Jak Peggy Carter uratowała Avengers cz.2

334 21 4
                                    

Peggy nie byłaby sobą, gdyby tak to zostawiła. Doskonale wiedziała gdzie znajdzie swojego przyjaciela. Do warsztatu wpadła jak burza. Miała w planie nieźle naskoczyć na tego idiotę, zwanego ojcem Tony'ego. Jednak stanęła w pół kroku widząc Howarda siedzącego w kącie pomieszczenia. Koło niego stała w połowie pusta butelka whisky, a w rękach coś trzymał. Był to chyba jakiś klucz, a na nim ślady krwi. To tłumaczyło głębokość rany chłopaka.
-Byłaś już u niego?- choć było to pytanie oboje znali na nie odpowiedź. Ton mężczyzny wydawał się niesamowicie odległy- jestem fatalnym ojcem. Zawsze byłem. Ale nigdy go nie uderzyłem. Aż do dziś. Peggy, ja nie umiem być ojcem.
-No nie idzie ci za dobrze- przyznała siadając obok niego- ale wiesz, nadal możesz coś z tym zrobić- dodała zabierając mu butelkę.
-Wszystko psuje. Nie chce, żeby Tony był taki jak ja. Chce, żeby był lepszy, dlatego...
-Howard. Jesteś dobrym człowiekiem. Tony też będzie dobry. Tylko trochę w niego uwierz. A teraz wstawaj i idź go przeproś! Chociaż może nie dziś, śmierdzisz alkoholem na kilometr. Przeproś to jutro rano. A teraz marsz do łóżka. To rozkaz.
I starszy Stark zrobił jak kazała przyjaciółka. Tylko, że Tony nigdy nie uwierzył w te przeprosiny. Howard już nigdy nie uderzył swojego pierworodnego, ale jeśli kiedykolwiek było coś dobrego między nimi, to tamtego dnia pękło. Pękło na pół. I nigdy się nie skleiło.
***
-Stark! Chyba oszalałeś...
-Oczywiscie, że oszalałem. Oszalałem pozwalając Rogersowi prowadzić własne śledztwo. Nie mamy już czasu, jutro rano muszę oddać Backy'ego rządowi. Myślę, że jego egzekucja to tylko kwestia godzin, rząd będzie chciał zamieść wszystko pod dywan. Nie będą chcieli go przetrzymywać, boją się go. Dobrze wiemy, że on po prostu zniknie.
-Nie wierzę! To facet, który zabił twoich rodziców! Na prawdę, aż tak zależy ci na jego życiu, że chcesz narażać swoje, podważać jeszcze niestabilny kontrakt i ryzykować międzynarodowym konfliktem w imię jakiegoś...
-Rogers nie odpuści. Nie chce mieć na głowie rozwścieczonej flagi.
-Tony...- Natasha patrzyła na wieloletniego znajomego z niedowierzaniem.
-No co? Jeszcze jakieś uwagi?
-Zależy ci- szepnęła kobieta będąc blisko jego ucha
-Niby na czym?- zapytał nieudolnie udając pewność siebie.
-Ty mi odpowiedz.- chwilę panowała między nimi milczenie w czasie którego mężczyzna rozważał wszystkie konsekwencje tego, co planuje zrobić.
-Chodź, coś ci pokażę- powiedział w końcu i skierował się w stronę parkingu.
***
-Czemu jesteśmy na cmentarzu?
-Patrz- stali przed świeżym grobem, na którym nie było jeszcze płyty. Była tylko niewielka tabliczka z napisem "Peggy Carter" i mnóstwo kwiatów.- najważniejsza kobieta w moim życiu.
-Słucham? To założycielka T.A.R.C.Z.Y...
-I jedyna, prawdziwa miłość pana Kapitana. A dla mnie ciocia Peggy. Niezaprzeczalny dowód, że Steve to jedyna osoba, która była blisko z moim ojcem i wciąż żyje. Gdyby... Gdyby mój ojciec był tamtego dnia w centrum kontroli... może byłby to wujek Steve. Ojciec nigdy sobie nie wybaczył, myślał, że to przez niego Steve Rogers zginął. Zbyt wiele błędów mojego ojca już powtórzyłem. Tego jednego nie chce powielać. Rozumiesz mnie?
