Rozdział 6,

187 11 2
                                    

w którym Jack bierze sprawy w swoje ręce

Jack Spicer spoglądał dłuższą chwilę na drzwi poddasza, słuchając oddalających się kroków. Kimiko chwilę wcześniej podziękowała za pomoc. I szli sobie. Koniec.

Tylko co dalej? Nie mógł zostać w Paryżu i zignorować sytuacji, puścić w niepamięć, ani nic w tym stylu - w grę wchodziły jego boty. Jakkolwiek by ich nie uszkodzono w tym czasie, gdy był pewien, że są bezpieczne w pracowni w domu matki, wciąż były jego dziełem. Stworzył je, pielęgnował, zaprogramował...

- J-bot 001 - westchnął, przymykając powieki. - Misja dla siebie: zbadać sytuację w Świątyni, do której udają się Heylin i Xiaolin. Chcę wiedzieć wszystko: gdzie jest położona, jak wygląda, rozkład przestrzeni, czy jest pilnowana...

Maszyna siedząca dotychczas w kącie drgnęła, spojrzała w jego kierunku, a później powoli stanęła w pionie.

- Zajmę się tym, Master - wyartykułował mechaniczny, ale przyjemny głos.

Robot wymaszerował z pomieszczenia, aby opuścić kamienice jak człowiek, drzwiami wyjściowymi.

Le Mime dłuższą chwilę patrzył na Jacka, kręcącego się po pracowni, mamroczącego, klnącego, próbującego się pozbierać. A później prawie westchnął z podziwu, gdy Spicer odważył się przejrzeć ich wspólne Wu, wybrać dwa i po założeniu na przegub Bransolety Arachne, wysunąć ku niemu ten drugi niepozorny przedmiot.

- Nie mam pojęcia jak działa - powiedział szczerze, patrząc na niego wyczekująco. - Jest małe, zgrabne i zdaje się, że można przypiąć do swetra jak ozdobę, ale gdybym musiał wziąć udział w pojedynku...

Pospiesznie przyłożył mu do ust palec, uśmiechając się pokrzepiająco.

Rozumiał. Oczywiście, że rozumiał. Pospiesznie, aby Jack już się nie gnębił wciąganiem go w akcję, wprowadzaniem bez pytania, przywłaszczeniem, przypiął przypinkę do założonego niedawno swetra zgodnie z sugestią. Ale tak, aby nie wystawała spod obszernego golfu. Na wszelki wypadek.

- Naprawie moje boty. A potem już nic mnie nie obchodzi... Wszyscy mogą iść w diabły, nie wracać więcej...

Poklepał czerwonowłosego po ramieniu i wskazał wyjście.

To, że J-bot 001 ruszył przodem nie oznaczało, że powinni długo zwlekać z podążaniem jego śladem.

***

C

icho. Za cicho. Dotarli do Chin po Chasie, Wuyi, mnichach... Skoro było tak spokojnie i dobrze, żadna z drużyn nie dała rady. Oni nie potrafili być dyskretni. Jeśli gdzieś coś robili, świat zawsze wariował. Pojedynki, zmieniające się krajobrazy, wybuchy, krzyki... panował chaos.

A tymczasem świątynia stała gdzie powinna, a jej otoczenie nie nosiło znamion żadnej magicznej, destrukcyjnej działalności.

- To szaleństwo - wyjąkał Jack, w bezpiecznej odległości od gmachu chodząc nerwowo w kółko pomiędzy drzewami. Jego biały fartuch, szarpany przez wiatr, łopotał lekko.

Le Mime był spokojny, obserwował łagodnie jego panikę. Spicer od dwóch lat nie robił niczego w kierunku Shen Gong Wu, ani żadnych podobnych akcji, a teraz...

- Nie mogę zostawić moich botów... Kto wie, co porywacz poprzestawiał, jak uszkodził - zaklął, prawie potykając się o gruby, wystający spod ziemi korzeń.

Jeszcze minuta, dwie, znający już stany Spicera brunet zerknął na przegub, jakby sprawdzał godzinę - Jack zaklął znowu, wykonał cztery kółka, zamrugał nerwowo i wreszcie jęknął.

Francuski Scenariusz // LeJackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz