Jechałem dobrze znanymi mi ulicami, czując narastający we mnie strach. Ostatni raz byłem tu 8 lat temu. Byłem wkurzającym i pewnym siebie chłopaczkiem, który nie miał za grosz szacunku. Nienawidziłem tego miasta całym sercem. Byłem paskudną odmianą typowego jedynaka z bogatego domu. Można było nazwać mnie chodzącym problemem. Uciekając stąd, miałem niespełna 15 lat. Przygarnęła mnie babcia, która pomimo swojego dojrzałego wieku obdarowała mnie większym zrozumieniem niż moi rodzice - ludzie, którzy powinni mnie akceptować i walczyć o moją osobę nawet, jeśli tego nie chciałem. Ale czy byłem o to zły? Ani trochę. Z czasem zrozumiałem, że nie pasowałem do obrazka idealnej rodziny i żyło mi się z tym naprawdę dobrze. Byłem im wdzięczny za to, że gdy w dniu moich urodzin, babcia zaproponowała mi, bym z nią wyjechał, tak chętnie i bezproblemowo wystawili moje walizki na podjazd. Kto wie, czy gdybym wtedy tam został, miałbym to, co w tej chwili. Co ja gadam... Posiadam gitarę, pare znoszonych ubrań, słoik na napiwki i drobne oszczędności, które zbierałem pracując tu i ówdzie. Nigdy nie przywiązywałem zbytniej wagi do majątku. Wystarczyło mi, że miałem za co imprezować, co jakiś czas postawić jakiejś ładnej i chętnej dziewczynie drinka, czy zalać mojego starego rzęcha, którym mam czelność się wozić. Można to nazwać życiem idealnym dla chłopaka czy nawet młodego mężczyzny. Jednak całe życie czegoś mi brakowało. W domu, w stolicy, w której mieszkałem przez ostatni czas. Pewnie co ciekawsi spytają, dlaczego wracam. Odpowiedź to: "nie wiem". Nie znam tu nikogo prócz rodziców. Moje wszystkie młodzieńcze przyjaźnie wypaliły się już dawno temu. Czy mam szansę poznać tu kogoś nowego? Wątpię. Nie jestem typem przyzwoitego chłopaka. Nie chodzi tu, o to, że jestem jednym z tych złych chłopców czy społecznych odludków. Jestem czymś pomiędzy. Nie stosuje przemocy fizycznej, wolę polegać na tej słownej. Zranienie psychiczne jest trwalsze. Może mniej ludzkie, lecz nie tak zwierzęce jak posiadanie potrzeby okładania kogoś po mordzie. Bo? Bo tak. Spotykając mnie, nie musisz spodziewać się drastycznego spotkania mojej pięści z twoim polikiem, czy też tysiąca słownych pocisków. Uwierz, że potrafię załatwić to jednym zdaniem. Taki już jestem, delikatnie zepsuty od środka. Nie mogę jednak powiedzieć, że chcę zostać naprawiony i nawrócony na dobrą ścieżkę przez kogoś kto nie wie nic o mnie, ani o moich problemach. Jest mi dobrze z samym sobą. Nie obchodzi mnie to, ile mam w kieszeni, to co myślą o mnie inny, czy to jakim osobnikiem jestem w ich oczach. Jedyne co się liczy, to 0,5 wódki, spoczywającej na miejscu pasażera.
- Witaj w domu przyjacielu - wymamrotałem do siebie, przeczesując ręką włosy.
Przede mną rozciągał się znajomy widok. Długie ulice, a wzdłuż nich jednorodzinne domki z zadbanym ogrodem i białym płotkiem. Sam kiedyś w takim mieszkałem, lecz gdy tylko przekroczyłeś granicę bogatych dzielnic, pojawiałeś się w bardziej zaniedbanej części miasta. Niestety było mnie stać na mieszkanie w tylko jednej z tych dzielnic i nie była nią ta, która wspierała rozwój szczęśliwej rodzinki. Ulice z każdym metrem stawały się coraz bardziej monotonne i zaśmiecone. Pełno było tu potłuczonego szkła, błąkających się papierów i niespełnionych ambicji. Można było nazwać to miejsce wysypiskiem, bądź częścią miasta, o której wyższa warstwa społeczna zapomniała jak o zeszłotygodniowej przecenie w markecie. Koleś, od którego wynajmuję mieszkanie,jest jednym z tych typowych rozrabiaków z blokowiska. Już po samej rozmowie z nim można było się domyśleć, że szybciej porozmawiasz z meduzą na tematy ważniejsze od schłodzonega piwa w lodówce niż z tym przepitym karkiem. Burak nie tylko z gęby, ale również zachowania.
Zaparkowałem samochód przed szarym szeregowcem, z szarym podwórkiem, szarymi drzwiami i szarymi ludźmi. Pobyt tu nie zapowiadał się tak ciekawie jak wycieczka do pięciogwiazdkowego hotelu, ale lepszy taki start niż żaden. Choć rodzice proponowali mi zamieszkanie z nimi na jakiś czas, moje ego i potrzeba bycia wolnym, a nie pod ich stałą kontrolą, spowodowała taki, a nie inny obrót sprawy. Czy był on dla mnie dobry? Nie koniecznie, ale żyje się chwilą. A ta nie jest taka zła. Nie myśląc już za dużo, wysiadłem z pojazdu, trzaskając drzwiami na tyle mocno, by nikt nieproszony nie otworzył go bez klucza (co czasem się zdarzało), lecz na tyle słabo, by nie odzieliły się od reszty samochodu. Miałem niemały sentyment do tego gruchota i brak zbędnej gotówki na nowy, więc musiałem się z nim męczyć. Czasem, kierując nim, miałeś wrażenie, że poruszasz się odrzutowcem po bezchmurnym niebie w towarzystwie boskich melodii, lecz częściej zdarzały się te dni, w których też poruszałeś się odrzutowcem.. tylko tym razem on spadał, zbliżając się drastycznie ku ziemi. Nie wiem jak inni, ale wolę być żywy niż martwy i miło byłoby przejechać się samochodem, w którym co parę sekund nie myślisz o swojej nie uniknionej śmierci na jakimś pierwszym lepszym zakręcie.
Ostatni raz objąłem wzrokiem tę jeżdżącą trumnę, wzdychając głośno, po czym bez większego przekonania zacząłem kierować się ze swoimi drobnymi bagażami w stronę klatki schodowej. Gdy zobaczyłem na drzwiach od windy wielki napis "awaria", przekląłem w duchu, zbierając w sobie tyle energii, by przejść te pięć pięter. Co mnie podkusiło, by wybrać sobie mieszkanie na takiej wysokości, skoro dobrze wiedziałem, że drugiej tak leniwej osoby na tym świecie prawdopodobnie nigdy nie znajdę, a jeśli już to będzie martwa. Wtedy poziom naszego zapału do ruchu będzie taki sam, a przynajmniej w większym stopniu wyrównany.
Gdy wreszcie udało mi się jakimś sposobem dopełzać pod odpowiednie drzwi, wyciągnąwszy klucze z tylnej kieszeni jeansów, otworzyłem drzwi, zaglądając do środka mieszkania. Miało w swoim składzie salon z kuchnią, małą łazienkę i osobny pokój, który będzie mi służył za sypialnie, choć narazie jest jednym wielkim zbiorowiskiem pudeł z zagadkową zawartością i grubą warstwą zalegającego kurzu. Odłożyłem swoje graty na podłogę, zabierając się za otwieranie okien i zdejmowanie poszewek z mebli, które nawiasem mówiąc, pochodziły z poprzedniej epoki. Całe mieszkanie śmierdziało kurzem i środkiem na mole, który był zawieszony w każdym rogu pomieszczenia. Nie mając już siły na nic więcej, położyłem się na kanapie, myśląc o tym, czy pasuję do tego miejsca. Jestem zwykłym szarym grajkiem z przetartymi ubraniami i rozpadającym się autem. Może to otoczenie jest idealne dla mnie.. nie będę się tu wyróżniał. Gdy zaczęłm odpływać w głęboki sen, usłyszałem głośne walenie w drzwi. Przewróciłem oczami, starając się policzyć do dziesięciu, by choć trochę zmniejszyć rosnącą we mnie furie.
- Już idę! Nie musisz tak walić! - krzyknąłem, ledwo się powstrzymując przed wygłoszeniem wiązanki przekleństw, która byłaby warta więcej niż worek forsy.
Jednak hałas dalej nie ustąpił, a gdy tylko lekko uchyliłem drzwi, wpadła na mnie szczupła brunetka. Schowała się za moimi plecami i wręcz błagała, bym zamknął drzwi na cztery spusty. Nie wiedząc do końca o co chodzi, przymknąłem drewnianą pokrywę, przekręcając dwa zamki. Spojrzałem się na dziewczynę, która stała, obejmując się za ramiona. Wyglądała dość apetycznie, jak na tak hałaśliwe stworzenie.
- Dziękuję - wymamrotała - Jeszcze trochę i by mnie dogonił.
- Kto?
- Dawny znajomy... długa historia - wzruszyła ramionami, przegryzając dolną wargę - Czy mogę tu zostać jeszcze moment? - spytała, a ja pokiwałem głową na znak, że się zgadzam - Nie wiedziałam, że wprowadził tu się ktoś nowy. Wcześniej mieszkała tu moja znajoma z synkiem.
Mało mnie to interesuje słonko ~ pomyślałem. Nie patrząc się na nią, ruszyłem w stronę kanapy, ponownie się na nią kładąc. Gdy już chciałem przymknąć oczy, usłyszałem głos dziewczyny.
- Zapomniałam ci się przedstawić. Mam na imię Delilah, a ty?
Jej głos nie był już taki niepewny jak chwilę temu. Wyglądało na to, że powoli się uspokajała, co niezbyt mi się podobało, ponieważ jak mogła czuć się choć odrobinę bezpieczniej w domu obcego faceta. Westchnąłem pod nosem, układając ręce pod głową, by było mi wygodniej. Nie zaszczycając jej swoim spojrzeniem w choć minimalnym stopniu, odpowiedziałem: "Mów mi skarbie".
YOU ARE READING
Fool's Gold - C.H
FanfictionNigdy nie byłem typem chłopaka, który lubi się angażować. Nie byłem też pierwszym lepszym chamem z ulicy, na którego leciały wszystkie puste panienki. Byłem i jestem czymś nie do końca zrozumianym. Może to przez mój styl złego chłopca zamkniętego w...