Wywiad - M. M. Maćko

37 7 1
                                    

Jennifer Ashley po krótkiej walce z obrotowymi drzwiami, wpadła do dużego przeszklonego budynku. Biegnąc prosto do windy zdążyła jeszcze założyć swoją elegancką, granatową marynarkę i rozpuścić długie, ciemne włosy. Nogi wydawały jej się ciężkie, jakby były z ołowiu. Wysokie obcasy dodatkowo utrudniały zadanie, czyniąc dotarcie do celu prawie niemożliwym. Kilka osób przebywających w tym momencie w holu, z politowaniem obserwowało jej szaleńczy wyścig z czasem.

W ostatniej chwili zdążyła nacisnąć przycisk zatrzymując tym samym zamykające się drzwi windy.

Wpadając zdyszana do środka potrąciła jeszcze starszego mężczyznę, który zgromił ją wzrokiem. Zamknęła oczy i próbowała uspokoić oddech. W końcu winda zatrzymała się na jedenastym piętrze, a szczupła wysoka kobieta, przeciskając się między innymi pasażerami, wysiadła i znów ruszyła biegiem. Zwolniła dopiero przed studiem telewizyjnym. Przeczesała ręką włosy i z rozmachem otworzyła drzwi. Podając swoją torebkę i apaszkę jakiemuś mężczyźnie, podeszła szybkim krokiem do wysokiego stołka. Kiedy usiadła, młoda dziewczyna zaczęła natychmiast pudrować jej twarz, próbując przykryć świecące się placki. Mężczyzna, który wcześniej odebrał jej rzeczy, stanął tuż obok.

– Jen, mamy szczęście, że wciąż na ciebie czeka – odezwał się szorstko. – Chociaż już dwa razy chciał wychodzić – specjalnie podkreślił. – Powiedział, że Jack może z nim zrobić wywiad.

– I co? – W głosie kobiety można było wyczuć nutę nadziei.

– Twój mąż się nie zgodził. Stwierdził, że wywiady to nie jego działka. – Mężczyzna założył ręce na piersiach.

Jennifer zaklęła pod nosem.

– Wszystko przez korek na autostradzie. A wcześniej nie mogłam znaleźć tej cholernej marynarki. Wywróciłam do góry nogami cały dom!

– Tym razem przesadziłaś – powiedział, karcąc jej wytłumaczenia – Czterdzieści minut spóźnienia przy gościu tego formatu to katastrofa!

– Wiem. Nie musisz się dłużej nade mną pastwić. – Kobieta miała wrażenie, że jej kariera wali się niczym wieżowiec, pod którego fundamentami wybuchła właśnie bomba.

Gdy makijażystka skończyła swoją pracę, Jen ruszyła na plan. Po drodze spotkała się ze srogim wzrokiem przysadzistego faceta, który stał z nachmurzoną miną tuż obok kamery. Aktor siedział na kanapie na przeciwko Jack'a i nerwowo przerzucał strony katalogu. Jennifer spojrzała z wyrzutem na swojego męża, a następnie podeszła do celebryty i wyciągnęła dłoń.

– Panie Cruise, proszę wybaczyć mi moje spóźnienie – odezwała się nieco zdławionym głosem.

Tom podniósł się i uścisnął jej rękę. Mięśnie jego szczęki lekko się napięły.

– Niestety naprawdę muszę już iść – powiedział powoli, wpatrując się w nią znacząco swoimi szaro-zielonymi oczami.

Jennifer poczuła, że ogarnia ją rozpacz. Utracenie takiej okazji w tak kretyński sposób, było po prostu niewybaczalne.

– Panie Cruise... Proszę pozwolić mi wyjaśnić...

– Muszę wracać do Los Angeles – przerwał aktor zdecydowanym tonem.

Kobieta zagryzła wargi.

– Przykro mi – dodał, mijając ją.

Przy wyjściu nagle się zatrzymał i odwrócił.

– Jadę na lotnisko – oświadczył po chwili wahania. – Jeśli chcecie, możecie mi towarzyszyć. – Objął wzrokiem pozostałą część ekipy.

Jennifer wstrzymała oddech.

– Zrobicie ze mną wywiad po drodze. Wprawdzie to nie studio telewizyjne, ale jeśli wam zależy... – Uciął w pół zdania.

Jeśli nam zależy?! – pomyślała Jennifer.

– Świetny pomysł, panie Cruise. Dziękuję – odpowiedziała, z trudem powstrzymując się od wydania z siebie okrzyku radości.

Podeszła bliżej i spojrzała w twarz celebryty, która zaczęła dziwnie falować. Obraz stawał się coraz mniej wyraźny, aż w końcu, zanim zdążyła wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo, zupełnie się rozmył.

Jennifer gwałtownie się ocknęła i usiadła na łóżku w swoim wynajmowanym i niewielkim mieszkaniu przy skrzyżowaniu ulicy Czwartej i Water, w Charlottesville, w stanie Wirginia. Sen był tak realny, że nie była pewna, czy to wydarzyło się naprawdę. Za oknem padał rzęsisty deszcz, który powoli zamieniał się w ulewę. Krople uderzające o blaszany parapet, wypełniły całą sypialnię dudniącym dźwiękiem. Kilka razy błysnęło, a w oddali odezwał się pomruk grzmotu.

Jennifer gwałtownie się ocknęła i usiadła na łóżku w swoim wynajmowanym i niewielkim mieszkaniu przy skrzyżowaniu ulicy Czwartej i Water, w Charlottesville, w stanie Wirginia. Sen był tak realny, że nie była pewna, czy to wydarzyło się naprawdę. Za oknem padał rzęsisty deszcz, który powoli zamieniał się w ulewę. Krople uderzające o blaszany parapet, wypełniły całą sypialnię dudniącym dźwiękiem. Kilka razy błysnęło, a w oddali odezwał się pomruk grzmotu.

Kobieta zapaliła lampkę nocną i spojrzała w bok. Jej mąż Jack, spał twardo, cicho pochrapując. Czarno-biały kocur, Brodi, od samego początku roszczący sobie prawo do spania razem z nimi, wyciągnął się, ziewnął i znów wtulił pysk w poduszkę. Jennifer wyjęła z nocnego stolika swój gruby zeszyt. Zeszła z wysokiego łóżka i wsunęła stopy w skórzane zimne pantofle. Przez jej ciało przebiegł dreszcz, więc ściągnęła z oparcia krzesła frotowy szlafrok, który zarzuciła na ramiona i bezszelestnie poszła w stronę kuchni.

Kiedy blask lampek nad kuchennym blatem rozświetlił nieco pomieszczenie, nastawiła wodę na herbatę. Siadając przy solidnym drewnianym stole, jedynym meblu, jaki zabrali z poprzedniego mieszkania, oparła łokcie o jego powierzchnię, składając jednocześnie dłonie i usadowiła na nich wygodnie podbródek. Zamknęła oczy, a z jej ust popłynęła cicha modlitwa.

– Drogi Boże... Dobry Tato... – zaczęła. – Tak bardzo marzę o robieniu wywiadów. O własnym porządnym programie... – Urwała. – Jeśli coś możesz... – westchnęła przeciągle. – Co ja wygaduję!? Przepraszam! Wiem przecież, że nic nie jest dla Ciebie niemożliwe. Zmień moje życie. Proszę.



Całość tekstu ukaże się 26 września w antologii "Deszczowe sny" wydanej nakładem wydawnictwa WasPos.

Deszczowe Sny - Antologia (premiera: 26.09.2019)Where stories live. Discover now