Głupia nadzieja

253 12 2
                                    

Ostatnio mam więcej serca dla relacji Peter-Pan Stark, ale tak mnie dzisiaj natchnęło i powstało to maleństwo.

Pilnowanie, żeby świat nie skończył się zbyt szybko zwykle, wbrew pozorom, było nudnym zajęciem. Oczywiście, że często bywało niebezpiecznie, ale tego raczej doświadczali szeregowi agenci T.A.R.C.Z.Y, nie szefowie tak wielkiej organizacji. Dlatego Peggy była znudzona. Spotkania na szczycie nie były jej bajką, ale często nie miała wyboru. Jednak wiedziała, że jest w tym dobra. Nieskromnie musiała stwierdzić, że jej kobieca część charakteru była tutaj największym atutem. Gdy mężczyźni unosili się swoją dumą ona potrafiła przejść nad tym. Ponad to, jako matka, inaczej patrzyła na problemy i potrzeby zwykłych ludzi- tych, dla których to robili. Tych, których mieli chronić. Tuch, dla kyorych stali sie tarczą.
Zdawała sobie sprawę, że w tym wieku już i tak nie działałaby w terenie. Gdyby nie propozycja Howarda, by znalazła swoje miejsce w T.A.R.C.Z.Y to pewnie teraz albo byłaby na przedwczesnej emeryturze, albo wypełniała nikomu nie potrzebne raporty, czy stawiała pieczątki. Teraz przynajmniej miała realny wpływ na bieg wydarzeń, robiła coś ważnego i przydatnego. Czuła się potrzebna. Peggy poświęciła najlepsze lata swojego życia na służbę ojczyźnie i niczego nie żałowała. To znaczy, w tej kwestii. Bo w swoim życiu żałowała kilku rzeczy. Na przykład tego, że straciła tyle czasu nie chcąc wysłuchać Steve'a po jego pocałunku z tamtą agentą. To było głupie, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Uniosła się tym głupim rodzajem honoru, który nie prowadził do niczego dobrego. Tego żałowała bardzo mocno. Ale żałowała też, że nigdy nie pozwoliła się pocałować Howardowi. Tego żałowała słabo. No ale prawie wszystkie jej koleżanki zachwycały się tym, jak świetnie całuje Stark, a ona nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia. Nie potrafiła zliczyć ile razy uciekła przed jego zachłannymi ustami w ostatniej chwili. Ile razy odwróciła się, by jego wargi dotknęły co najwyżej jej policzka. No i sprawa przepadła, bo Howard, od kiedy poznał Marię, już nie całował żadnych innych kobiet, choć wszystkim na początku było ciężko w to uwierzyć. A od kiedy na świecie był Tony, czyli od siedemnastu lat, mężczyzna stracił jakąś część swojej osobowości i Peggy nie uważała, żeby koniecznie była to zmiana na lepsze. Milioner oddał się głównie pracy, chcąc, żeby świat był bezpiecznym miejscem dla jego dziecka zapominając zupełnie o wszystkim, co go otaczało. Dlatego, kiedy tego dnia wszedł do niej do biura i zapytał, czy nie skończy za niego przeglądania raportów, bo on chciałby wyjść dziś szybciej zgodziła się bez żadnego wahania. Tym bardziej, że wiedziała, co to za dzień. Dziś miało być wręczenie dyplomów absolwentom MIT.
Howard myślał o tym od miesiąca. Poprzekładał wszystkie spotkania, nie pozwolił nic tam wpisać. W jakiś, znany tylko sobie sposób, wymusił na prezydencie przełożenie spotkania rady bezpieczeństwa. Nie było zależnym od niego pojawienie się w Nowym Jorku pewnego osobnika, który wykazywał nadludzkie zdolności, przez co mieli masę dokumentów do przejrzenia, żeby zorientować się z czym mają doczynienia. Dlatego osobiście, razem z Peggy, zajęli się przeglądanie bełkotu pisanego w raportach policyjnych związanych z tym mężczyzną w celu wyciagnkecia z nich czegoś przydatnego. Oczywiście przestraszeni, zwykli policjanci pisali niedokładnie, często ewidentnie naciągnąć swoje historie, bo nie wszystkie informacje, które mieli były spójne.
Jednak tego dnia Howard postanowił odpuścić nawet to. Wiedział, że Peggy da radę, nie wątpię w nią nigdy. Po prostu przyzwyczaił się, że kobieta wychodzi z pracy w regularnych godzinach i nie chciał obarczać jej zbyt dużą ilością zadań. Później przypominał sobie, że przecież od jakiegoś czasu sama zaczęła przesiadywać tu po nocach. Nic dziwnego, skoro wszystkie jej dzieciaki wyfrunęły już z gniazda zakładając własne rodziny. Szkoda tylko, że jej mąż tego nie doczekał, choć może lepiej, że choroba pokonała go szybko. Niektórzy leżeli przykuci do łóżka latami, a to był najgorszy los dla agenta.
Jednak Peggy została teraz sama i praca była niezłą ucieczką od pustego domu. Howard nie chciał tego wykorzystywać, ale tego dnia po prostu nie wyobrażał sobie siedzieć tu ani minuty dłużej, więc tylko uśmiechnął się do swojej przyjaciółki, niemal w biegu złapał płaszcz i już go nie było.
Jechał najszybciej jak potrafił. Wiedział, że i tak się spóźni, bo jak na złość godzinę przed planowanym wyjściem przyszedł do niego ważny gość i rozmowa mocno się przeciągnęła. Złamał pewnie całą masę zasad ruchu drogowego, ale nie bardzo się tym przejmował. Podjechał pod uczelnie i zaklął pod nosem. Wszędzie było pełno samochodów, co nie było dziwne. W taki dzień jak ten rodzice lubili towarzyszyć swoim dzieciom, okazywać wsparcie i dumę. Howard nie był wyjątkiem. I miał być z czego dumny. Jego syn był najmłodszym absolwentem i to z wyróżnieniem naukowym! Co prawda podobno przyznali i mu je niechętnie, bo przez cały okres studiów nie zachowywał się jak pilny student omijając mnóstwo zajęć, przychodząc na uczelnie z kacem, a często nawet zapominając o pierwszym terminie egzaminu i przychodząc dopiero na poprawkę, jednak nie mogli nic poradzić na fakt, że miał najlepsze wyniki że wszystkich testów, a jego projekt końcowy... pobił wszystkich na głowę.
Howard szybko analizował w głowie mapę najbliższej okolicy w końcu decydując się w którym kierunku jest największe prawdopodobieństwo znalezienia wolnego miejsca. Jednak kiedy w końcu zostawił samochód musiał podejść spory kawałek na uczelnie. Kiedy tam dotarł wszyscy już wychodzili. Mimo to, czuł że zdążył. Przecież w trakcie tych wszystkich durnych przemówień i tak nie mógłby zamienić ani słowa z synem, prawda? Dlatego stał pod szkołą dumnie wyprostowany, czekając aż zza dużych, drewnianych drzwi wyłoni się postać jego syna. Nie musiał czekać długo. Pierwsza wyszła Maria i Jarvis dyskutując o czymś, a tuż za nimi Tony uśmiechnięty szeroko, trzymający w ręce swój dyplom. Howard nie mógł w to uwierzyć, od dawna wiedział, że syn przejmie po nim interes i warsztat, ale teraz był pewny, że będzie nie tylko jego godnym następcą. Będzie lepszy.
-Tata?- zdziwił się nastolatek podchodząc do mężczyzny. Starszy Stark liczył, że syn zareaguje na jego obecność nieco bardziej entuzjastycznie. Tym czasem wyglądał bardziej na przestraszonego.
-Obiecałem że będę, więc jestem- mężczyzna rozłożył ręce jakby chciał pokazać się w całej okazałości uśmiechając się przy tym delikatnie
-Przestałem wierzyć w twoje obietnice szybciej niż w świetego Mikołaja- mruknął nastolatek bardziej do siebie niż do ojca- jestem umowiony- wkazał ręką w stronę budynku, gdzie pod ścianą stała śliczna dziewczyna, z pewnością starsza od Tony'ego- więc mów co masz do powiedzenia i wracaj do swoich ważniaków.
Maria, wcześniej jedynie przyglądająca się rozmowie, postanowiła, że musi się wtrącić. Przy dwóch tak podobnych, nieustepliwych i dumnych charakterach ta rozmowa musiała skończyć się kłótnią, a to ostatnie czego chciała.
-Howard...
-Chcę pomówić z synem- warknął mężczyzna- idźcie do samochodu- machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku
-Ale...
-Powiedziałem, idźcie!- włożył w ten ton tyle złości, że Maria posłusznie skinęła głową i ruszyła do samochodu. Nie dlatego, że się przestraszyła. Po prostu nie chciała robić scen w miejscu publicznym. Postanowiła sobie, w domu dokończyć te rozmowę i powiedzieć mężowi co myśli o takim zachowaniu.- A ty, pójdziesz teraz że mną na rodzinny obiad- wysyczał wściekle. To on tu odwołuje wszystkie swoje plany, urywa się wcześniej z T.A.R.C.Z.Y, od tygodnia zaniedbane firmę, żeby nadgonić sprawy światowego bezpieczeństwa, a ten... ten gówniaż mówi mu, że jest umówiony! Z jakąś... kobietą, która raczej nie ceni się za wysoko sądząc po długości jej spódniczki. Howarda właśnie dopadł ten dziwny rodzaj amnezji, który sprawiał, że zapominało się swoje własne życie sprzed dwudziestu, trzydziestu lat i nie miało żadnej wyrozumiałości dla młodzieży. Howard chorował na to dość często.
