Rozdział 5

157 11 5
                                    

w którym Chase Young jest zazdrosny

Noc trwała w nieskończoność. A przynajmniej tak uważał Chase, siedzący sztywno, nie odrywający oczu od poszarzałego z pewnością już dawno temu sufitu. Słyszał co jakiś czas trzaski i szmery dochodzące z góry, mamrotanie, którego nie mógł zrozumieć i zgrzyty przesuwanych przedmiotów. 

Wuya szeptała co jakiś czas przez sen, mnisi w pokoju niedaleko wydawali z siebie męczące odgłosy od chrapania przez inne podobne chrząknięcia.

Książę ciemności był już pewien, że zaczyna popadać w szaleństwo, gdy wreszcie pierwsze promienie słońca padły na jego twarz przez okno, informując, że nadszedł świt. Zerwał się z miejsca jak oparzony, strącając ze stojącego obok stolika zakurzony wazonik, który z trzaskiem przeszedł błyskawiczną przemianę w stos porcelanowych odłamków.

Nie poświęcił temu zbyt wiele uwagi. Ruszył od razu na korytarz, a później schodami w górę. Prosto na poddasze. Dłużej nie zamierzał czekać. Lepiej dla Spicera, aby miał jakieś konkretne informacje, a nie siedział i sobie ćwierkał z niemym klaunem.

Na górze panowała dziwna atmosfera. 

Jack Spicer spał siedząc w niewidzialnym fotelu, z tułowiem opartym na blacie stolika. Laptop wciąż był uruchomiony, na ziemi wokół spoczywały dziesiątki kartek (wyplutych zapewne z drukarki stojącej niedaleko), a mim stał wyprostowany jak na baczność, metr lub dwa dalej, niczym niekoniecznie posępny, wykrzywiony nazbyt szeroko, strażnik. Sądząc po niepokojącym błysku w czarnych oczach, brak tę misję bardzo na poważnie. 

-Jak poszło szukanie danych, Spicer?! - odezwał się przesadnie głośno, jednakże ku jego zdziwieniu, to nic nie dało. Jack nawet nie drgnął, pozostając smacznie pogrążonym we śnie.

Mim wygiął wargi w bardzo zadowolonym uśmiechu, wyciągając dłonie, aby demonstracyjnie przesunąć nimi po niewidzialnych ścianach wokół. 

Brew Younga drgnęła, gdy zrozumiał, co mężczyzna mu przekazuje. A to cholerny…  przeklęty… jak śmiał mu przeszkadzać?! Nikt nie miał prawa utrudniać osiągnięcia obranych przez Chase'a Younga celów w tak prymitywny sposób!

Podszedł bliżej, prawie zderzając się ze ścianą. W porę, głównie dzięki szczęściu, przystanął. Uniósł rękę, zgromadził trochę magii, po czym zamachnął się, zamierzając wbić palce w przeszkodę i rozerwać na kawałki. Ku jego zdumieniu bariera go zatrzymała.  Zupełnie. Zmrużył powieki, rozdrażniony porażką zebrał więcej magii. Zielona otoczka rozbłysła jaśniej, zacisnął kończynę w pięść i natarł po raz drugi. 

Mocniej niż wcześniej. 

O wiele mocniej. 

Łupał w ścianę kolejne dziesięć minut. Mim wyglądał jakby każde kolejne uderzenie bawiło go bardziej i bardziej. W pewnym momencie na jego twarzy malował się już nie ten niepokojący uśmiech co zazwyczaj, a prawdziwie obłąkany grymas.

Chase miał ochotę zniszczyć go, aby nawet skrawki ciała i ubrania się nie ostały.  Tylko musiał wpierw… zrujnować tę niewidzialną granicę. Jak najszybciej. Zrujnować. Trzasnął pięścią, pole nieoczekiwanie zafalowało, a później odbiło go jakby było z gumy. 

Przeleciał pomieszczenie lądując boleśnie na ścianie. Cud, że jej nie przebił. 

- Ty głupi.... Nic nie wart... - cedził przez zęby, dźwigając się do pionu, aby znów zaatakować.

Zwykły klaun, przebieraniec, umalowany magik bez prawdziwych mocy, obeznany tylko w dziecinnych iluzjach...  gniew wypełniał Younga aż po pojedyncze włosy, zanim jednak dokonał kolejnego ataku, mnisi wleźli do pracowni, trąc oczy, ziewając i względnie poprawiając rozczochrane włosy… ale przede wszystkim -  przerywając mu.

Francuski Scenariusz // LeJackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz