Dziś, kiedy wracałam z pracy, pod kamienicą stała karetka. Miałam naprawdę cichą nadzieję, że to jednak sąsiadka z góry, a nie moja narzeczona, choć z tyłu głowy coś krzyczało, że to Julia.
Tak też teraz siedzę przy tym przeklętym łóżku szpitalnym, próbując nie zalać się łzami. Gdyby nie to, że mój płacz to pewnie ostatnia rzecz, jaką chciałaby teraz widzieć Julka, to pewnie podstawiłabym sobie z obu stron wiaderka. Wszystko zaczyna się walić. Lekarz dawał jej conajmniej dwa lata, a minął rok i to jeszcze jak szybko.
Już zaczyna mi brakować jej delikatnej skóry, spojrzeń karcących moją głupotę, cichych śpiewów słyszanych w salonie, kiedy bierze kąpiel, bezpodstawnych kłótni, które zawsze kończą się śmiechem.
― Alina... ― mruczy pod nosem. ― Idź stąd... Proszę...
Spoglądam na nią krzywo. Jeśli myśli, że zostawię ją w tym momencie ― w momencie, w którym może liczyć tylko na mnie, bo wspaniałomyślni rodzice postanowili ją zostawić ― to się grubo myli. Nie bez powodu nosimy ma palcach pierścionki. Nie rozumiem, dlaczego ludzie, którzy w jakiś sposób cierpią, chcą odsuwać od siebie bliskich. Czy nie powinno się spędzać bolesnych chwil z kimś, kto chce nam je umilić?
― Głupiutka jesteś ― pochylam się i całuję ją w czoło. ― Decyzja oswojenia niesie za sobą ryzyko łez, skarbie.
― Ugh... ― odchyla delikatnie głowę. ― Po co ja w ogóle do ciebie dzwoniłam...?
― Żałujesz?
― Wiesz, że nie.
― Byłam dobra w łóżku, nie? ― uśmiecham się, po czym chwytam jej dłoń.
Brunetka odwzajemnia uśmiech. I o to mi chodziło.
― Alina, spójrz tylko na mnie ― mruży oczy. ― Ja umieram. Jestem łysa, zmęczona przez dwadzieścia cztery godziny na dobę... Proszę cię...
― Śmierć nie czeka, aż będziesz gotowy. Śmierć nie jest sprawiedliwa. A ja nie mam zamiaru cię zostawiać.
― Henri Ducard... ― parska. ― Śmierci nigdy nie zrozumiesz. I zawsze będziesz się jej bać. Ale nigdy nie zrozumiesz.
― Nie tak to szło ― wodzę palcem po jej ramieniu.
― Cicho ― zaczyna się śmiać, ale po chwili kaszle, a ja spuszczam głowę.
― Widzisz Julio? Chcę, żeby tak to wyglądało. Jesteśmy w tej chwili razem, ty się uśmiechasz, śmiejesz, rzucasz cyatami... ― spoglądam na nią.
Chyba umieram razem z nią. Tylko w środku. Ani trochę nie chcę, żeby to tak wyglądało. Chcę być z nią, w naszym mieszkaniu, trzymać ją w ramionach, śpiewać do ucha klasyki Queensów, witać ją w domu kolacją i szybkimi pocałunkami. Chcę mieć wszystko to, co miałam przez cały rok.
Nic dane nie jest na zawsze.
CZYTASZ
PIEŚŃ KRUKÓW - (original story.)
RomanceBo była wolna, jak ptak. A ja obcięłam jej skrzydła i przykułam ciężkim łańcuchem do ziemi. ewentualne uwagi; ➺ su!cide mention.