-Tony, tak mi przykro. Gdy Peggy gasła wszyscy pocieszali Rogersa, a Ty...
-Nikt nie wiedział, że odwiedzam ją kilka razy w tygodniu. I płacę za jej pobyt w ośrodku. A ona była świetną agentką, do samego końca. Nigdy mnie nie wydała.
-Kochałeś ją...
-Oczywiście. Też mam uczucia. To takie dziwne? Też byłem dzieckiem i też potrzebowałem kogoś... takiego jak ona.
-Niesamowite. Carter chyba miała jakiś uniwersalny klucz skoro zdobyła serca dwóch tak zamkniętych mężczyzn.
- Ja, zamknięty?- prychnał
- To, że wpuszczasz do łóżka prawie każdą nie znaczy, że wpuściłeś którąkolwiek do swojego życia. Nawet Pepper nie pozwoliłeś się zbliżyć. Carter wiedziała o twoim reaktorze? Kiedy Cię zabijał?
- Tak.
- No i masz odpowiedź.
-Wiec skoro już rozumiesz, to pomożesz mi? Nikt nie może się dowiedzieć, że odpuściłem wieżę.
-W tym planie wszystko może się nie udać.
-Wiec trzymaj mocno kciuki.
-Co zrobisz, jeśli faktycznie uda się wam oczyścić z zarzutów Backy'ego?
-Nie mam pojęcia.
***
-Stark! Co ty tu robisz?- spotkanie w starym ośrodku szkoleniowym wykwalifikowanych morderców wcale nie było wymarzonym na przyjacielskie rozmowy, ale dopiero tu dogonił Rogersa, więc nie miała zbyt dużego wyboru. A wolałby bar. Najlepiej z dużą ilością skąpo ubranych blondynek.
-Za 12 godzin muszę oddać twojego kumpla w ręce rządu, którego jedynym celem jest wstrzyknięcie mu czegoś co zatrzyma mu serce. Albo posadzenie go na krześle. Tak czy inaczej nie uśmiecha mi się to, więc musimy się pospieszyć.
-Tony, nie musisz mi pomagać... Co z twoim trzymaniem się zdała od szemranych akcji? Co z... co z Pepper?
-Możemy zostawić ckliwe rozmowy na później? Mamy misję.- przez chwilę patrzyli się sobie intensywnie w oczy próbując wyczuć w ten sposób intencje i emocje drugiego.
-Dobrze mieć Cię znów u boku.
-I wzajemnie.
***
Złapanie mężczyzny odpowiedzialnego za zamach w Wiedniu nie było trudne. Był praktycznie bezbronny. Jego plan opierał się na wzajemnej walce Rogersa i Starka, a tymczasem oni nie mieli najmniejszej ochoty się kłócić. Tony przezornie nagrał całą rozmowę, żeby mieć materiał dowodowy. I słusznie, bo najtrudniejsze z całej akcji było przekonać rząd, że Backy jest niewinny. I przede wszystkim, że Rogers, mimo, że złamał prawo, nie jest groźnym przestępcą. Siebie nie musiał bronić, sprawa była zbyt błacha, by ktokolwiek zdecydował się narażać wpływowemu miliarderowi.
-Panie Senatorze. Liczę na pański rozsądek. Kapitan Rogers złapał mordercę wielu osób. Powinien być pan wdzięczny.
-Kapitan Rogers nie powinien opuszczać wieży. Jest nieprzewidywalny i...
-Ależ proszę się nie kompromitować. Pan Barnes jest niewinny i pozostanie pod moim nadzorem, tak samo jak Kapitan Rogers. Do puki nie znajdzie pan na nich wystarczających dowodów proszę ich nie niepokoić.
-Areszt domowy- zarządał mężczyzna
-Tylko w przypadku Barnesa. Reszta to wolni obywatele. Nie mogę ich więzić w domu. Jednak biorę odpowiedzialność za ich czyny.
-Panie Stark, niech się Pan zastanowi czy warto.
-Warto. To wszystko?
-Względy osobiste? Spodziewałem się czegoś innego po synu samego Howarda Starka.
-A ja nie spodziewałem się po panu wycierania sobie gęby nazwiskiem mojego ojca. Jak widać obaj się rozczarowaliśmy. Może pan już wyjść.
-Proszę nie być tak pewnym siebie. To może się źle skończyć.
- Tak, tak. Nie chce pana wyrzucać, ale chyba właśnie to robie- powiedział wskazując na drzwi.- do zobaczenia.- mężczyzna wyszedł zabierając swoją teczkę, a bohater odetchnął z ulgą. Po chwili w sali konferencyjnej pojawili się wszyscy mieszkańcy wieży, oprócz Bucky'ego, który nadal siedział w swojej celi.
-Poręczyłem za was- powiedział w kierunku Wandy i Steva- więc nie obowiązuje was areszt domowy, ale błagam, bez żadnych głupich akcji, bo to ja za to oberwe. Twój chłopak- zwrócił się do Steve'a, który na te słowa zawsze zaciskał szczękę. Tony dobrze wiedział, że obaj mężczyźni pochodzą z czasów, gdy homoseksualizm był uważana za chorobę i sugerowanie im, że są w związku niezbyt ich cieszyło. Tym bardziej nie mógł się powstrzymać- nie może wychodzić z wieży. Pamiętajmy, że nadal jest winny śmierci wielu ludzi. Dostanie pokój na przeciwko ciebie. Do wszystkich: błagam, nie róbmy nic głupiego. Przynajmniej przez jakiś czas. Wiem jak idiotyczne to brzmi z moich ust, ale sprawa musi przycichnąć, żebyśmy mogli znów działać na własnych zasadach. Wnioski? Skargi? Zażalenia?
Widząc poważne miny wszystkich pozwolił sobie się zamyślić. Od kiedy to on wprowadzał poważny nastrój? Jak wiele się zmieniło od kiedy... no właśnie. Od kiedy? Chyba musiał przyznać, że od kiedy poznał Steve'a. Peggy Carter miała rację. Byli sobie potrzebni. Uzupełniali się...
-Tony- z zamyślenia wyrwał go głos Rhodey'a.- jaki jest kod do celi Barnesa? Możemy go już wypuścić, prawda?
- Tak, zróbcie to. Fryday, czy pokój jest gotowy.
- Tak, Panie Stark. Pokój czeka na lokatora.
-Tony, możemy pogadać?- spytał Steve, gdy wszyscy inni już wyszli
- Czy ty nie powinieneś witać na wolności tego twojego małego mordercy?
-Wolności? Zmieniasz mu tylko klatkę na większą.
-Jak chcesz się o to kłócić to nie dziś. Wystarczająco się dziś nakłócilem z senatorem.
- Nie chcę. Domyślam się, że nie mogłeś zrobić nic więcej. I dziękuję, że pozwalasz mu tu zostać...
-Jedyną inną opcją dla niego było krzesło. Nie zgodziłbyś się na to i pewnie musiałbym cię złapać. Pozabijalibyśmy się. On nie jest warty rozpadu naszej drużyny.
- Co się stało Tony, że nagle odezwał się w tobie duch drużyny?- to pytanie nie było sarkastycznie. Nie było nawet wytykajace. Było szczere, wręcz przepełnione troską. I chyba to zmotywowało milionera do odpowiedzi, którą znał bardzo dobrze. Sam zadał sobie to pytanie nie tak dawno.
-Peggy twierdziła, że wam, głupcom poświecającym się z byle powodu, potrzebni są geniusze, którzy was powstrzymają, gdy nie trzeba.- na unieniesioną brew blondyna dodał- A nam egoistom potrzebni są prawdziwi idealiści, którzy pokażą nam za co warto umierać.- chwilę panowała cisza. Zmieszany Tony szukał sposobu, by powiedzieć coś co rozładunek sytuacje, ale nie wychodziło mu to najlepiej. Nie wiedzial gdzie patrzeć, żeby skutecznie omijać zdziwiony wzrok żywej flagi- idź Ty już do tego twojego chłopaka.- rzucił w końcu czując, że nie zniesie dłużej milczenia
-Ale się uparłeś na tego chłopaka. Bucky to mój przyjaciel...
