15/16122013 [2]

375 43 1
                                    

― A ty właściwie, to jak masz na imię? ― spytała, odkładając kieliszek, żeby znów go napełnić.

― A czy to jest ważne? ― zaśmiałam się.

― A czy wtedy o to bym pytała? ― jej głos brzmiał zabawnie, kiedy była pijana.

― Angelina ― odpowiedziałam. ― Krótko Alina, wiem, że to dwa różne imiona, ale tak już zostało ― wzruszyłam ramionami.

― Alina? Trochę jak... Malina ― wyglądała, jakby nad czymś myślała. ― Ty też taka Balladyna? R-Romeo, Balladyna, Malina... Alina... ― mamrotała.

Miałam ochotę bełkotać bezsensownie razem z nią. Nie miałam nawet serca powiedzieć, że Alina to siostra Balladyny.

― Chodźmy się zmyć ― powiedziała. ― Umyć znaczy.

     Zaczęła się ta dalsza i jeszcze gorsza część. Wspólna kąpiel, kiedy ledwo trzymałyśmy się na nogach. Nie wiem co mi wtedy strzeliło do głowy. Znaczy, alkohol, ale żeby aż tak... Wspólne śmiechy, pomoc w rozbieraniu się, później podziwianie jej boskiego ciała bez zbędnych tkanin. Byłam wręcz w nią zapatrzona, nie rozumiejąc, jak kobieta w moim wieku może mieć tak piękne ciało. Hipnotyzowała mnie swoją idealnością w każdym milimetrze. Jej uśmiech mnie powalał, a oczy zabijały. Mogę przysiąc, że żadna kobieta nigdy nie zadziałała na mnie tak, jak Julia. Nie miałam pojęcia, że mogę popełnić dwa razy ten sam błąd. Jednak jeśli na ramieniu siedzi ci tak piękny diabeł, trudno jest się nie skusić.

     Trudno było mi nie skusić się na propozycję spędzenia tej nocy, a raczej jej ostatnich dwóch godzin, w jednym łóżku. Moja słaba głowa dawała mi wyraźne znaki, że musi odpocząć, a dłoń Julii na mojej piersi, dawała zupełnie inne znaki. Później moja dłoń na jej udzie, powolne ruchy w dół i w górę, niewinne złączenia ust, pozbycie się, i tak, skąpej bielizny. Dalej bawienie się ze sobą, trzymanie jak najdłużej w napięciu, omijanie najbardziej spragnionego dotyku miejsca, krwiste ślady na szyjach oraz obojczykach, dreszcze na skórze, cichę jęki obijające się o cztery ściany i światło księżyca w pełni, padające na nas przez przerwę między granatowymi zasłonami.

Julia przerwała, spojrzała w moje niebieskie oczy swoimi zielonymi.

― Księżyc będzie nam świadkiem i obrońcą, a promienie słońca atakiem ― uśmiechnęła się, pochyliła i przygryzła skórę na moim ramieniu.

     Jej pijacko-poetyckie słowa, których w zasadzie nie rozumiałam, sprawiły, że chciałam ją mieć już na zawsze przy sobie i słuchać, jak mamrocze wiersze wprost to mojego ucha, podczas, kiedy ja mogę się nacieszyć tym, że po prostu trzymam tak cudowną istotę w swoich ramionach.
 
Ale nic dane nie jest na zawsze.

Kochałyśmy się aż do świtu, nie dając sobie chwili na złapanie oddechu.

Rzekłabym, że była to zwykła desperacja. Desperacja z mojej strony. Chęć ucieczki, w końcu poczucia czegoś prawdziwego? Z jej raczej strony... Pachniało, jakby, codziennością. Przeżyła ze mną ten dzień, jakby to nie był pierwszy taki raz, albo jakby była pewna, że ulegnę jej pod każdym względem.

     Rano obudziłam się całkiem naga w jej mieszkaniu. Pustym. Głuchym. Niemym.

Julia porzuciła swego Romeo, podczas gdy zaledwie uprzedniej nocy to ona jemu nakazywała przysięgać wiernym być miłości. Współczesna wersja, jak widać, układa się w nielogiczną całość, gdzie to Julia, wielce zakochana, ucieka od niemniej zauroczonego w niej Romea.

Człowiek zawsze był i będzie zagadką.

     Byłam w ten dzień zagubiona. Sama nie wiedziałam co zrobić. Czy może tajemnicza brunetka pojawi się w swoich własnych progach, czy może jednak jej wyjście było wyraźnym znakiem, przez który i też ja miałam wyjść i więcej się nie pokazywać?

Pomyślałam o niej, jak o kimś, kto zapewnia dobrą, a wręcz najlepszą, zabawę na jedną noc, a później znika, jak śnieg na wiosnę.

Wydała się być kolejną, która była, a zaledwie chwilę później już nie istniała.

Ona, mimo, że nieświadoma, sprawiła ból, zostawiając ranę, później bliznę na sercu i duszy. Raniła stopniowo, najpierw tęsknotą, następnie pragnieniem. A ja głupia byłam gotowa skoczyć za nią w bezdenną przepaść, bo zakochałam się w kobiecie, która mogła mieć każdego, więc po co byłam jej ja?

Żyłam rok w przekonaniu, że mogłyśmy stworzyć coś dobrego i wartościowego. Ciągle chciałam być jej muzą, choć ona mogła mieć ją w każdym.

Stałam tam, tego wieczora, przed jej poznaniem. Ze łzami w oczach i strachem w sercu, na poręczy mostu Poniatowskiego. Coś mnie wtedy zwiodło. Szepnęło na ucho. Kazało wrócić na chodnik, zapomnieć o planie. Pomyśleć. Później jej głos. Teraz znajomy, wtedy odległy, za mgłą. Przepraszał. Właściwie zaczepiał.

To było "przepraszam" czy raczej "przepraszam?"?

PIEŚŃ KRUKÓW - (original story.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz