15122015

220 32 11
                                    

     Pierwszy, wspólny tym razem, rok. Dzień w dzień ze sobą, w jednym mieszkaniu. Czuję szczęście, że to jednak się udało. Julia nie uciekła od Romea, a Romeo jej nie zostawił. Kochałyśmy się bezgranicznie, a znałyśmy, jak od dzieciństwa ― bez tajemic.

Teraz stoimy na balkonie z widokiem na obsybaną śniegiem ulicę Krakowa. Warszawa była zdecydowanie za dużym i zbyt tłocznym miastem dla takich niekiedy zagubionych dusz. Mam cudowną kobietę w swoich ramionach, owiniętą w chyba trzy warstwy koców. Zdecydowanie lubiła ciepło i przytulanie. A zwłaszcza w ostatnich miesiącach, kiedy słabo się czuje. Mówiłam, żeby szła do lekarza, ale to uparta sztuka.

Spoglądam na nią. Ma przymknięte oczy i jakby smutny wyraz twarzy. Znów coś jest nie tak. Już nie wiem co robić.

― Julio? ― zaczynam rozmowę, a w odpowiedzi dostaję ciche, niezadowolone burknięcie, przez co parskam śmiechem. ― Muszę ci coś pokazać.

Łapię ją za rękę i powoli wciągam w głąb salonu. To miało poczekać do wigilii, ale muszę coś dla niej w końcu zrobić. Wnieść uśmiech na jej twarz. Nawet niszcząc własne plany.

     Proszę aby usiadła, po czym sama idę do sypialni i przeszukuję swoją torebkę w poszukiwaniu zielonego, zamszowego pudełka ze złotą różą. Kiedy je znajduję wracam do pokoju dziennego i posyłam Julii uśmiech. Zdenerwowany uśmiech. Cholernie zdenerwowany uśmiech. Ręce mi się trzęsą, a głos chyba załamie przy pierwszym słowie.

― Julia... ― biorę głęboki wdech, uklękając przed kobietą na jedno kolano.

Widzę jej wzrok. Nie jestem już pewna, czy to lęk czy już paniczne przerażenie.

― Jula... ― próbuję przełknąć gulę. ― Skarbie... Wiem, że to dopiero dwa lata odkąd się poznałyśmy ― zaczynam ― ale ja wiem... Jestem pewna, że jesteś najbardziej wartościową osobą na tym świecie, i że dzięki tobie każdy mój dzień promienieje...

W jej oczach widzę łzy, ale nadal nie szczęście.

― Proszę... ― wysuwam otwarte pudełeczko w jej stronę. ― Julio...

Pierścionek jest mojej babci. Może nie wygląda na któryś z tych za Apartowskimi ladami, ale na pewno ma większą wartość sentymentalną, niż któryś z tych wartych fortunę kiedykolwiek by zyskał. Już nie wiem co jest nie tak... Uśmiechnij się, proszę.

― Julio, proszę, odpowiedz, czy jesteś gotowa ― pytam, kiedy jej ciemne oczy w końcu spojrzały w moje.

W tym momencie nie wiem, kto jest bardziej zalany łzami, bądź kto się bardziej trzęsie. Może się pospieszyłam? Może nie powinnam? Zadziałałam pod wpływem chwili...

― Nie... Nie, Alina... Nie ― dusi, chowając twarz w dłoniach.

Nie.

... Nie.

Wcześniej sądziłam, że kiedy usłyszę nie, to wpadnę w szał. A jednak... Nie czuję nic. Znaczy, jeśli pustkę można czuć... Czuję pustkę. Albo zdezorientowanie? Szok? Nie chcę się oszukiwać... Byłam przekonana, że powie tak. Czy jest coś ze mną nie tak?

― Ali... ― odzywa się, przez co jestem zmuszona spojrzeć jej w oczy. ― Chciałabym...

Zaraz, co?

― Chciałabym. Wewnętrznie krzyczę tak!, ale nie mogę ― kontynuuje. ― Nie mogę zepsuć ci życia, Angelino.

Jest pijana? Mam wrażenie, że mamrocze i sama nawet nie ma pojęcia co.

― Julio, o czym ty mówisz?

― Daj mi coś mocnego, bo na trzeźwo nie przejdzie... ― mruczy pod nosem, po czym sięga po zostawiony wczoraj kieliszek wina, a ja od razu jej go zabieram. ― Alina!

― Proszę, nie pij ― kręcę głową, a ona próbuje go odebrać. ― Kochanie...

Mogę ją tak jeszcze nazywać?

― Aliś...

― Nie ― bronię. ― Powiedz. Po prostu powiedz dlaczego. Proszę. Później mogę wyjść.

― Alina... ― chowa twarz między kolanami. ― Mam raka... ― szepcze.

Milczę. Błagam... Moja Julia...

― Angie... Powiedz coś ― zapłakana szturcha mnie w ramię.

Spoglądam na nią, powstrzymując resztami sił łzy cisnące się do oczu. Jeśli myśli, że ta choroba coś zmieni... Nie może tak myśleć. Nie.

― Zostań moją żoną ― podnoszę jej głowę tak, żeby patrzyła mi w oczy.

― Ale...

― Nie ― przerywam jej. ― Nie obchodzi mnie ten 'skorupiak' w twoim ciele, rozumiesz? ― mówię stanowczo. ― Dla mnie go nie ma. Jesteś ty. Moja dziewczyna. Moja żona, mam nadzieję.

Patrzy na mnie głupkowato.

― W Polsce to chyba nie możliwe ― uśmiecha się, spoglądając w moje oczy tym wzrokiem, który tak kocham - łagodny, bezbronny, pełen szczęścia.

― Pierścionek nosić możesz. Jesteś moja, a ja twoja ― mówię, kiedy dłonią odgarniam jej włosy z twarzy.

― Oznaczasz mnie? ― unosi brew.

― To lepiej, niż cię obsikać ― prycham.

― Głupek ― kładzie obie dłonie na moich policzkach, przyciągając mnie do siebie, po czym składa przeciągły pocałunek na moich ustach.

     Cóż, wiele rzeczy nabrało sensu. Tak, jak to, że Julia nie szukała mnie po tym, jak odeszłam. Wiedziała od początku, nie chciała się angażować, nie chciała mnie krzywdzić. Opowiadała mi, że związki to nie jej rzecz.

Żyła chwilą, bo myślała, że to jedyne wyjście.

PIEŚŃ KRUKÓW - (original story.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz