Jak Peggy Carter uratowała Avengers cz.1

713 30 0
                                    

Hej hej, może się wam spodoba, może nie. Nie ma co się po mnie spodziewać jakichś drastycznych scen czy smutnych momentów. Piszę, głównie happy endy. A zwłaszcza teraz po wydarzeniach z endgame'u.

Błędy mogą być, nie mam bety, pisze w wolnych chwilach na telefonie. Jak są- przepraszam.
-----------------------------------------------------------

-Tony! Jak się ma mój mały mężczyzna?
-Ciociu Peggy! To upokarzające- powiedział dumnie ośmiolatek, jednak na jego usta wpełznął niewielki uśmiech, który starał się zakryć. Jeszcze nie umiał ukrywać emocji. Dopiero to ćwiczył.
-Widać, że twój tata jest geniuszem, znasz za mądre słowa- rozczochrała jego, i tak nieułożone włosy, a chłopiec zachęcony tym gestem przytulił się do kobiety.
- Ja też będę geniuszem!- powiedział pewnie, a kobieta zaśmiała się ciepło.
- Nie wątpię. Dobrze jednak, żebyś innych cech nie przejął po ojcu.
-Peggy!- powiedział oburzony mężczyzna, który własnie wszedł do przestronnego salonu- mogłabyś nie psuć mojego autorytetu u syna?
- Nie śmiałabym.- przewróciła oczami- Twój tata zrobił się nudziarzem. Kiedyś taki nie był- puściła oko do chłopca.
-Tony, idź do siebie. Mamy z ciocią ważne sprawy do omówienia.
-Dobrze, tato. A ciocia zostanie później na herbatę?
- Nie zawracaj cioci...
-Zostanie- wtrąciła się kobieta- i chętnie usłyszy, jak Ci idzie w szkole.
-Nic specjalnego, same bójki.- powiedział starszy Stark z dezaprobatą
-Czysty ojciec- szepnęła kobieta tak, żeby tylko mężczyzna mógł ją usłyszeć- daj nam godzinę- dodała głośniej patrząc chłopcu w oczy.
***
Tony Stark rzadko zajmował ostatnie miejsca. Ale czasem mu się to zdarzało. I zwykle była to decyzja powodowana strachem. I to była jedna z tych chwil, kiedy nie miał odwagi podejść bliżej. Pogrzeb Peggy Carter. Cioci Peggi. Jedynej osoby, która mówiła o jego ojcu jak o najwspanialszy człowieku na świecie (nawet jego żona nie była w niego tak zapatrzona), osoby, która zawsze widziała w nim dobro. Świetnej, wyluzowanej cioci, która opowiadała o grzeszkach taty z młodości. I nie mówiła tylko o Steve, choć trzymała jego zdjęcie w portfelu. Pamiętał ciocie Peggy, znał ją od zawsze, często siadał jej na kolanach (oczywiście dopuki był dzieckiem, bo później już nie wypadało robić takich głupot), a dziś nie odważył się podejść bliżej trumny, bo w pierwszej ławce siedział właśnie ON. Kapitan Ameryka. Wielka miłość cioci. Wielka miłość taty. Wielka miłość Ameryki. Tony wiedział, że nigdy nie był dla Peggy kimś tak ważnym. Był tylko dzieciakiem, którego czasem pogłaskała po główce. Był nikim. Szczególnie w porównaniu z idealnym żołnierzem. Więc siedział z tylu. Nie powinien płakać. Jednak jedna, samotna łza spłynęła po jego policzku. Zdecydowanie nie powinien płakać. Ale to była ostatnia osoba, którą pamiętał z dzieciństwa. Wspomnienia nie dawały się odepchnąć tak łatwo i co chwilę nawiedzały Starka. Śmierć Peggy, jej pogrzeb, były dla niego przypomnieniem tych wszystkich chwil... śmierci rodziców. Śmierci Jarvisa. Wielkiej samotności jaką przeżył mimo ciągłego otoczenia się ludźmi. Nagle zorientował się, że wszyscy wychodzą z kościoła. Jednak zorientował się za późno. Prosto w jego strone patrzył się idealny blond włosy cud inżynierii genetycznej. Wyglądał na zdziwionego. Po chwili podszedł do niego z wypisanym
na twarzy grymasem niechęci.
-Stark, to nie jest dobry moment na rozm... płaczesz?
-Coś ci się przewidziało, Rogers- powiedział milioner, ale przetarł oczy ręką, tym samym potwierdzając słowa drugiego mężczyzny .
-Znałeś ją- bardziej stwierdził niż zapytał, a jego twarz momentalnie złagodniała
-Ciocia Peggy. Jedyna przyjaciółka taty. Pewnie jedyna kobieta, z którą nigdy nie poszedł do łóżka.- ten komentarz pomógł mężczyźnie unieść kąciki ust nieco w górę
-Dlaczego jej nie odwiedzałeś?- to pytanie było tak idiotyczne w tym momencie, że Tony nawet nie chciał tego komentować
-A kto powiedział, że nie?
-Czekaj... czy to ty płaciłem za jej pobyt w ośrodku? Kiedy jej zapytałem skąd bierze pieniądze stwierdziła, że nie muszę tego wiedzieć...
-Mój ojciec tego by chciał. A pieniądze, które mam to w większości jego spadek. No dobra, podwoiłem go, ale nadal. Należy mu się to.
-Może chcesz pogadać? Na spokojnie. Przy kawie?
-Znam dobre miejsce- odpowiedział spokojnie brunet i skierował sie do wyjścia.
***
Miejsce było niesamowite. Utrzymane w klimacie lat czterdziestych, z głośników leciała cicho muzyka, którą Steve mógł określić jako muzykę lat młodości. Uśmiechnął się pod nosem. Usiedli razem przy niedużym stoliku i spojrzeli w karty, chcąc odciągnąć trudną rozmowę.
- Ja płace- powiedział Stark- nie przejmuj się tymi cenami, mogą Cię przerażać. W końcu nie każdy jest mną- próbował brzmieć niemiło, ironicznie i z wyższością, ale kompletnie nie miał na to nastroju. Kapitan jedynie skinął głową nie przejmując się teraz tak trywialnymi rzeczami. Kiedy już dokonali zamówień przez chwilę wpartywali się w siebie intensywnie.
-Jak dobrze znałeś Peggy?- spytał w końcu blondyn nie wytrzymując krepującej ciszy.
-Odwiedzała nas czasem. I była na tych wszystkich galach poświęconych Kapitanowi Ameryce, na które zawsze ciągał mnie ojciec.
- To musiały być nudne dla kilkulatka.
-Było, nudne i frustrujące. Widzieć jak ojciec zachwyca się jakimś zmarłym żołnierzem- powiedział z pogardą.
-Twój tata, on... dużo o mnie mówił?
- Nie, czasami. Tylko jak był w domu... albo jak nas gdzieś zabrał. No w sumie to nie mówił o niczym innym. Jego największe dzieło.
-Słucham?
-Kiedyś na jednej takiej gali poświęconej tobie... ojciec miał przemówienie. I powiedział, że Steve Rogers to jego największa duma.- Stark, mimo tego, że te słowa nadal musiały być dla niego trudne, uśmiechał się pod nosem, co Steve zrozumiał dopiero, gdy mężczyzna kontynuował opowieść- ciocia Peggy nieźle mu wtedy przełożyła, na scenie, przy wszystkich. Miała niezły cios, więc tata się zachwiał i upadł. Kiedy pomagała mu wstać szepnęła coś do niego. Podobno było to tylko jedno słowo "Anthony". Ona, w przeciwieństwie do taty, nie mówiła cały czas o tobie. Chyba widział, że mam cię dość.
-Dlaczego nigdy mi o tobie nie mówiła?
- Nie chciałem, żebyś wiedział. A ona umiała to uszanować. Peggy Carter.
-Niezwykła kobieta. Pierwsza mnie pocałowała. Kiedyś myślałem, że kręci z twoim ojcem, ależ byłem zazdrosny! A ona jak była zazdrosna testowała moją tarczę- na pytający wzrok towarzysza zaśmiał się cicho- kiedyś przyłapała mnie na pocałunku z inną...
-Prosze, proszę, święty Kapitan Rogers...
-To ja byłem całowany, dobra?- bronił się- ale kiedy później przyszła do mnie, gdy akurat z Howardem wybieralismy tarcze zapytana o zdanie po prostu strzeliła do mnie kilka razy. Na szczęście tarcza spokojnie wytrzymała strzał, ale nie było to miłe uczucie. Dobrze, że twój ojciec był geniuszem, bo jakby ta tarczą nie dała rady, to moja śmierć byłaby mało godna opowiadania.
-Nieźle, do mnie nigdy żadna nie strzelała.
-To jednak daleko ci do ojca.
-Jaki on był? Jakiego go pamiętasz?
-Miliarder, playboy, filantrop. Cholernie pewny siebie. I dobry człowiek. Jesteś do niego niesamowicie podobny.
-Też na starość staje się nie do zniesienia?- zaśmiał się mężczyzna
-Możliwe. Powiesz mi coś jeszcze o Peggy? Była szczęśliwa?
- Podobno długo szukała swojego miejsca w świecie. Nie wiem, kiedy byłem dzieckiem interesowało mnie głównie to, że była fajna i pozwalała się bawić bronią. Wydawała się szczęśliwa. Chyba miała dobre życie.
-Tak bardzo chciałem być częścią jej życia.
-I w pewien sposób byłeś. Kochała cię zawsze, choć w końcu pozwoliła sobie być szczęśliwą. Zawsze jak o tobie mówiła miała takie radosne ogniki w oczach. W sumie jej opowieści były nawet fajne, mówiła o tym, jak byłeś jeszcze pizdą w oddziale.
- Czy to nie dziwne, że moja pierwsza miłość to twoja ulubiona ciocia?
-Absolutnie dziwne, staruszku.
-Tony, nie chce rozłamu. Wiesz dobrze, że powinniśmy być drużyną.
-Przykro mi, ale traktat już podpisany. Nie zmienię zdania.
-Dobrze wiesz, że ja też nie. Nie mogę. Jak myślisz, co zrobiłby Peggy?
-A co zrobiłby Howard?
-Cóż, skoro oni dali radę być przyjaciółmi... to może i nam się uda?
-Próbować można- uśmiechnął się lekko nad stołem- chcesz zobaczyć kontrakt? Może... może jednak uda nam się dojść do porozumienia.
-Prowadź.
***
Kapitan nie umiał zgodzić się na te warunki, ale obaj z Tonym zeszli z tonu. Kiedy Backy'ego aresztowano Stark pozwolił Rogersowi być blisko przesłuchania, mimo, że ten oficjalnie nie należał już do Avengers. Dzięki temu, gdy tylko zostało odcięte zasilanie Kapitan dostał się do pokoju i przerwał mężczyźnie przesłuchującemu aktywacje trybu zimowego żołnierza. Mężczyznie udało się uciec, co Rogers skomentował jako największą klęskę Avengers w historii. Stark starał się nie pokazywać jak bardzo był wściekły na taki obrót spraw i przeglądam w rękach zapiski, które miał że sobą zbiwgły mężczyzna.
-Zabije go!- warknął i poszedł w stronę celi Jamesa.
-Tony, co się stalo?- zapytał Rogers biegnąc za nim
-Wiedziałeś?
-O czym?
-Kto zabił moich rodziców.
-Zginęli w wypadku.
- Nie zginęli- warknął już wpadając do pomieszczenia. Cieszył się, że od Zimowego Żołnierza dzieli to gruba szyba, bo inaczej udusiłby go gołym rękami.- Ty powtórze! Zamordowałeś ich!- oskarżony jedynie zawiesił głowę doskonale rozumiejąc o kim mówi mężczyzna
- Tak
- Co tu się dzieje?- spytał Kapitan przenosząc wzrok z jednego mężczyzny na drugiego
-Twój kumpel zamordował moich rodziców.
- To prawda Backy?
- To był rozkaz Hydry.- powiedział nadal że zwieszoną głową.
-Gówno mnie to obchodzi! Zamordowałeś moich rodziców!
- Nie był sobą!
-Bronisz go? Podobno dla Ciebie Howard też coś znaczył! Jak możesz....
-Tony, kontrolowała go Hydra. To Hydra jest odpowiedzialna za śmierć twoich rodziców, wiesz dobrze, że Backy nie był sobą!
Stark uderzył w szybę dzielącą go od mordercy rodziców. Jednak po tym akcie złości przyszedł czas na bezsilność. Osunął się po szkle i usiadł na podłodze. Schował twarz w dłonie i pozwolił sobie na kilka łez mimo obecności Rogersa.
-Masz w pełni rację. Dla mnie też Howard dużo znaczył.- Kapitan usiadł obok przyjaciela- cieszę się, że się w końcu ustatkował, znałem go jako niepoprawnego kawalera, kradnacego serca i cnoty wszystkich pięknych pań.
-Ciocia Peggy była wyjątkiem- mruknął bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
-Wracamy do tego, że Peggy była wyjątkowa. Nawet po śmierci udało jej się nas pogodzić.
Przez chwilę panowała między nimi cisza, Bucky za to udawał że nie istnieje. Tak bardzo nie wiedział co ma zrobić w tej sytuacji.
-Dlaczego mu ufasz?- spytał po chwili Stark pokazując na bruneta
-Bo jest moim przyjacielem. Od dzieciństwa. Backy jest dobry. Nie wiem co mu zrobili, ale to nie był on. Nie wsadził tego budynku.
-Zostaje tu. Masz tydzień na oczyszczenie go z zarzutów. Będę Cię krył, ale nie mogę Ci dać więcej czasu, będę musiał podjąć decyzję co z nim zrobić.
-Mam tydzień?
-I ani minuty dłużej.
-Dziekuje Tony.
-Tylko się porządnie ukrywaj, będę ręczyć, że nadal siedzisz w wieży. Jak potrzebujesz jakichś danych Fadey ci znajdzie. Zostaw telefon i wszystko co ma nadajnik. Poczekaj pół godziny to dam ci coś do kontaktu, co trudniej będzie namierzyć.
-Tony... ja...
-Już się tak nie rozckliwiaj. A tobie nadal nie ufam- powiedział patrząc na Barnesa- ale podobno ten idiota jest największym osiągnięciem mojego ojca- tu znów wskazał ma Rogersa- więc mam nadzieję, że jesteś świetny, bo inaczej swiadczyłoby to jeszcze gorzej o mnie.- zamyślił się- dobra, Rogers, idziemy, pożegnaj się z chłopakiem. Obiecuje, że nie zrobię mu krzywdy.
-Ale z klatki go nie wypuścisz?
-Dopóki nie oczyscisz go z zarzutów nie ma szans.
-Backy... obiecuję, że znajdę dowody- powiedział blondyn w stronę szyby
***
-Ciocia?- zapytał zapłakany chłopiec ocierając twarz. W pokoju panowała ciemność, choć aktualnie wpadało do niego światło przez otwarte drzwi w których stała kobieca sylwetka. Po sekundzie wahania kobieta weszła i zamknęła drzwi znów przywracając stan całkowitej ciemności. Nie zapaliła światła zdając sobie sprawę, że ta ciemność nieco uspokaja chłopaka siedzącego na łóżku.
- Co się stało?- zapytała łagodnie siadając obok syna przyjaciela
-Nic się nie stało, czemu miałoby się coś stać.
-Tony, nie muszę być szpiegiem, żeby widzieć, że coś jest nie tak. A pamiętaj, że jestem- w jej głosie dało się wyczuć lekki uśmiech, co dodało chłopakowi pewności siebie.
-Pokłócilem się z tatą.
-O co?
- To głupie- powiedział pietnastolatek
-Hej, a mogę ja to ocenić?
- No dobra. Znalazłem tarcze Kapitana w warsztacie i... tata mnie przyłapał jak robiłem sobie z nią zdjęcie.
-I co w tym złego
-Powiedział, że Rogersowi nie były w głowie takie głupoty i że nie jestem godny trzymać tej tarczy.
-Zabije go- warknął kobieta, po czym uspokoiła się robiąc kilka długich wdechów i popatrzyła uważnie w stronę nastolatka. Jej wzrok już przyzwyczaił się do ciemności i powoli zaczynała co raz lepiej widzieć. Zauważyła na twarzy chłopca kreskę co do której miała swoje podejrzenia. Kiedy jej dotknęła poczuła pod palcami ciepła ciecz. Z pewnością krew. A chłopiec syknął lekko.
- Czy Howard Cię uderzył? W twarz?
- Nie...
-Tony...
- Tak. Ale... Ale to moja wina, bo powiedziałem mu, że... że nie chce być godny trzymania kawałka metalu, jeśli miałbym się stać tak głupi jak Rogers.
-Uważasz, że Rogers był głupi?- jej ton zabrzmiał ostrzej niż planowała, było to spowodowane złością, jaką czuła w stosunku do Howarda, ale Tony mógł odebrać to zupełnie inaczej.
-Przepraszam ciociu...
-Nie, nie. Nie chciałam, żeby zabrzmiało to... No nie ważne. Pozwolisz mi zobaczyć te rane? W świetle.
Chłopak skinął głową, więc kobieta wstała i podeszła do wałącznika. Zamrugała kilka razy próbując przyzwyczaić oczy do światła i podeszła do chłopaka. Miał na policzku rozcienie, dość głębokie i długie na jakieś pięć centymetrów. Kobieta zacisnęła zęby, żeby nie zacząć przekonać starego Starka. Podeszła do chłopca i ze swojej teczki wyjęła apteczke. Dobry zwyczaj, gdy jest się w ciągłym niebezpieczeństwie.
-Trochę zaboli- powiedział miękko i polała rane środkiem odkarzajacym.- to co, powiesz mi dlaczego według ciebie Steve był głupi?
-Bo się poświęcił jak pajac, zamiast poszukać rozwiązania. A rozwiązanie było. Przejrzałem akta taty. Jakby pomyślał dwie minuty! Nikt by wtedy nie zginął!
-Światu potrzebni są tacy głupcy, którzy są w stanie oddać za niego życie- powiedział łagodnie kobieta. Nastolatek zbeształ się w myślach. No tak, w końcu ciocia Carter też ryzykowała życie, też do nich należała, czego on się spodziewał? Że przyzna mu rację...- A takim głupcom- kontynuowała- potrzebni są geniusze. Jak twój tata i ty, żeby powiedzieli im, kiedy nie musi tego robić. Proszę cię, Tony, jeśli kiedykolwiek spotkasz takiego głupca nie zostawiaj go samego. Jesteście nam potrzebni- puściła mu oczko- A my wam- przytuliła chłopaka. Dobrze wiedziała, że jest jedyną osobą, której pozwala na ten gest w takim wykonaniu. Trochę matczynym. A od kiedy jej dzieci wyjechały na studia miała więcej czasu dla Tony'ego, ewidentnie zaniedbanego przez ojca.

Rodzina Starków one-shots Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz