Umarli nie miewają snów - D. B. Foryś

24 7 2
                                    

Gabe, brzuchaty ksiądz egzorcysta i proboszcz miejscowej parafii, mój przybrany rodzic, wspólnik w zbrodni oraz najlepszy przyjaciel – aha, potrzeba wielu epitetów, żeby chociaż w połowie określić charakter naszej znajomości – stał pochylony nad biurkiem, ze zmarszczonym czołem wertując jakieś odręczne notatki. Usłyszawszy skrzypnięcie otwieranych drzwi, zgiął dokumenty na pół i pośpiesznie wsunął je do szuflady.

– Pobłogosław mi ojcze, bo zgrzeszyłam – wyrecytowałam na przywitanie.

– Przestań się wydurniać. – Wyciągnął papiery z powrotem. – Jest sprawa. – Podszedł bliżej, przekręcił klucz w zamku, jednocześnie dając mi całusa w policzek, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. – Zobacz. – Pulchnym palcem zakreślił okrąg na mapie miasta. – Tu zaczniemy poszukiwania.

– Cześć, też tęskniłam – powiedziałam naburmuszona, spoglądając na wskazany przez niego punkt. – Czego szukamy?

– Raczej kogo – sprecyzował. – Niedawno dostałem telefon z Watykanu. Ponoć z Piekła ktoś się wymknął. Nie znam skali zagrożenia ani zbyt wielu szczegółów, ale uprzedzono, że może być niebezpiecznie. Wysoce priorytetowa sprawa.

– Jak to „ktoś się wymknął"? – powtórzyłam ze zdziwieniem, jako że brzmiało to dość niedorzecznie. – Demony raz za razem przenikają do naszego świata i jakoś nikt nie wszczyna z tego powodu alarmu. Mam ci przypomnieć zeszły rok, kiedy sam Władca Podziemi robił pobojowisko w Arizonie? Twoi kumple nie uraczyli cię wtedy nawet słowem ostrzeżenia, wszystkiego dowiedzieliśmy się po fakcie. Niby dlaczego nagle są tacy wylewni?

– Tereso – zaczął. Oho, będzie poważnie. Wymawiając moje pełne imię, co praktycznie nigdy się nie zdarzało, zasygnalizował, bym nie próbowała mu przerywać. Umilkłam więc, czekając na wykład. – Ten, kto kroczy teraz gdzieś po Ziemi, ponoć nie jest demonem.

– Nie? – Zmarszczyłam brwi. Chyba źle usłyszałam. – A kim?

– I tu sytuacja się komplikuje, bo na razie nikt tego nie wie. – Rozłożył ręce. – W Watykanie powiedzieli jedynie, że to ktoś wyjątkowo groźny i rzekomo odnotowali jego aktywność właśnie na naszym terenie – wyjaśnił ogólnikowo. – Zdążyłem obdzwonić większość okolicznych łowców, ale póki co bez rezultatów. Ani jeden z nich nie wychwycił żadnej podejrzanej energii. – Przewertował stos kartek. – Natomiast krążą plotki, że nasz nieproszony gość mógł już wtopić się w tłum. Cholera wie, co tam w Piekle trzymają. Jakiś potężny czarnoksiężnik czy drugorzędny bożek nie musiałby wcale żerować na ludziach. Z powodzeniem sam wyglądałby jak...

– Człowiek? – dokończyłam za niego. – Dajmy na to niekoniecznie ubrany, wysoki, muskularny, dłuższe ciemne włosy, oczy czarne niczym sama śmierć?

Gabe uniósł głowę znad zapisków i wbił we mnie podejrzliwy wzrok.

– Co zrobiłaś? – spytał niewyobrażalnie niskim tonem.

– Już od razu zrobiłam...

– Gadaj natychmiast!

– Cóż... – Zaśmiałam się panicznie. – Istnieje minimalna szansa, że ktoś pasujący do tego opisu spędził noc na mojej sofie.

– Jezus Maria, czyś ty oszalała?! – ryknął rozgorączkowany. – Czy ja niczego cię nie nauczyłem?! Czujność przede wszystkim! Zdajesz sobie sprawę, co mogło się stać? A gdyby wyrządził ci krzywdę? Zamordował? – Złapał się za serce. – Matko Boska, wpędzisz mnie do grobu.

– Ojeju, nie wrzeszcz tak, bo ci ciśnienie podskoczy. – Podeszłam do Gabriela i siłą posadziłam go na krześle. – Poza tym może to wcale nie był on?

No dobra, znając moje szczęście, to na sto procent on...

Kurde, jakim cudem nie rozpracowałam drania, który przechadzał mi się po chałupie? Jeszcze mu ubrania dałam! Jak na łowczynię bytów nadprzyrodzonych nie najlepiej to o mnie świadczy...

***

Nastał wczesny ranek, kiedy nasz gość podziękował za zaproszenie i zostawił nas samych. Obszar, na którym rzekomo ukryto łuk, był oddalony od Pasadeny o niecałe cztery godziny spokojnej jazdy. Wypadałoby niebawem zbierać się do drogi, jeśli zamierzaliśmy załatwić sprawę przed zmierzchem, niestety musiałam poczekać na mojego towarzysza. Nie chciałam wyrywać go ze snu, gdyż przydadzą mu się wszelkie pokłady energii, dlatego opuściłam salon i przeszłam do kuchni.

Aromat świeżo parzonej kawy przypomniał mi, że ja również potrzebowałam zregenerować siły. Podeszłam do ekspresu, nalałam sobie pełny kubek z dzbanka, potem usiadłam przy stole. Aby oderwać myśli od czekającej nas przeprawy, zajęłam się tym, co mogłam w danej chwili zrobić najlepszego. Wyjęłam swój ulubiony nóż szturmowy, wytarłam go na błysk, później przy pomocy masetu zaczęłam szlifować ostrze.

– Co tak piłujesz? – Remi rozsiadł się na krześle. – Aż uszy bolą.

– Piłuję, bo piłowanie ma dla mnie właściwości uzdrawiające – warknęłam. – Czego chcesz?

– Nic. Tak przyszedłem. – Wzruszył ramionami, udając obojętnego, ale po jego minie widziałam, że wręcz nim szarpało, żeby coś powiedzieć. – Właściwie to nie. Mam do ciebie pytanie. – I proszę. A nie mówiłam? – Jakim cudem wpakowałaś się w ten cyrk? Zaginione artefakty, mitologiczne potwory, niebezpieczeństwo? – wyliczał rozgniewany. – Zachowujesz się jak...

– Jak kto? – Mocniej docisnęłam osełkę do sztychu. – Idiotka?

– Tak... – Westchnął ciężko. – Przepraszam, nie miałem zamiaru cię obrazić.

– Oczywiście, że miałeś – prychnęłam. – Kiedy wreszcie zrozumiesz, że potrafię o siebie zadbać? Daleko mi do małej przerażonej dziewczynki.

– Na pewno? – Uniósł brew. – Wyglądasz teraz na całkiem przerażoną.

– Nie jestem przerażona. Jestem przerażająca! – wrzasnęłam, ciskając nożem o blat. – I patrz. Aż mi się piłować odechciało.


Całość tekstu ukaże się 26 września w antologii "Deszczowe sny" wydanej nakładem wydawnictwa WasPos.

Deszczowe Sny - Antologia (premiera: 26.09.2019)Where stories live. Discover now