - Proszę, nie baw się ze mną. Wiem, że tam jesteś, wiem, że mnie słyszysz. Będę na ciebie czekał, aż wreszcie dasz mi jakiś znak.
Ponownie jest jedynie cisza. Przyglądam się zniczom, szukając w nich jakiejś wskazówki. Zaczęły mnie palić powieki, ale wiem, że nie mogę się rozpłakać. Jeśli teraz to zrobię, na pewno nie będzie chciał mi odpowiedzieć, by jeszcze bardziej mnie dołować. Jak zawsze. On był taki kochany - nigdy nie chciał nikogo skrzywdzić. Szkoda, że nie myślał tak o sobie. Wtedy nie zraniłby tylu osób - w tym również mnie. Osobę, która nie znała odpowiedzi na jego czyny.
- U mnie wszystko w porządku - zmieniłem temat. Wcale nie jest w porządku. Bez niego wszystko się sypie. - I wiesz co? Nie chcę cię już widzieć. Chociażbyś mnie błagał na kolanach - kolejne kłamstwo. Oddałbym wszystko, by go jeszcze raz zobaczyć. Ale muszę kłamać. Nie chcę zostawić go z poczuciem winy, to nie byłoby w porządku.
Ostatecznie nie wytrzymałem. Cały obraz rozmazał mi się przed oczami, a ja jednocześnie poczułem, jak słone łzy spływają mi po policzkach. Z łatwością wzruszam się do łez, przez niego. Lub dzięki niemu. To on rozwinął we mnie tą wrażliwość. Szkoda jedynie, że teraz tak na niej pogrywa.
- Czasami łudzę się, że ty może też za mną tęsknisz - wymawiam kolejne słowo, ocierając oczy wierzchem dłoni. Teraz mogę płakać. Ukryty pod płaszczem nocy. - Ale nie, ty mnie nie szukasz. Gdybyś naprawdę mnie kochał, nigdy byś mi tego nie zrobił - dodaję, po czym wstaję. Po raz pierwszy od tamtego dnia wpadam w wściekłość. - Nie chcę płakać, ale jak mam to zrobić? Straciłem połowę siebie - z wyrzutem spoglądam na grób, cały ustrojony kwiatami i lampkami. Niedługo to wszystko zniknie, a ten pomnik stanie się jedynie jednym z wielu. Ale nie dla mnie. - Nie chcę płakać - mówię po raz ostatni, po czym ruszam w stronę wyjścia.
To nie miało sensu. Rozmawianie z nagrobkiem było idiotyzmem. Wiara w to, że kiedyś ponownie się pojawi również było pozbawione logiki. Opuszczając cmentarne mury, ponownie ocieram łzy. W myślach mam płytę, na której złotymi literami zostało umiejscowione Yoon Jeonghan. Najchętniej sprawiłbym, by zaraz pod tym napisem znalazł się drugi: Choi Seungcheol. Ale nie, nie zrobię mu tego.
Po prostu gdy spotkamy się następnym razem, nie chcę płakać.
______________________________________________
Hej, moi drodzy. To mój pierwszy oneshot i wyszedł bardzo krótki, ale naszła mnie wena o drugiej w nocy i sami rozumiecie. Nie było czasu na nic dłuższego.
Jako, że moja przerwa trochę się przeciąga, chciałam wam to jakoś wynagrodzić. Wiem, że nie mam tu dużo fanów Seventeen, ale może jednak ktoś się skusi na to opowiadanie. Pisałam je na podstawie własnej interpretacji tekstu do Don't Wanna Cry. Coś jak z My I, ale w o wiele krótszym wydaniu.
Nie będę się rozpisywać. Życzę wam udanego miesiąca wakacji! Do zobaczenia później. ♡♡♡
CZYTASZ
ᴏɴᴇsʜᴏᴛʏ ─ k-pop
Fanfiction❛Gdzie piszę naprawdę króciutkie oneshoty, raczej na zamówienie lub jak mnie wena najdzie❜ 1#wonhui - 20.01.2020 2#jaedo - 09.01.2020 2#jeongcheol - 20.01.2020 1#dopil - 18.11.2020 •angst, fluff, wszystko po trochu•