-No przecież wiem, przyjaciel z korzyściami.- na chwile sie uśmiechnął, ale nagle spoważniał- jakbyś mógł go trzymać z dala ode mnie. Nie chce mu przywalić przy pierwszym spotkaniu- wysilił się na lekki ton, ale ewidentnie był spięty- A tak to się pewnie skończy, jak go zobaczę.
Czym innym było wiedzieć, że mężczyzna zamordował jego rodziców, a czym innym widzieć jak to robi. Od momentu, gdy zobaczył nagranie nie zszedł do celi mężczyzny ani razu. Nie potrafił spojrzeć na niego inaczej niż z nienawiścią.
-Nie dacie rady się unikać...
-Ta wieża jest dość duża. Warto spróbować.
***
Jak nie trudno się spodziewać nie udało im się to. Już następnego dnia Tony szedł zamyślony z kuchni do laboratorium. Miał w głowie pomysł. Tym razem coś całkowicie normalnego i bezpiecznego. Po prostu zbliżały się urodziny Clinta, na które był zaproszony. A akurat wpadł mu pomysł na nowy system celowniczy do łuku. Idąc przeprowadzał w głowie szereg obliczeń, choć oczywiście ktoś taki jak on nie zwracał sobie głowy prostymi wzorami. Był raczej praktykiem niż teoretykiem. Jednak mimo to przerzucał teraz w myśli równania, które wczoraj tworzył, a tuż przed nim wyrósł brunet z metalową reką. Niewiele brakowało, a by na niego wpadł. Gdy żołnierz go zobaczył zacisnął powieki, jakby w oczekiwaniu na cios. Który nie nadszedł. Inżynier zacisnął zęby i bez słowa wyminął znienawidzonego mężczyznę. Wszystkie obliczenia szlag trafił. Kompletnie zapomniał wszystkich wniosków, do których doszedł przez ostatanie pół godziny. Szedł szybkim krokiem do warsztatu nie oglądając się za siebie.
- Panie Stark- oficjalny ton i zwrot bruneta zabiły go z tropu. Momentalnie się zatrzymał i odwrócił, jednak uparcie nie patrzył w oczy mężczyźnie.
-Czego?- warknął- nie widzisz, że próbuje ci nie nastrzelać po pysku?
-Przepraszam
-Za co? Że się do mnie odzywasz, czy że zamordowałeś moich rodziców?
- Za wszystko. I dziękuję, że pozwolił mi pan tu zostać.
-Nie mi dziękuj, tylko Rogersowi. A jeśli to wszystko...
-Twój ojciec- mężczyzna zmienił nagle formę. Jego twarz przybrała nieco łagodnieszy wyraz- był dla mnie jak kolega z oddziału. Pomagał nam się przygotowywać do każdej misji. Nigdy sobie nie wybaczę tego co zrobiłem- zwiesił głowę.
- To jest nas dwóch- warknął milioner i ostatkiem sił odwrócił się w stronę warsztatu. Był wściekły. Na prawdę wściekły. Na szczęście wylądował swoją wściekłość w warsztacie, niszcząc niechcący kilka swoich zabawek. Stać go było.
***
-Stark, nie możesz ciągle unikać Bucky'ego! To nie on...- Wanda od początku konfliktu była najbardziej negatywnie nastawiona do wszystkiego, co robił Tony. Z resztą, nigdy go nie lubiła, więc tym bardziej w tej sytuacji nie była skłonna trzymać jego strony. Początkowe zamknięcie jej w wieży tylko dolało oliwy do ognia.
-Jak widać mogę. I tak, to on. Jego ręce biły błagającego o litość...- urwał. Słowa stanęły mu w garde, to było za dużo
-Wando- powiedział spokojnie Steve.- Ja również widziałem to nagranie. Widziałem jak Backy... Uwierz mi, że sam miałem problem, by patrzeć na niego tak samo. A to mój przyjaciel od lat, ledwie znałem Howarda. Tony potrzebuje czasu...
- Nie traktuj mnie jak dziecko!- warknął milioner- i cieszcie się, że ten człowiek może tu mieszkać.
-Doceniam to, Anthony...
-I prawidłowo!- mężczyzna znów kipiała złością. Zwykle kiedy tak było szedł do warsztatu, ale nie tym razem. Wyszedł z sali i skierował się w ostatnie miejsce w które powinien iść. Bez pukania wszedł do pokoju mordercy rodziców. Wyglądał jak wcielenie furii. Nic więc dziwnego w tym, że przyjaciel Kapitana Ameryki wrecz zwinął się leżąc na łóżku, z którego nadal nie wstał. Tony dyszał groźnie, ale poza tym w pomieszczeniu przez chwilę panowała cisza. W końcu przerwał ją morderca.
-Może faktycznie już czas, żeby się mnie pan pozbył. Jestem niebezpieczny.
-Jestem Tony, pan Stark to mój ojciec.
Na wspomnienie o Howardzie mężczyzna spiął się jeszcze bardziej, o ile było to możliwe.- I mam nadzieję, że uda mi się zabić Zimowego Żołnierza.- głos milionera był tak strasznie pusty- ale przy okazji nie chce zabijać Jamesa Barnesa. Dlatego mam pytanie. Jeśli uda mi się znaleźć dobrze zapowiadających się psychologów, specjalistów od pracy mózgu i kogo tam jeszcze trzeba, pozwolisz się zbadać?
-Myślisz, że można mnie wyleczyć?- spytał, a w jego oczach zalśniła wręcz dziecięca nadzieja. W tym momencie, dokładnie w tej sekundzie, Tony uwierzył. Uwierzył, że ten człowiek nie mógł zabić jego rodziców. Był tak zagubiony i bezbronny.
- Nie mogę ci niczego obiecać. Jednak przy odpowiednim wkładzie finansowym...
-Dlaczego? Dlaczego chcesz mi pomóc?
-Nie robię tego dla Ciebie. Po prostu nie chcę, żeby Rogers znów wrócił do stanu "nikt mnie nie kocha, jestem sam na świecie". Szczególnie po śmierci Peggy.
-Peggy Carter?
-Widzę, że Ty też ją znałeś.
-Pierwsza dziewczyna, która tak perfidnie mnie olała- uśmiechnął się pierwszy raz w towarzystwie gospodarza.
-Peggy lubiła być wyjątkowa- zaśmiał się Stark. Chwilę myślał nad tym co teraz powie, ale decyzję podjął bardzo spontanicznie- za dwadzieścia minut robimy sobie z drużyną seans filmowy. Chcesz wpaść? Nie możesz cały czas siedzieć w tym pokoju.
-Nie wiem czy...
-Daj spokój, jeśli cię nie udusiłem jak byliśmy tu sami tym bardziej nie zrobię tego tam. To jak?
-Za dwadzieścia minut?
-W salonie. Twój chłopak się ucieszy.
-Steve nie jest moim chłopakiem.
-Jasne. Prawie wam wierzę- puścił mu oczko udając wyluzowanego, jednak wewnętrznie nadal cały drżał. Nie wiedział czy ze złości, czy ogólnej mieszanki wszystkich uczuć.
***
-Bucky... to chyba nie jest dobry pomysł, żebyś tu był- powiedział łagodnie Steve widząc jak długowłosy wchodzi do salonu, gdzie była już większość bohaterów. Wszyscy siedzieli na wygodnych kanapach i pufach, a w tym momencie odwracali się w stronę byłego Zimowego Żołnierz nie kryjący zdziwienia z jego obecności.
-Ja go zaprosiłem- oznajmił wchodzący nagle gospodarz- jest piątek wieczór, nie będzie siedział sam w pokoju. Tylko żadnych gejseksów w moim salonie- zastrzegł patrząc na blondyna.
-Tony!
- Tak, tak, wiem. W waszych czasach nie było takiej obsceniczności. Jak mój ojciec sobie z tym radził?
-Tony, jesteś pewny...
-Miałeś nie traktować mnie jak dziecko, pamiętasz? To na co dziś padło?
-Jak wytresować smoka 3- powiedziała pustym tonem Natasha wyraźnie zaskoczona całą sytuacją
-Ej, bo Barnes pewnie nie widział poprzednich. To może jednak Ralpha Demolke?
-Tony, o co chodzi?- spytała podejrzliwie Natasha
-Nie lubię jak ktoś w czasie filmu zadaje mnóstwo pytań typu "o co chodzi?" To psuje cały klimat- luźny ton mężczyzny zirytowal kobietę, jednak doskonale rozumiała, że po prostu nie ma on najmniejszej ochoty teraz o tym rozmawiać, więc odpuściła. Z resztą całe towarzystwo nie protestowało przed wyborem filmu, ani obecnością bruneta. Nikt też nie śmiał wyrażać swojego zdziwienia nagłą zmianą zachowania Starka. Nawet Bucky rozluźnił się na tyle na ile potrafił i usiadł na podłodze opierając plecy o łydki Steve'a siedzącego na kanapie.
-Wygodnie ci?- zapytał z troską blondyn
-No czy oni nie są uroczy?- ten żart na prawdę bawił gospodarza
-Tony...- Steve miał zrezygnowany ton. Jednak nie powiedział nic więcej, ponieważ w tym momencie na wielkim ekranie wiążącym przed nimi pokazała się czołówka towarzysząca wszystkim filmom Disneya. Oczywiście takich filmów nie oglądało się w ciszy, więc śmiech i komentarze całej drużyny były dobrze słyszalne.
-Kurwa, po co on tam lezie- skomentował długowłosy
-Bucky, proszę Cię- zaoponował kapitan ewidentnie zniesmaczony wulgaryzmem
-Barnes, widzę, że gramy w jednej drużynie- te słowa, tak luźno i beztrosko, wypowiedziane przez syna Howarda zaskoczyły wszystkich obecnych. I spowodowały spadek aktywności komentatorskiej do końca filmu u wszystkich obecnych. Jednak Steve pomyślał, że jeśli miałaby to być jakaś nić porozumienia między jego przyjaciółmi, to Bucky może przeklinać do woli.
Po skończonym seansie Natasha, która na prawdę chciała od Starka odpowiedzi rzuciła luźno
-To co? Może jakieś małe piwko?- był to idealny podstęp, bo mężczyzna bardzo rzadko odmawiał alkoholu
-Małe?
-Ja nie...- zaczął długowłosy wyraźnie szukając pretekstu, żeby się wyrwać
-Jeśli alkohol nie aktywuje trybu zimowego żołnierza to nie widzę przeciwwskazań
- Nie aktywuje
- No to pięknie. Kto pije?- ostatecznie w salonie został tylko gospodarz, Kapitan, Romanoff i Bucky. Reszta wykręciła się jakimiś obowiązkami.
-Co pijecie?- zapytał milioner pokazując swój barek
-Masz wódkę?- zapytał równo Natasha i Bucky
-Ruscy- zasmiał się, ale podał im butelkę- Rogers?
-To co zawsze.
Już po chwili siedzieli znów w salonie. Tony i Natasha w dwóch wielkich fotelach, a Steve i James na kanapie.
-Tony, dlaczego to robisz?- spytała bez zbędnych wstępów Natasha
-Kurwa możemy zejść z tematu?- zdenerwował się milioner.- jak go unikam- źle bo jestem dziecinny i wszyscy mówią, że nie on jest winny śmierci moich rodziców. Jak go nie unikam to na pewno coś knuje, bo to przecież on zabił moich rodziców. Możecie się kurwa zdecydować. Ja tu staram się zachowywać odpowiedzialnie.- takiego wybuchu nikt się nie spodziewał. Nawet sam autor. Ale kumulowane emocje nie mogły dłużej usiedzieć na miejscu.
-Nat po prostu chodzi o to...
-A ty przestań wszystkich bronić! Tak, tak. Facet zabił mi rodziców. Tak, nie zrobił tego z własnej woli. Kurwa, staram się jakoś to przyjąć. Nikt z Was nie ma pojęcia jak to jest. Nie wyobrażacie sobie, jak ciężko jest na niego patrzeć. Ale kiedy go unikam czuje się jak ostatnia szuja. Jak widzę te jego zagubione oczy.
-Co zrobiłby Howard?- spytał delikatnie Steve kładąc mu rękę na ramieniu w geście wsparcia
-Dobrze wiesz, że nastrzelałby mu po pysku, a potem zaszły się na Karaibach na kilka miesięcy. Co zrobiłaby Peggy?
-Stwierdziła, że trzeba z tym żyć i próbowała mu zaufać dla dobra sprawy.
-To ja chyba po raz kolejny rozczaruje ojca.- po tych słowach wyciągnął rękę do mężczyzny, który był przedmiotem tej rozmowy i z wzrokiem wyrażającym pewność powiedział- może kiedyś ci wybaczę. Na razie możemy nie być wrogami- zaproponował.
Bucky przez chwilę myślał nad odpowiedzią. W końcu chwycił dłoń drugiego mężczyzny
-Umowa stoi- uśmiechnął się trochę pewniej niż dotychczas
***
-Tony...
-Ciociu nie podnoś się, jesteś jeszcze za słaba. Mówiłem Ci już od dawna, że potrzebujesz opieki.
-Ciężko po tylu latach przestać być samowystarczalną.- kobieta uśmiechnęła się delikatnie i poglaskała mężczyznę po policzku- uważam, że powinieneś się ogolić.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobię.
-Nawet dla starej, schorowanej...
-O nie, nie. Nie będziesz mi grała na emocjach.
-Spróbować warto- zaśmiała się staruszka. Jednak zaraz spoważniała- teraz już mi nie pozwolisz wrócić do domu, prawda?
-Myślałem, że jesteś rozsądna i wiesz, że nie powinnaś. Potrzebujesz opieki. Tu będzie ci najlepiej...
- To najdroższy ośrodek w mieście. Nie ma kto...- jej dzieci po skończeniu studiów odcięły się od rodziny. Przez lata się za to obwiniała. Bo na prawdę powodem była ona. Żadne z nich nie chciało żyć w ciągłym strachu i niebezpieczenswie jak rodzice. Dzwonili czasem, nawet kilka razy odwiedzili Peggy, ale były to tak rzadkie wizyty, że kobieta niemal zapomniała, że ma dzieci.
- Na prawdę rozmawiasz ze mną i przejmujesz się pieniędzmi?
- Nie chce być dla ciebie ciężarem...
-Uznaj to za spłatę wszystkich długów wdzięczności, jakie miał wobec ciebie mój ojciec.
-Uwierz, pół życia żyłam z jego pieniędzy
-Dobrze wiem, że nie pozwoliłaś mu dać ci nawet połowy tego co zaproponował. Przyjmij to ode mnie, proszę.
-Skoro tak bardzo chcesz utrzymywać staruszkę.
Tony nic nie odpowiedział, tylko usiadł na na prawdę wygodnym krześle przy łóżku i wtulił twarz w jej ramię. Chwilę trwali w bezruchu chłonąc te chwilę. Peggy dobrze wiedziała, że mężczyzna nie pozwoliłby sobie na taki gest przy kimkolwiek innym. Dlatego cieszyła się mogąc choć w części zastąpić mu matkę.
-Panie Stark?- głos pielęgniarki wydawał się dość odległy.
-Słucham- mężczyzna próbował nie wyglądać na zmieszanego, jednak nikogo nie mógł tym oszukać. Przecież właśnie tulil się jak dziecko do jednej z podopiecznych tego miejsca.
-Z kim mamy omówić szczegóły pobytu pani Smith w ośrodku?
-Ze mną. Niech Pani prowadzi do biura. Jakieś preferencje propo wyżywienia?- zapytał w stronę cioci stojąc już w drzwiach
- Dobrze wiesz, co lubię- zaśmiała się, a w jej oczach znów zobaczył ten blask, który tak go fascynował, gdy jeszcze był dzieckiem. Peggy Carter. Wyjątkowa osoba przy której miękł Howard Stark. I syn wcale mu się nie dziwił.

Rodzina Starków one-shots Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz