w którym Le Mime udowadnia, że jest wyjątkowo niebezpiecznym performerem
Po godzinie prób, Jack był w stanie - mniej więcej - iść. No, może bardziej człapać, ale w warunkach jakie panowały wokół, w miejscu, w którym tkwili, było to mimo wszystko całkiem obiecujące. Ostatecznie, w mrocznych korytarzach w/przy/pod/wokół starej świątyni lepiej było być w miarę ruchliwym obiektem niż takim zupełnie zastopowanym.
Oparty na Le Mime jak jeszcze nigdy wcześniej, ale o własnych siłach, stawiał chwiejnie następne kroki na uginających się lekko nogach, zdeterminowany gdzieś dotrzeć. Najlepiej do celu. Bot poruszał się tuż przed nimi, aby, jak zakomunikował, wskazać drogę do wyjścia. Wedle oszczędnego gestu mima i informacji od maszyny, mnisi i Chase obrali drogę w zupełnie inną stronę. Teoretycznie zamierzali wyjść na górę, zostawić Raimundo, Wuyę i Omiego z Dojo, a później wrócić w trójkę. I w składzie liczącym Chase'a, Kimiko oraz Clay'a odzyskać te swoje przeklęte Wu. Jakby to było takie łatwe. Jakby wystarczyło oznajmić "damy radę" i już, po kłopocie, bo jakże to tak być protagonistą (nawet jeśli standardowo nosiło się nalepkę antagonisty), dać znać, że to koniec zła wszelakiego - albo chociaż tego nowego, obcego, nieautoryzowanego - i nie podołać? Głupcy!
Jack miał złe przeczucia.
Jack po prostu wiedział, że nie mają szans. Przeczuwał, że coś jest na rzeczy, jeszcze nie wypełzło z kryjówki, jamy, gdziekolwiek czyhało… i było dużo groźniejsze niż zdewastowane boty, niebezpieczniejsze bardziej od naukowca-mutanta.
-Trzeba by im jakoś pomóc - zauważył cicho, gdy znaleźli się na niewielkim rozdrożu, gdzie jeden tunel prowadził w głąb góry, a drugi, zachęcająco jasny i pełen świeżego powietrza, prosto na zewnątrz.
Le Mime spojrzał na niego z niedowierzaniem, wykonując gest sugerujący, że zrobili już dla członków ugrupwań Heylin i Xiaolin dosyć, a status quo między dobrymi i złymi powinni sobie przywrócić sami.
-Nie, czekaj! - Jack pokręcił głową niespokojnie. - Nie mam na myśli nic wielkiego.. ale właściwie przydałoby się skonfiskować te niebezpieczne Wu, nie? Ostatecznie tamtym jakoś nie idzie trzymanie tych zabawek z dala od nieproszonych rąk!
Le Mime przechylił głowę, rozważając sytuację. Oczywiście była kolosalna przepaść między nadstawianiem karku dla kilku nadętych kolesi, a kradzieżą paru Shen Gong Wu. To drugie nawet go interesowało. Tak trochę. Doskonale pasowało do hobby, przekonań, a nawet poczucia humoru. Ostatecznie zdobycie czegoś, czego chcieli wszyscy i schowanie tak, aby nie mogli znaleźć, gdzieś głęboko, dobrze, może w katakumbach pod którymś starym miastem albo gdzieś w głębi, gdzie nikt nie pomyśli, w krypcie któregoś kościoła, katedry, starym, już dawno zapomnianym grobie na równie zapomnianym cmentarzu - tak, to byłby kawał! Jego najlepszy, najwspanialszy numer. Lepszy nawet od tego, przez który mnisi gonili za Wu po puszczy amazońskiej, aby na koniec odnaleźć tylko jego obrys na kamieniu pośrodku rzeki.
Westchnął bezgłośnie, a później, nie wyjaśniając niczego, ruszył dalej w górę, pełnym chłodnego, świeżego powietrza tunelem, w którym dryfowały majestatycznie cząsteczki pyłu.
-Le Mime, czekaj! Co robimy…? Ja chcę…!
Mim, niewzruszenie, wyszedł na powierzchnię, a później przeprowadził czerwonowłosego mniej więcej trzydzieści metrów od skalistego zbocza, na którym częściowo wspierała się jedna ze ścian otaczającego świątynie muru. Posadził go na ziemi pod potężnym drzewem, rzucającym spory cień. Wyraźnie zadowolony z siebie zatoczył wzrokiem dookoła, oceniając ścianę lasu, twarde podłoże, owy mur za sobą, popołudniowe słońce nad sobą i płynący niedaleko strumień. Pokiwał głową, a następnie na migi zakomunikował, że Jack ma zostać i zaczekać.
CZYTASZ
Francuski Scenariusz // LeJack
Fiksi PenggemarDwa lata temu Jack Spicer porzucił wszystko, aby zacząć nowe życie w Paryżu. Wtedy, ani później - nigdy nie przyszło mu do głowy, że komuś mogłoby na nim zależeć.