-A zostaniesz chociaż do deseru?- spytał sarkastycznie młodszy mężczyzna patrząc ojcu głęboko w oczy. Był wściekły i nie umiał powiedzieć czy na Howarda czy na siebie. Jego ojciec jeszcze nigdy nie zjawił się u niego w szkole. Ani na dzień ojca (trzy lata z rzędu obiecywał, że przyjdzie- zawsze było wolne miejsce), ani na rozdanie świadectw (co roku obiecywał, że będzie, ale przynajmniej zawsze była mama), ani nawet, kiedy dyrekcja wzwala rodziców przez jego złe zachowanie (Jarvis musiał fatygować się nieskończoną ilość razy, przepraszając za młodego Starka. W gruncie rzeczy przypominały mu się najlepsze lata u boku Howarda). A Tony zawsze wtedy miał jakąś nadzieję. Zawsze odmawiał wspólnego wyjścia na lody (później piwo) z kumplami mówiąc z wyższością, że ma lepsze rzeczy do roboty. Tak na prawdę wracał do domu i czekał aż mężczyzna wróci z pracy. Gdy był jeszcze mały przebiegał i pokazywał świadectwo, ale później nauczył się, że to nie ma sensu, bo przecież ojciec i tak zawsze znajdzie coś, za co będzie można go skrytykować. Później już tylko snuł się po domu podświadomie licząc na jakieś "gratulacje, dobrze ci poszedł ten rok", lub chociaż "jakie masz plany na wakacje?", ale to nigdy nie padło.
A to był pierwszy rok, kiedy Tony nie miał już nadzieji. Postanowił się zabawić, samemu uczcić zakończenie edukacji. Miał plan idealny, najpierw miłe popołudnie z Amandą, która już od dawna chciała wkraść się w jego łaski (cóż, jego dobra sława szybko rozchodziła się wśród dziewczyn), wieczorem impreza całego rocznika z mnóstwem alkoholu i może powtórka z popołudnia z Amandą. Lub inną dziewczyną, to by się zobaczyło. A tu przychodzi nagle tatuś i mówi "synek do domu". I Tony był wściekły. A chyba najbardziej na to, że gdyby mężczyzna powiedział teraz "obiecuję, że zostanę" to powiedziałby Amandzie, że nic z tego. I napisał SMS do kumpli, że dziś nie przyjdzie. Na prawdę by to zrobił i czuł się z tym dziwnie.
Jednak w tym momencie oboje usłyszeli głośny dzwonek. Tony wiedział co to znaczy. Telefon służbowy taty.
Mężczyzna nadal groźnie patrząc na syna odebrał połączenie.
-Halo. Mówiłem, że jestem dziś zajęty- w oczach nastolatka na chwilę zagościła nadzieja dziecka. Szybko oczywiście ukrył to za maską obojętności, ale z całych sił liczył, że mężczyzna nigdzie nie pojedzie- Nie mogę...- tu nastąpiła dłuższa cisza i Tony mógł zaobserwować jak wyraz twarzy ojca zmienia się z każdą sekundą. Najpierw zobaczył na niej lekki niepokój, który po chwili przerodził się w autentyczny strach- Będę za pół godziny, nie spuszczajcie go z oka.- zakończył i schował mały przedmiot do kieszeni, po czym spojrzał znów groźnie na syna- Muszę iść. Ale jeszcze sobie porozmawiamy.- oczywiście zabrzmiało to jak groźba.
-Myślę, że za trzy lata w środę, między piętnastą, a piętnastą piętnaście powinieneś znaleźć czas w kalendarzu
Spadkobierca prychnął z pogardą i odszedł w stronę czekającej na niego dziewczyny. Prychnięcie nie było przeznaczone dla ojca, ale dla niego samego, o czym nikt nie musiał wiedzieć. Po prostu skomentował w ten sposób własną głupotę. Wysłał jeszcze szybkiego SMSa do mamy, że taty i tak nie będzie na obiedzie, więc on idzie na randkę. Szybki seks był niezłym sposobem na zapomnienie o całej sytuacji.

Rodzina Starków one-shots Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz