w którym Le Mime bardzo się angażuje, a młody geniusz nie całkiem to rozumie
Po dniu, gdy tajemnicze Shen Gong Wu zagościło w kamienicy, Jack przez kolejny miesiąc osobiście, na własne oczy, nie widział Le Mime nigdzie w pobliżu. Oczywiście czuł doskonale obecność bruneta. Zbyt długo na jego plecy patrzyły oczy Chase'a, Wuyi, mnichów... Zbyt długo, o wiele miesięcy, aby nie potrafił powiedzieć, choćby wyrwany ze snu po ciężkiej pracy; ktoś patrzy.
Ktoś... to mogła być tylko jedna osoba. W końcu poza rodzicami i mimem nikt nie wiedział, że Jack Spicer, młody geniusz, naukowiec szukający lepszej drogi niż to jego stare, samotne i zagubione ja, jest w Paryżu. Początkowo, tydzień - mniej więcej - nic się nie działo. Wu było, ciężej powiedzieć w jakim miejscu, na szczęście dla bruneta, nigdzie na wierzchu, ani w miejscach przez Jacka częściej używanych.Egzaminy się zbliżały. Poważne. Trudne. Spędzał więcej czasu na nauce niż swoich prywatnych eksperymentach. Godziny. Długie. Ciągnące się w nieskończoność. Przysypiał na siedząco, czasem w roztargnieniu zostawiał notatki w tak żenujących miejscach jak łazienkowa szafka na leki, schowek na przekąski w sypialni czy wnętrze lodówki... O jedzeniu przypominał sobie dopiero, gdy mdliło go z głodu, kiszki grały marsza, a nawet zwykłe chodzenie okazywało się niepokojąco skomplikowane.
Nie znosił być osłabiony.Jego ciało było na to zbyt, skoro już nie dało się tego lepiej nazwać - delikatne. To wtedy właśnie, oh, tak, tak, doskonale pamiętał każdy pojedynczy szczegół... Ósmego... chociaż może dziesiątego (?) dnia ze zgrozą odkrył, że nie ma już nic w kwaterze. Chleba, bułek, parówek, dżemów, żółtego sera, ciasteczek ani nawet ulubionych puddingów. Zmęczony, sfrustrowany i odrobinę otępiony ostatnimi (trwającymi istną wieczność) godzinami powtarzania wyjątkowo zawiłych wzorów związanych z działaniem mechanizmów podobnych, ale naturalnie bardziej przestarzałych niż gromada jego nieaktywnych (lecz starannie pielęgnowanych, ulepszanych i w ogóle ciągle ewoluujących) botów, właśnie próbował przypomnieć sobie w jaki sposób powinno się wiązać buty... Które były na rzepy, ale nie o tym teraz... Próbował je zasznurować, gdy odkrył na swoje własne, liczone w liczbie sztuk dwóch, oczęta, że sympatia Le Mime oznacza również troskę. Może pokręconą, ale jeśli ktoś pukał do drzwi, aby mieszkaniec domu, otworzywszy je, zastał na progu pudełko świeżych rogalików ze swojej ulubionej piekarni osłonięte na wszelki wypadek parasolem, z pewnością zasługiwał na pewien kredyt... Może nie zaufania, ale... Tolerancji? Akceptacji istnienia..?
Swoista opieka bruneta nie skończyła się na rogalikach deszczowego dnia, gdy Jack zaczynał z głodu zapominać jak robić najprostsze, codzienne rzeczy.
Niespełna trzy doby później, gdy czerwonowłosy niechętnie opuścił dom po mizerne zakupy mające starczyć na kilka dni, mniej więcej w momencie zakupowania pieczywa, dowiedział się, że ktoś poprosił, aby zostawiono dla niego kilka ulubionych bułek i ciasteczka z czekoladą. Po wejściu do kamienicy zaś odnalazł swoje notatki, uprzednio rozwleczone po całym pokoju dziennym, gdzie większość ludzi z reguły przyjmowała gości, starannie uporządkowane. Wyciągnięto je z wszystkich szczelin, zakamarków i pudełek, poukładano z grubsza tematycznie. I świeża herbata w kubku na stole była jeszcze ciepła. Unosiła się nad nią para.Powinien się... Zmartwić. Być może. Prawdopodobnie. Większość ludzi byłaby przerażona. Zdezorientowana, spłoszona i podejrzliwa. Jednakże Jack nie musiał się zastanawiać, kto mógłby wsadzić pliki notatek w biało-czerwone foliowe koszulki albo przesłodzić herbatę w domu, w którym właściwie nie było cukru. Być może dlatego był dużo bardziej spokojny niż powinien. I nie zadzwonił na policję. Zresztą, choćby nawet zadzwonił - co miałby im powiedzieć przez telefon? Może... "Przepraszam, chciałbym zgłosić, że mim włamał się do mojej kamienicy, posprzątał trochę i zrobił mi herbaty"?
CZYTASZ
Francuski Scenariusz // LeJack
FanfictionDwa lata temu Jack Spicer porzucił wszystko, aby zacząć nowe życie w Paryżu. Wtedy, ani później - nigdy nie przyszło mu do głowy, że komuś mogłoby na nim zależeć.